Piłka po ostatnim ataku Magdaleny Stysiak odbiła się od jednej z Amerykanek i bardzo długo leciała w powietrzu, spadając w aut. To był ten moment, kiedy przez kilka sekund można było zrozumieć, co właśnie wydarzyło się w łódzkiej Atlas Arenie. Kolejne rzędy kibiców unosiły zaciśnięte pięści w górę, a Polki podskakiwały na boisku, celebrując swój sukces.
Sobotnie zwycięstwo jest wielkie: odniosły je nad najtrudniejszym rywalem w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk, w sytuacji, gdy każde spotkanie na turnieju było już dla nich o życie. Teraz ich szanse na zyskanie biletu na turniej olimpijski w Paryżu, w które w poprzednich spotkaniach można było już wręcz zwątpić, zdecydowanie wzrosły. Zresztą jak mogło być inaczej po takim meczu? Chwile takie, jak te w Łodzi przechodzą do historii. A tę drużynę stać na napisanie tej najpiękniejszej i spełnienie własnych marzeń: powrót na igrzyska olimpijskie, na który czekamy już 15 lat - od Pekinu 2008.
Szósty mecz kwalifikacji i w Łodzi wreszcie można było poczuć tu wielką siatkówkę. Na pierwsze z dwóch najtrudniejszych spotkań Polek w turnieju hala Atlas Arena była wypełniona już niemalże w całości. Pomiędzy biało-czerwonymi grupami widać było tylko pojedyncze wolne miejsca. Do kompletu nieco brakowało, ale na oko mecz z Amerykankami obserwowało z pewnością ponad dziewięć tysięcy widzów.
Na rozgrzewce Polki znów tak jak z Niemkami wyglądały na skupione, ale też nakręcone. Jakby wciąż miały w głowie to kluczowe zwycięstwo wyrwane rywalkom dzień wcześniej. Stefano Lavarini pierwszy odważny ruch wykonał jeszcze przed pierwszą piłką: wielu twierdziło, że zawaha się i, pomimo świetnej zmiany z Niemkami, nie postawi na Katarzynę Wenerską w wyjściowym składzie, ale to jednak ona, a nie kapitan Joanna Wołosz zaczęła pierwszego seta na boisku. I dobrze, bo rozgrywająca zasłużyła sobie na zaufanie w tak kluczowym momencie. I od razu zaczęła się za nie odwdzięczać.
Nareszcie. Takie Polki na początku spotkania od dawna chciał widzieć Stefano Lavarini. Już długo nie miał okazji, żeby bić im brawo przy serii punktów rozpoczynających spotkanie. A tym razem to przyszło tak naturalnie: ataki Martyny Łukasik w kluczowych momentach, pewna w swojej grze Magdalena Stysiak i problemy rywalek, bo ich liderki wyraźnie zawodziły w ataku, a cały zespół nie potrafił stworzyć zagrożenia zagrywką.
Ale po prowadzeniu 5:1 i 15:10 musiał przyjść mały kryzys. Mistrzynie olimpijskie serwowały już z nieco większą siłą, głównie dzięki zagrywkom Dany Rettke. W taki sposób dogoniły Polki, którym z kolei spadała skuteczność przyjęcia. Lavarini znów musiał podjąć ważną decyzję: albo ryzykować, pozostawiając na boisku często trafianą przez Amerykanki Martynę Czyrniańską, albo zamienić ją na Olivię Różański, która w ostatnim czasie miała na boisku słabsze chwile. Postanowił dokonać zmiany i nieco ograniczył błędy przy odbiorze piłek dzięki Różański. Niestety, Amerykanki nadal napierały i to skutecznie.
Polki na chwilę straciły nawet prowadzenie przy stanie 19:20 i mógł przypomnieć się ćwierćfinał mistrzostw Europy z Turczynkami, gdy pomimo przewagi w pierwszych dwóch setach, nie udało się ich wygrać. Trzeba było zachować pewność siebie. I zaskoczyć rywalki, a na to Lavarini miał prosty plan: podwójna zmiana. I jeśli ktoś jeszcze kilka miesięcy temu powiedziałby, że Monika Gałkowska wejdzie na boisko w końcówce seta z Amerykankami i to dzięki jej atakom i piłkom posyłanym przez Joannę Wołosz Polki przechylą go na swoją stronę, to trudno byłoby uwierzyć. Ale tak się stało. Rezerwowa atakująca skończyła trzy z pięciu piłek, a ostatnią z nich wprawiła łódzkich kibiców w ekstazę. To znów się działo: tak jak niemalże rok temu, 5 października 2022 roku, Polki prowadziły w Atlas Arenie z Amerykankami po pierwszym secie. Wtedy to był mecz nazywany mitem założycielskim tego zespołu, pierwszy, w którym Polki sięgnęły po zwycięstwo przeciwko rywalowi z najwyższej półki. Teraz chciały udowodnić, że to, o czym już długo mówią: że naprawdę nauczyły się pokonywać najtrudniejszych przeciwników, nawet w tak kluczowych momentach.
Jednak na tym secie podobieństwa do sensacyjnej, trzysetowej wygranej w drugiej fazie grupowej mistrzostw świata chwilowo się skończyły. Nie udało się zdominować mistrzyń olimpijskich tak jak wtedy, bo drugą partię Amerykanki zagrały już o wiele pewniej i lepiej. Oddały Polkom tylko trzy punkty, poprawiły skuteczność ataku i przyjęcia, a i siły w zagrywce potrafiły dołożyć więcej niż zespół Stefano Lavariniego.
Ten nadal nie grał na takim poziomie, żeby nie musiał potrzebować nieco szczęścia i gorszej dyspozycji rywalek. Loty nieco obniżyła Magdalena Stysiak - w końcu jej skuteczność w ataku spadła z 55 do 39 procent, a na lewym skrzydle bardzo brakowało jej wsparcia na równym, stabilnym poziomie. Lavarini musiał manewrować pomiędzy Czyrniańską i Różański. Zmieniał je, próbując znaleźć rozwiązanie optymalne na dany moment.
Widząc, że ofensywa nie działa mu prawie w ogóle, chwytał się wszystkiego: nawet szybko wprowadzonej podwójnej zmiany. Tym razem ta nie odmieniła jednak gry Polek. Strata najpierw sięgnęła sześciu punktów, a potem - po kolejnych znakomitych uderzeniach Amerykanek, których nie potrafiła podbić Maria Stenzel, czy Olivia Różański - doszła aż do dziewięciu. I z taką różnicą Polki przegrały tego seta. Chyba myśląc już bardziej o tym, co może wydarzyć się w kolejnym secie, niż tym, którego jeszcze rozgrywały. Oddały go jednak bez złapania wyraźnego kontaktu z Amerykankami od stanu 10:9, gdy po raz ostatni prowadziły. To rywalki teraz kontrolowały grę.
Rozmyślań i kombinacji trenera Lavariniego nie było końca. Włoch nie mógł się pogodzić z tym, że jego skrzydłowe nie funkcjonują idealnie na boisku, choć wszystkie miały swoje momenty. Zastosował więc kolejny manewr: zmieścił na boisku jednocześnie Czyrniańską i Różański. I to był bardzo mądry ruch, bo choć tempo gry Polkom wciąż narzucały Amerykanki, to tym razem kadra Lavariniego je wytrzymywała.
A i sama łapała niezły rytm. W końcu na boisku widzieliśmy ataki Olivii Różański z jej najlepszych występów w reprezentacji Polski, na swój dobry poziom wracała Magdalena Stysiak. I z pięciu punktów straty w połowie seta zrobiła się walka na równi w końcówce partii.
Tam znów najważniejszą postacią okazała się kompletnie niespodziewana bohaterka tego meczu: Monika Gałkowska, którą Stefano Lavarini znów wpuścił na boisko w kluczowym momencie. Dwóch piłek może i nie skończyła, ale ostatnią, najważniejszą zmieściła w boisku i dała Polkom wynik 2:1 w meczu, a hali moment absolutnej ekstazy. Zawodniczki Lavariniego przy 24:23 pierwszy raz prowadziły w trakcie tego seta i wykorzystały jedynego setbola. W tamtym momencie były prawdziwymi killerkami.
Amerykanki jakby przytłoczyła ta sytuacja. Zbyt długo nie mogły się pozbierać, bo Polki przejęły od nich kontrolę nad spotkaniem. Z bezczelnym spokojem budowały swoją przewagę i nie zważały już na to, co robiły rywalki. Lavarini trafił z kolejną zmianą, bo na przyjęciu tym razem grały Różański z Łukasik. Trzymały poziom odbioru piłek, a swoje w ataku robiła ta, na którą zawsze liczymy w najważniejszych momentach.
Magdalena Stysiak obijała rywalki, że po meczu musiały mieć sine dłonie, trafiała z każdego możliwego kąta i tak blisko końcowych linii jak to tylko możliwe. Atakująca na koniec koncertu Polek w czwartym secie zamieniła się w terminatorkę. W całej partii skończyła osiem z jedenastu piłek. To było oczywiste, że hala zaraz wybuchnie z radości po jej ataku.
Rywalki faktycznie nie znalazły odpowiedzi na potężne bomby Stysiak aż do samego końca. I stało się: Polki po raz trzeci z rzędu pokonały aktualne mistrzynie olimpijskie i sprawiły, że w niedzielę realnie powalczą o bezpośredni awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu. To była kolejna z tych historii, które przejdą do historii polskiej kobiecej siatkówki, które zapisujemy w niej złotymi zgłoskami.
Polskie siatkarki znów były boskie i znów ograły drużynę ze światowej czołówki z uśmiechami na twarzach. Pomimo wszelkich przeszkód, nierównej gry i niepewności, jaką mogły czuć w trakcie tego turnieju. Teraz to rywalkom zadrżały ręce. Te Polek powędrowały w górę i oby już tam pozostały. Do momentu wywalczenia biletu do Paryża.