Siedem meczów w dziewięć dni - taki kształt ma turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich w Paryżu. W piątek o 17:30 Polki rozpoczną serię kluczowych dla losów awansu meczów. Na start zmierzą się z drużyną Niemiec. Jej trener, a zarazem były szkoleniowiec polskich siatkarzy Vital Heynen w rozmowie ze Sport.pl twierdzi, że taki system jest nie do zaakceptowania. I przy okazji uderza we władze światowej siatkówki.
Vital Heynen: No tak, zwłaszcza po Lidze Narodów, która wyszła nam naprawdę dobrze. Potem w mistrzostwach Europy pojawiły się kontuzje, które niestety wyraźnie wpłynęły na poziom naszej gry, teraz jest znacznie niższy. Cóż, to brutalne, ale chyba dlatego sport jest tak interesujący. Czasem kompletnie nie można przewidzieć, co się wydarzy. Dlatego siedem miesięcy temu mówiłem, że wiem wszystko o tym, jak rozstrzygnie się ten turniej. Że to nie kwalifikacje, a turniej rozgrywany dla kwalifikacji Włoszek i Amerykanek, bo są ponad resztą. Inni mogą grać o trzecie miejsce. Czasem życie toczy się jednak inaczej i nawet Amerykanki nie miały ostatnio łatwego okresu, a Włoszki nie zdobyły medalu na mistrzostwach Europy. I od razu było jasne, że nie wszystko jest rozstrzygnięte na samym starcie.
Na koniec sierpnia myślałem, że możemy coś osiągnąć w tym turnieju. Potem, że jedziemy tylko ograniczyć szkody, walczyć pomimo urazów w zespole. Tymczasem wypełniliśmy cel, wygraliśmy cztery mecze z teoretycznie gorszymi drużynami. Te, które według początkowych założeń musieliśmy wygrać. Reszta tych kwalifikacji to dla nas bonus.
- Trudno, ale sobie poradziliśmy. Kocham długie turnieje, te, które mają po trzy tygodnie. Wtedy można coś realnie zbudować. A teraz? Masz siedem meczów w dziewięć dni, więc starasz się utrzymać formę, nie dać jej za bardzo spaść. Jednocześnie starasz się zachować jak najwięcej energii na kluczowe mecze. Dla nas ułożyło się to tak, że z największą koncentracją i uwagą musieliśmy podejść do czterech pierwszych spotkań. Teraz nie jesteśmy w roli drużyny, która coś "musi" przeciwko Polkom, Amerykankom, czy Włoszkom. To dla nich zaczęła się kluczowa faza. Patrzę na mecze Polek i widzę, że mają przed sobą Niemki, potem USA i na koniec Włochy. Co za weekend, trzy finały. Szczerze? To nieakceptowalne.
- Jak możemy oczekiwać od zawodniczek, że zagrają trzy tak ważne mecze, jeden po drugim, w trzy kolejne dni? To naprawdę trzy finały, decydujące spotkania dla awansu na igrzyska. I myślę sobie: Wow, chyba musimy pomyśleć o tym, co robimy naszym zawodniczkom. Gramy w kadrach już przez pięć miesięcy z niewielkimi przerwami. Obciążenie, jakie kreuje seria trzech ogromnie ważnych meczów w trzy dni, jest zbyt duże. Ryzyko kontuzji wzrasta na poziom, na którym nie powinno go być.
- Chyba nie tędy droga. Rozmawiam z "górą" i "grubymi rybami" światowej siatkówki i nie mam problemu z wyrażaniem jasno tego, co o tym myślę. Każdy jednak wie, że działacze mają do zachowania balans pomiędzy komercyjną i sportową stroną każdego wydarzenia. Czasem nie idzie to w dobrą stronę.
Pojawiają się jednak także znaki, że coś się zmienia. Krok po kroku. Spójrzcie na mistrzostwa Europy, one mi się podobały. Każdy ważny mecz w fazie pucharowej, w tym półfinał i finał, był oddzielony od kolejnego. Ten dzień w trakcie walki o medale jest idealnym rozwiązaniem. Come on, o to chodzi! Inaczej ciągle mówilibyśmy o przewadze grania o konkretnych godzinach, kończeniu wcześniej spotkań. Po co? Teraz nie było żadnego problemu. Tak jest o wiele bardziej fair.
- Możesz spokojnie przygotować się do meczu. Gdy grasz dwa mecze z rzędu, to dzień wolny przed nimi i tak jest dla ciebie pełen pracy. Nie masz nawet chwili wolnego, ledwo udaje się w pełni załatwić, co trzeba przed spotkaniami. Zawodniczki mają trochę spokoju i mniej obawiasz się o ich zdrowie, bo mogą się zregenerować, zadbać o siebie. A w tym sezonie kontuzji w kobiecej siatkówce mamy multum. Nie tylko u nas, praktycznie każdemu ktoś wypadł. Trzeba nad tym zapanować.
Zresztą jeśli rozegralibyśmy te spotkania oddzielnie, każde przedzielone dniem lub dwoma przerwy, to moglibyśmy spokojnie spróbować wytypować wyniki. A teraz? Będzie szaleńczo, wszystko w krótkim czasie, nie do przewidzenia. Wygrywać będzie zespół, który w najlepszy sposób utrzyma formę. Polki mają dodatkowy atut w tym, że grają u siebie i mają po swojej stronie kibiców. Daję im szanse na awans, których nie widziałem kilka miesięcy temu.
- Na pewno sporo wtedy zyskały. Teraz ten poziom faktycznie się obniżył i po tym, jak zrobiły krok naprzód, to nieco się cofnęły. Na szczęście niedużo, to nadal całkiem dobra dyspozycja. Polki to zespół, który najbardziej się rozwinął w tym roku. I zasłużyły na to. Taki sukces pozwala odżyć mentalnie, stać się dzięki temu o wiele silniejszym. Pomyślcie, ile zmieniłoby zwycięstwo u siebie przeciwko jednej z tych drużyn ze światowej czołówki. To byłoby coś wielkiego. Ale musiałyby chyba wrócić do tego, co grały w Lidze Narodów. Nie wiem, czy to w tym momencie bardzo prawdopodobne, choć pewnie nadal możliwe.
- Pod tym względem to dla nas najłatwiejsze spotkanie turnieju. Graliśmy ze sobą tyle razy, że muszę zmienić 30-40 procent planu na mecz. A przeciwko Słowenkom, Kolumbijkom, czy później Włoszkom trzeba przygotować nowy, bo albo nie graliśmy przeciwko nim w tym sezonie, albo kompletnie ich nie znamy. Oglądałem ich mecz z Koreą, przygotowując się do swojego meczu przeciwko drużynie z Azji, ale zrobiła się z tego podwójna robota. Potem widziałem też porażkę z Tajlandią. W obu meczach Polki zostały zaskoczone, miały problemy, a to pokazuje, że zespoły takie jak my muszą się nastawić na walkę. Zaciętą walkę.
- Widać to, co u wszystkich: zmęczenie. I to ma spory wpływ na drużynę. Oczywiście, niektórzy inaczej zarządzają zespołem i drużyny są w różnej formie fizycznej, dyspozycji dnia. Ale Tajki czy Koreanki grają nie trzy, a cztery wielkie turnieje w jeden sezon. Jak można kazać tak funkcjonować siatkarkom? Dlaczego tak się robi? A Amerykanki nie jadą stąd od razu do klubów. Wiele z nich najpierw odpocznie, wróci do rodzin, a ich federacja pomaga im na chwilę wrócić do domu po takim wysiłku.
- Nadal ją uwielbiam, ale teraz chyba najlepiej powiedzieć, że jestem bezdomny. Moje dzieci mieszkają w Belgii, moja praca to Turcja i Niemcy, jestem często w Polsce, a mam też mieszkanie we Włoszech. Czyli żyję w pięciu krajach. Do niedawna ograniczałem się do dwóch miejsc, ale obecnie? Jestem po części wszędzie.
O jednym mogę zapewnić: Polska to dla mnie nadal najwspanialsze siatkarskie miejsce na świecie. Ludzie mnie rozpoznają i zatrzymują na ulicy, więc chętnie robię sobie zdjęcia, pamiętam hymn, a do tego uwielbiam, jak kibice śpiewają "Polska, Biało-Czerwoni!". I w piątek na pewno będę z nimi do tego klaskał w hali.