Choć na awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu Koreanki nie mają już raczej szans, bo przegrały trzy mecze i do spotkania z USA przystępowały tylko z jednym punktem w dorobku, to do tej pory grały z samymi największymi zespołami, o wiele lepszymi na papierze. I praktycznie każdemu sprawiły większe, lub mniejsze problemy.
Z Niemkami były o krok od wygranej, przegrały dopiero po tie-breaku. Polkom, które w meczu z nimi próbowały oszczędzić nieco sił, zdołały zabrać jednego seta. - Jestem zadowolony z zespołu. Nasza gra, choć nie wystarczyła do walki o wygraną, była naprawdę dobra. Sprawiliśmy Polkom sporo kłopotów - mówił nam po meczu trener Cesar Hernandez. Gładko poszło tylko Włoszkom, które grały z nimi jako pierwsze i przegrywały tylko na początku drugiego seta, maksymalnie trzema punktami, a i tak wygrały to spotkanie bezboleśnie w trzech partiach. Teraz Koreanki sprawiły jednak największą sensację turnieju w Łodzi: ugrały seta przeciwko mistrzyniom olimpijskim, a miały nawet szanse na walkę o zdobycie co najmniej jednego punktu.
Ich gra jest irytująca, nieznośna. Potrafią podbijać piłkę w obronie w nieskończoność. Żeby wygrywać z nimi kolejne akcje, nie wystarczy zwykła cierpliwość i zawziętość. Trzeba bezlitośnie wykorzystywać swoje szanse, a jeśli poda się im rękę, to za chwilę można ją stracić. Amerykanki odczuły to w pierwszym secie, gdy Koreanki bez żadnego respektu oddalały się od nich, widząc, że faworytki popełniają błędy i oddają im punkty. Wygrały aż 25:20, będąc wyraźnie lepszą drużyną.
W drugiej partii było już 12:9 dla Koreanek, ale wtedy mistrzynie olimpijskie z USA obudziły się na dobre. Odzyskały kontrolę nad meczem i weszły na poziom, którego potrzeba było, żeby zacząć odrabianie strat. Tego seta zdominowały i wygrały do 17. Na początku kolejnego już tak dobrze nie było, ale ich rywalki nie mogły przekuć wyrównanej gry w choćby niewielką, dwupunktową przewagę. Najbliżej tego były przy stanie 13:13. Potem zespół trenera Karcha Kiraly'ego świetnie, bardzo mocno i precyzyjnie, atakował i wyrobił sobie jednak sporą przewagę i nawet gdy przeciwniczki odrabiały kilka punktów, to Amerykanki nie musiały się specjalnie martwić o końcowy wynik.
Ten ostatecznie brzmiał 25:19 dla złotych medalistek igrzysk w Tokio, które pierwszy raz objęły prowadzenie w całym spotkaniu. I już go nie oddały. Dobry rytm, który złapały w trzecim secie, udało im się utrzymać do końca spotkania, a w czwartej partii, choć Koreanki walczyły od końca i w końcówce odrobiły sporo punktów - wygrały 25:17 i 3:1. Już pojedynczy wygrany set jest jednak sporym sukcesem dla Korei, a ogółem całkiem pokaźną niespodzianką. W końcu Amerykanki po czterech rozegranych meczach mają za sobą już dwa przegrane sety, a wydawało się, że mecze z tymi teoretycznie słabszymi rywalami, będą wygrywać bardzo pewnie.
Jeszcze rok temu Koreanki pod wodzą Cesara Hernandeza były przecież jednym z najgorszych zespołów na świecie. Latem miały nawet serię aż 20 przegranych meczów, przerwaną ich jedynym zwycięstwem na mistrzostwach świata z Chorwatkami. Mogły łapać się tylko takich pojedynczych momentów, bo przeciwko największym rywalkom były bezbronne. W tym roku było tylko nieco lepiej - przegrały 13 spotkań z rzędu, w tym wszystkie 12 rozegrane na Lidze Narodów, a w dodatku, nie grając żadnego tie-breaka.
Wielu dziwiło się, że zespół, który jeszcze w 2021 roku był ogromną sensacją i rewelacją na arenie międzynarodowej - zwłaszcza, gdy podczas igrzysk olimpijskich wyrzucił z nich Turcję i finalnie zajął czwarte miejsce. Po tym sukcesie z kadry odeszły jednak dwie wielkie postacie -przede wszystkim Kim Yeon-koung, liderka zespołu, a także trener Stefano Lavarini, który odszedł prowadzić reprezentację Polski. Zespół przejął jego ówczesny asystent i przyjaciel, Cesar Hernandez, ale odtworzenie wyników uzyskiwanych przez zespół przed kilkoma miesiącami od początku było niemalże niewykonalnym zadaniem.
- Utrata Kim to było ponad 30 punktów mniej w meczu. Wiele osób oczekuje, że po prostu jakoś rozłożysz je na inne zawodniczki, ale najpierw musiałbyś je jakoś zdobyć, bo ona wiele z nich po prostu "produkowała". Była ogromna presja związana z tym, żeby to nie odbiło się na grze i wynikach zespołu. Nie poradziliśmy sobie z tym - mówi nam Hernandez.
Teraz zespół popracował jednak nieco nad formą i choć do czołowych zespołów nadal im daleko, to gdy pytaliśmy trenerów, kogo obawiają się na turnieju w Łodzi, słyszeliśmy, że właśnie Koreanek. Może to zasługa także Hernandeza - dostał zaufanie od koreańskiego związku, czas na spokojną pracę i powoli, krok po kroku, sytuacja zespołu się poprawia.
A Hiszpan to nie tylko ciekawy trener i były współpracownik Lavariniego, ale także świetny siatkarski analityk. Po meczach z Polkami dzieli się zgromadzonymi danymi, czy założeniami taktycznymi ze sztabem włoskiego trenera polskiej kadry. - Przekazuję mu nasze notatki, potrafię też ostrzec przed zagrożeniami w grze ich i rywalek, jeśli takie dostrzegam. Pozostajemy przyjaciółmi, choć na boisku nasza relacja się oczywiście zmieniła i jesteśmy dla siebie rywalami - wskazuje Hernandez.
Teraz set wygrany przez niego i Koreanki przeciwko USA też może działać na korzyść Lavariniego i Polek. W końcu jeśli polski zespół pokona w środę o 17:30 Tajki 3:0 to będzie miał lepszy bilans od Amerykanek przed trzema najważniejszymi spotkaniami turnieju w Łodzi. A w nich i rozstrzygnięciach, na które wpłyną, nawet taki najmniejszy szczegół może mieć spore znaczenie.