Sprawdziła w Google, jaki jest rekord świata i go pobiła. Potem dwukrotnie była mistrzynią Polski

Jakub Balcerski
- To będzie dla nich dobra lekcja na kolejne lata. Mamy młody zespół, zbierający doświadczenie i gotowy powalczyć - mówi o kolumbijskich siatkarkach była dwukrotna mistrzyni Polski z Chemikiem Police, Madelaynne Montano. Ich mecz z Polkami w kwalifikacjach olimpijskich w Łodzi zaplanowano na 17:30 we wtorek, 19 września. Relacja na żywo na Sport.pl.

Polskie siatkarki grają z Kolumbią po raz pierwszy od siedmiu lat. Ten rywal to dla nich spora niewiadoma. O kolumbijskiej siatkówce, pobitym rekordzie świata i latach 2016-17 spędzonych w Chemiku Police, z którym zdobyła dwa mistrzostwa Polski, a także Puchar i Superpuchar Polski, opowiada nam była reprezentantka Kolumbii, Madelaynne Montano.

Zobacz wideo Co z premiami dla siatkarzy? "Nie ma co liczyć na to, co w piłce"

Jakub Balcerski: Jak wspominasz czas spędzony w Chemiku Police?

Madelaynne Montano: To były dwa bardzo ciekawe sezony. Poziom był wysoki, a oczekiwania jeszcze wyższe. Miałam dobre relacje z moimi koleżankami z drużyny, udało nam się osiągnąć większość z tego, co przed nami stawiano. Wiadomo, że pojawiły się wzloty i upadki, ale ogółem lubię wracać do tego okresu i uważam go za bardzo udany. W Polsce miałam bardzo dobre życie, byli tam świetni i mili kibice. To jedno z najlepszych miejsc, w jakim miałam okazję grać.

Grałaś w większości największych europejskich lig - we Włoszech, Turcji, a nawet Rabicie Baku z Azerbejdżanu, z którą zostałaś finalistką Ligi Mistrzyń w 2013 roku. Powiedziałabyś, jak postrzegałaś poziom tych wszystkich rozgrywek i zawodniczek, z którymi się spotykałaś w stosunku do Polski?

- Kiedy byłam w Chemiku, to nie odczuwałam, żeby to była ogromna różnica. Poziom nie był aż tak oddalony od Włoch, czy Turcji. Tam po prostu więcej zespołów ze sobą rywalizuje, zazwyczaj to nie tylko trzy-cztery najlepsze drużyny. Tam jest czasem nawet osiem-dziewięć. W ogólnym spojrzeniu na europejską siatkówkę nadal mam Chemik i polskie drużyny za liczące się w stawce i stanowiące jej ważną część.

A reprezentację Polski?

- Rośnie. Czuję, że powrót na szczyt po sukcesach z przeszłości nie zajął im tak długo, jak mógł. Trochę się o to obawiałam, ale myślę, że przemiana przyszła w dobrym momencie, wykorzystuje się w tym zespole mądrze wiele zawodniczek. Przy okazji ze względu na młodsze talenty nie ma wielkiego zagrożenia dla przyszłości kadry. To jedna, wielka szkoła siatkówki.

Jak zareagowałaś, gdy zobaczyłaś, że Kolumbia jest w tej samej grupie, co Polska w kwalifikacjach olimpijskich?

- Radość. To trudna grupa, ale w świetnym kibicowsko miejscu i z wieloma meczami, gdy możesz się sporo nauczyć od rywalek. Sporo świetnych zawodniczek, także tych, z którymi to ja grałam. Przyjeżdżam do Łodzi na dwa mecze Kolumbijek, więc to będzie dla mnie bardzo sentymentalne wydarzenie.

Jak oceniasz szanse Kolumbijek na tym turnieju?

- Ostatnie miesiące są dla nich bardzo obiecujące. W mistrzostwach Ameryki Południowej były trzecie, choć rok temu znalazły się na drugim miejscu, bo do złota zabrakło im jednego wygranego seta. Wtedy pierwszy raz od lat pokonały Brazylijki. Pojechałam z nimi na pierwsze w historii mistrzostwa świata i wygrałyśmy jedno spotkanie. To wszystko kroki w kierunku rozwoju, w dobrą stronę dla naszej kobiecej siatkówki. Grupa jest jednak trudna i ciężko ocenić, ile Kolumbijki będą w stanie osiągnąć. To będzie dla nich dobra lekcja na kolejne lata.

Mamy młody zespół, zbierający doświadczenie i gotowy powalczyć. W ostatnich dziesięciu latach siatkówka kobiet w Kolumbii mocno się rozwinęła. W ostatnim czasie wzrosło zaangażowanie działaczy związku, pojawiło się o wiele większe zainteresowanie tym, co się u nas dzieje. Dziewczyny z tego korzystają i cieszę się razem z nimi, będę je wspierać.

A opiszesz warunki, z jakimi ty się mierzyłaś? Grałaś w kadrze na zeszłorocznych MŚ, ale przez lata pewnie doświadczałaś tego, jak daleko od światowej czołówki pod względem organizacji, czy finansów jest Kolumbia.

- Do 2010 roku nie było praktycznie żadnego programu, czy planu rozwoju dla seniorek. Obecna generacja tego nie pamięta, ale warunki do gry były o wiele gorsze. Zazwyczaj wszystko dotyczyło tylko gry juniorek, choć też nic nie było poukładane. Przyjeżdżałyśmy dwa tygodnie przed jakimś turniejem i wymagano od nas, żebyśmy zdążyły dobrze się przygotować. Nie mieliśmy wyboru spośród 30-40 zawodniczek, jak inne kraje. U nas było ich 20 i tyle, ciągle te same siatkarki jeżdżące na wielkie imprezy.

Na szczęście teraz jest konkretny program rozwoju i zaczyna to wyglądać naprawdę dobrze. Zobaczymy, co przyniosą kolejne lata, ale już możemy być dumni, bo ten rozwój kadry to spory, ważny ruch. Teraz najlepiej byłoby to kontynuować i być cierpliwym, spokojnym, że to się opłaci.

Na chwilę wrócę jeszcze do twojej kariery: jak to się stało, że pobiłaś nieoficjalny rekord świata w liczbie punktów zdobytych w jednym meczu w czasie gry w lidze koreańskiej dla KT&G Daejeon?

- Rok wcześniej wpisałam w Google: "Jaki jest rekord punktów zdobytych przez siatkarkę w jednym meczu?". Po prostu byłam ciekawa. Wyskoczyło mi, że 53 punkty. I pamiętam, że sama siebie pytałam, jak to możliwe. Nie wierzyłam w to, twierdziłam, że to niemożliwe. I dwanaście miesięcy później miałyśmy w Korei mecz decydujący o awansie do play-offów. Musiałyśmy go wygrać. Okazało się, że przegraliśmy 2:3, pierwszy set kończył się grą na przewagi do ponad 30 punktów dla obu zespołów, tie-break też był ekstremalnie długi. Po meczu pytano mnie, jak myślę: ile punktów zdobyłam? Mówiłam, że pewnie ze 30. W odpowiedzi dostałam potwierdzenie, że 53 i wyrównałam rekord świata.

I z jednej strony byłam zadowolona, bo to moje wielkie osiągnięcie, ale przegrałyśmy mecz i to trochę smuciło. Przyszedł jednak kolejny sezon i już w drugiej kolejce miałyśmy przeciągający się, czterosetowy mecz. I wtedy wygrałyśmy, a ja pobiłam swój własny rekord, zdobywając 54 punkty. Do tej pory nie wierzę w to, czego wówczas dokonałam.

To był 2012 rok. Teraz po ponad 20 latach gry na najwyższym poziomie znalazłaś się w Grecji, w klubie Akpaia, w którym podobno planujesz się skupić na celu na przyszłość: zostaniu trenerką. To prawda?

- Tego lata nie byłam jeszcze gotowa, żeby zupełnie przestać grać. Jednocześnie wiedziałam, że dalsza gra będzie bardzo wymagająca i przyniesie mi sporo stresu. Chcę być jak najbliżej mojego syna, stąd gra w Grecji. To dla mnie sentymentalny powrót, bo byłam tu już na początku mojej gry w Europie i teraz przeniosłam się do klubu nazwanego po moim pierwszym trenerze poza Kolumbią. Powiedziano mi tam, że mogę łączyć grę na nieco niższym poziomie niż do tej pory ze zbieraniem pierwszych doświadczeń, które pozwolą mi zostać trenerką w przyszłości. Mój mentor sprzed lat będzie mi pomagał, co było jeszcze bardziej przekonujące.

Z reprezentacjami w liczących się zespołach pracują maksymalnie dwie trenerki. Jest kilka w sztabach, kilka w klubach, ale ogółem to bardzo małe liczby. Myślisz, że to ma szansę się zmienić? Chcesz pójść w kierunku szkolenia na najwyższym poziomie, jeśli pojawi się okazja?

- Sytuacja kobiet w sztabach szkoleniowych obecnie rzeczywiście jest trudna. Potrzeba czasu i pomocy bardziej doświadczonych szkoleniowców. Z drugiej strony ja chyba nie chcę iść w tym kierunku i rozumiem też inne kobiety, które tak wybierają. Wyższy poziom oznacza dla nas sporo podróży, presji i braku kontaktu z moją rodziną, a na tym w tym momencie zależy mi najbardziej. Po prostu kocham siatkówkę i chcę pozostać blisko niej. Będę z siebie dumna, jeśli za pięć lat będę w stanie znaleźć się w jakimś sztabie szkoleniowym, albo nawet jako pierwsza trenerka.

Więcej o: