- To turniej, w którym liczą się zwycięstwa. Trzeba po prostu wygrywać mecze - mówił Lavarini pytany po pierwszym spotkaniu ze Słowenkami. Włoch po wygranej w trzech setach brzmiał na pewnego siebie, był zadowolony i choć zauważał niedoskonałości w grze swoich zawodniczek, to nie miały dla niego kluczowego znaczenia. Ale gdy dzień później zobaczył swoje siatkarki przegrywające seta z Koreankami i grające w niewoli własnych błędów, na jego twarzy pojawił się niepokój. Ten nie zniknął, nawet gdy Polki pokazały swoją drugą twarz i ze spokojem zakończyły spotkanie wynikiem 3:1 (25:22, 24:26, 25:21, 25:9).
Na mecz z o wiele słabszym rywalem Lavarini pozwolił sobie na dwie ważne zmiany w wyjściowym składzie: wprowadził do niego Kamilę Witkowską i Katarzynę Wenerską. I choć po pierwszym secie wyglądało na to, że zmienniczki sobie poradzą, to im dalej w mecz, tym argumentów dla nich było mniej. Kamili Witkowskiej po pierwszej dobrej partii spadała aktywność i skuteczność, gdy Polki już grały środkiem. Prawdziwym problemem był jednak sam fakt, że była nowym elementem na boisku w gronie dobrze zgranych ze sobą zawodniczek. Tak samo jak Wenerska generowała chaos w grze drużyny już tym, że obie niewiele miały okazji do sprawdzenia się w meczowych warunkach.
Gra zespołu z Wenerską na rozegraniu przyniosła świetny przykład na to, dlaczego trener Lavarini może się decydować na wystawianie w podstawowym zestawieniu Polek Joanny Wołosz. Wenerska świetnie grała w Lidze Narodów, gdy polskiej kadrze naprawdę dobrze funkcjonowało przyjęcie. Obecnie często go brakuje i jeśli nie ma na boisku zawodniczki, która w takich warunkach potrafi zarządzać drużyną, dodając od siebie sporo jakości nawet przy tak dużych problemach, to robi się kłopot. W meczu z Koreankami był na tyle duży, że kosztował Polki przegranego seta. Nic nie dała nawet próba ratowania sytuacji zmianami na koniec partii. Wtedy było już za późno.
Jednak nie chodziło o same zmiany dokonane przez Lavariniego. One miały na zespół jeszcze inny wpływ. Polki wyraźnie podeszły do spotkania z pewnym dystansem i brakiem koncentracji, pewnie także widząc, jakim składem wyjdą na boisko. Jednocześnie, gdy rywalki pokazywały im, że nie warto było ich zanadto skreślać i chwilami grały z nimi co najmniej na równym poziomie, to polskim zawodniczkom nagle uciekała odwaga, zajmowały się coraz większą frustracją i nakręcały na przegrywanie kolejnych akcji. Jednym z przykładów zawodniczki, która zawiodła była Olivia Różański - sama wie, że od przynajmniej kilku tygodni jej forma zdecydowanie się pogarsza, a przyjmująca nie może tego zatrzymać. Gdy schodziła z boiska, widać było jej naturalną złość na samą siebie.
Gra Polek była koszmarna, a mecz stawał się ohydny, nieznośny. Całe szczęście, że to była tylko jedna z dwóch twarzy pokazanych przez drużynę Lavariniego. Ta druga pojawiła się po tym, jak Włoch w trzecim secie ochrzanił swój zespół na czasie. - Nie możecie grać akcji tylko w jeden sposób. Robicie zawsze to samo, potem frustrujecie się i nakręcacie, a one ugrywają punkty - mówił Włoch. I Polki nagle go posłuchały.
Zaczęły coraz częściej grać swoje w ataku - Martyna Łukasik w trzeciej partii miała skuteczność na poziomie 70 procent tak, jak Magdalena Stysiak, szukać lepszej zagrywki, czy dobrze pracować blokiem, którym w całym meczu zdobyły aż 21 punktów. Czwartego seta Polki wygrały najwyżej w sezonie - 25:9, wyrównując najlepszy wynik za kadencji Stefano Lavariniego z zeszłorocznego meczu z Koreą w Lidze Narodów. Zrobiły to jednak przy obecności większości zawodniczek podstawowego składu kadry, musiały do niego wrócić, żeby uspokoić grę i w meczu się odkuć. Poza tym kilku plam z tego spotkania - jak błędów kulejącego przyjęcia, czy 21 punktów oddanych rywalkom własnymi błędami - nie da się wymazać.
Która twarz - ta pierwsza firmowana przegranym setem, czy druga, która pozwoliła uniknąć straty punktów, jest prawdziwą? Właściwą, choć wciąż z kilkoma niedociągnięciami wydaje się być ta druga. Wyraźniejszą, bardziej uderzającą i zapamiętaną z tego spotkania będzie jednak raczej ta pierwsza.
Polki to dziś niestety antyteza kompletnego zespołu. Wystarczy zmienić jeden element, dokonać jednej wymiany zawodniczki i jest zagrożenie, że gra całej kadry w tym momencie runie. I cała budowla Lavariniego się zawali. Włoch w ostatnim secie wyglądał, jakby właśnie nad tym rozmyślał. Był zmartwiony i nie zawsze patrzył na boisko, często wydawał się pogrążony we własnych myślach.
Jasne, że nie warto z tej sytuacji robić nie wiadomo, jakiej tragedii. Jest sześć punktów w tabeli po dwóch meczach? Jest. No to cel zrealizowany. Ale w przypadku tego meczu nie wolno ignorować okoliczności. Warto skoncentrować się na tym, co dobre, a negatywne aspekty przeanalizować i o nich zapomnieć. Ale nie można ich pominąć. To, jakie problemy Polki miały z Koreankami, musi stać się dla nich dobrą lekcją.
Bo z kolejnymi meczami poziom trudności się zwiększa. Może z Kolumbijkami, Niemkami, czy Tajkami, taki styl gry w jakiś sposób da jeszcze możliwość walki o zwycięstwo. Jednak przeciwko Włoszkom i Amerykankom to na pewno będzie za mało. A do awansu na igrzyska, który jest celem gry na turnieju w Łodzi, trzeba będzie przynajmniej jeden z tych zespołów ograć. One też będą mieć swoje problemy, rzecz w tym, żeby Polki minimalizowały swoje i nie tworzyły kolejnych. Inaczej trudno będzie o spełnienie marzeń.