Reprezentacja Polski pierwszy raz w historii zdobyła dwa złote medale w jednym roku - w lipcu wygrała Ligę Narodów 2023, a teraz, we wrześniu, była zdecydowanie najlepsza w finałach ME 2023.
Reprezentacja Polski siatkarzy pierwszy raz w historii zagrała też w trzech finałach z rzędu: MŚ 2022 (srebro), Ligi Narodów 2023 (złoto), ME 2023 (złoto)
Idźmy dalej: reprezentacja Polski ma dopiero drugiego w historii trenera, który w pierwszych czterech turniejach poprowadził ją do czterech medali. Nikola Grbić wywalczył z nami: brąz Ligi Narodów 2022, srebro MŚ 2022, złoto Ligi Narodów 2023 i złoto ME 2023.
Cieszymy się? Doceniamy? No jasne! Ale z "ale". Za dużym "ale".
Takie komentarze pojawiły się po naszym wyliczeniu sukcesów Grbicia w roli trenera Polski tuż po wygranym półfinale ME ze Słowenią. Nawet po finale docenienie znakomitej roboty Grbicia i całej drużyny niektórych uwierało i prowokowało do przestróg typu: "Pompujcie dalej balonik, a później wielkie rozczarowanie"
Komentarze deprecjonujące sukcesy i wieszczące nadchodzący huk klęski (= pękniętego balonika oczekiwań) tak naprawdę nie dziwią. One po prostu świadczą o tym, jak bardzo część kibiców cierpi na gorączkę złota. Tego olimpijskiego.
W 2004, 2008, 2012, 2016 i 2021 roku polscy siatkarze przegrali olimpijskie ćwierćfinały. Medal igrzysk jest dla nas niemal nieosiągalny - polscy siatkarze na olimpijskie podium wdrapali się tylko raz w historii, zdobywając złoto w 1976 roku w Montrealu.
Te przegrane ćwierćfinały z ostatnich lat są wspomnieniami wręcz traumatycznymi. Nasi siatkarze są przecież tak mocni, od tylu lat zdobywają medale wszystkich innych wielkich turniejów, że naprawdę trudno uwierzyć w aż tak czarną serię, jaką mają na igrzyskach.
Blisko szczęścia nasza kadra była w 2008 roku w Pekinie, gdy w ćwierćfinale uległa Włochom 2:3. Wtedy Polacy byli wicemistrzami świata. Blisko byli też w Tokio w 2021 roku, gdy przegrali ćwierćfinał z Francją również 2:3. Wtedy też byli mistrzami świata.
Teraz są wicemistrzami świata i mistrzami Europy. I zapewne za chwilę wywalczą sobie prawo gry na przyszłorocznych igrzyskach w Paryżu (kwalifikacje rozegramy w Chinach od 30 września do 8 października, naszymi rywalami będą: Belgia, Bułgaria, Kanada, Meksyk, Argentyna, Holandia i Chiny, a bilety na igrzyska wywalczą dwie najlepsze ekipy). Czy w Paryżu wreszcie pokonają tę - jak powtarzają kibice - "klatwę ćwierćfinału"?
Dwa tygodnie temu Bartosz Kurek udzielił ciekawego wywiadu WP SportowymFaktom. Opowiedział m.in. o tym, jak bardzo w 2016 roku miał dosyć siatkówki (wycofał się nawet z kontraktu z JT Thunders Hiroszima i zrobił sobie najdłuższą przerwę w karierze). "Poświęciłem wszystko, by wygrać medal na igrzyskach w Rio de Janeiro w 2016 roku. I to odbiło się na zdrowiu psychicznym" - mówił Kurek w tej rozmowie. I dalej: "W tamtym momencie myślałem, że gdy przekroczę granicę zdrowego rozsądku, i to bardzo, bardzo mocno, to otrzymam nagrodę w postaci sukcesu. Nie wiem, czy zrobiłem sobie choć jeden dzień wolny w sezonie ligowym poprzedzającym tamte igrzyska. W głowie miałem jedną myśl: 'Ja odpoczywać nie mogę, bo dzięki mojemu wysiłkowi wygramy'. Dopiero po czasie zrozumiałem, że tak destrukcyjne podejście doprowadziło mnie do kresu możliwości fizycznych i psychicznych".
To się przykro czyta. Bo to jest potwierdzenie i przypomnienie, tego, co się widziało - cierpienia, niespełniania i bezsilności. Ale Kurek nas z tym nie zostawia. Jeszcze ważniejsze są jego słowa o tym, jak sobie poradził z kolejnym przegranym ćwierćfinałem igrzysk: "Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że cztery lata później pojechaliśmy na igrzyska do Tokio, chciałem wygrać medal tak samo jak w Rio, wykonałem jeszcze lepszą pracę w hali, bo jeszcze bardziej świadomą, ale w tej porażce i cierpieniu byłem w stanie odnaleźć pozytywy. Nie biczowałem się, że znowu odpadliśmy w ćwierćfinale, a wręcz przeciwnie - łatwiej było mi to przełknąć" - mówi kapitan naszej kadry.
Kurek dojrzał. Świetnym sportowcem był już w 2009 roku, gdy wygrał pierwsze mistrzostwo Europy w karierze. Czternaście lat później on jest multimedalistą wielkich imprez, a jest nim dzięki temu, że świetnym sportowcem pozostał, natomiast przez ten czas przeszedł też długą i wyboistą drogę jako człowiek. Był czas, gdy mierzył się ze swoim ego i wygrał. Jak bardzo - widać teraz, gdy jako kapitan potrafi usunąć się w cień i wskazać tych, którzy jego zdaniem szczególnie zasłużyli na wystawienie piersi do medalu.
Drugie w karierze złoto ME Kurek zdobył bez grania w najważniejszych i najtrudniejszych meczach. Być na boisku nie pozwoliło mu kontuzjowane biodro. Czternaście lat temu Kurek był na ME rewelacją. Pod nieobecność kontuzjowanych liderów kadry - Sebastiana Świderskiego i Michała Winiarskiego - genialnie grał na przyjęciu i tak naprawdę równie dobrze on, a nie Piotr Gruszka, mógł dostać tytuł MVP tamtych mistrzostw. Dziś Kurek ma już 35 lat, jest jedynym w historii naszej siatkówki dwukrotnym mistrzem Europy. I jest gościem najdojrzalej patrzącym na to wszystko, czym się emocjonujemy.
Rok temu, po srebrze MŚ, w rozmowie z Kurkiem z przyjemnością podsumowywaliśmy pierwszy sezon z Nikolą Grbiciem na ławce trenerskiej reprezentacji Polski.
Przypomnijmy fragmenty, bo to się i dobrze czytało, i teraz widać, jak dobre były tamte wnioski wyciągane przez kapitana kadry.
W trakcie sezonu reprezentacyjnego powiedziałeś, że nie chcesz oceniać waszej współpracy z Nikolą Grbiciem. Wtedy stwierdziłeś, że nie ocenia się filmu przed zakończeniem. Co powiesz teraz?
- Skończył się pierwszy sezon serialu i myślę, że jest hitem. Że dobrze się to ogląda, że można tę ekipę lubić i że łatwo się tej ekipie kibicuje, bo jest złożona z megasympatycznych, inteligentnych, fajnych facetów. Myślę, że scenariusz jest okej, reżyseria też dobrze. Aktorzy mogą się zawsze poprawić, tutaj będę szukał naszych rezerw.
Tytuł tego hitu to oczywiście "Gang Łysego"?
- Dobrze, jak już tak musimy, to przyjmijmy tę nazwę i niech to tak funkcjonuje. Długo się przed tym broniłem, ale widzę, że jednak to zażarło [tak kadrę siatkarzy zaczęli nazywać kibice w mediach społecznościowych]. I jeśli tak ma być, to okej. A jeżeli kiedyś mnie już w kadrze zabraknie, to mam nadzieję, że znajdzie się następny łysy. Najwyżej powiem, żeby któryś z chłopaków się ogolił i liderował.
Chyba trochę się zmieniłeś jako kapitan?
- Nie sądzę. Za to czas nas wszystkich zmienia. Wiadomo, że z biegiem lat patrzę na różne sprawy inaczej, potrafię do niektórych rzeczy złapać dystans. Ale to są już rzeczy leżące daleko poza boiskiem i poza funkcjami w drużynie.
Wasza drużyna zdobyła srebro mistrzostw świata, ale nikt z tej drużyny nie wygląda na człowieka w pełni zadowolonego. Ty też. I to wiele nam mówi.
- Z jednej strony jestem dumny i przeszczęśliwy, że widzę na twarzach kolegów lekki smutek, bo to pokazuje, że mierzą najwyżej, jak się da. Ale z drugiej strony musimy uważać, żeby nie przesadzić, żeby nie zrobić tragedii z czegoś, o czym wiele reprezentacji marzy i czego nigdy nie jest w stanie osiągnąć. Trzeba znaleźć balans między niedosytem, który będzie nas cały czas napędzał do kolejnego przełamywania swoich barier, a satysfakcją. Trzeba pozostać głodnym, ciągle chętnym do rozwoju, ale też doceniać, że się dobrze wykonało pracę. Nawet jeśli się czuje, że można było jeszcze lepiej.
Kurek jest kapitanem od poprzedniego roku. A więc odkąd w drużynie zabrakło Michała Kubiaka. W tej roli jest naprawdę świetny, ale i bez niej byłby dziś zupełnie innym mistrzem Europy niż był za pierwszym razem. Między 21-letnim Bartkiem a 35-letnim Bartoszem jest naprawdę ogromna różnica. Oczywiście to nie dziwi, dla inteligentnego człowieka to normalne, że z biegiem lat się zmienia.
Ale przytoczmy jeszcze jeden cytat z Kurka, żeby wyraźnie zobaczyć jak pozytywna jest jego przemiana.
"Kiedy zdobyliśmy mistrzostwo Europy, mieliśmy fantastyczny przejazd autobusem z otwartym dachem ulicami Warszawy, gdzie wszyscy nas pozdrawiali, wszyscy nam kibicowali i ja myślałem, że tak to będzie wyglądać przez najbliższe 10 lat, że w glorii i chwale na białym koniu będę odjeżdżał w kierunku zachodzącego słońca. Bajka! W bajkach tak to się kończy. A w życiu trzeba powalczyć o swoje" - mówił Kurek w programie Sam na Sam Pawła Wilkowicza.
To był 2018 rok. To było tuż po mistrzostwie świata wywalczonym w Turynie. Dziś Kurek ma trzy złota wielkich imprez - jedno z MŚ i dwa z ME. Poza tym ma jeszcze srebro MŚ i dwa brązy ME.
- Oddałbyś te medale, które już masz, za jeden olimpijski? - pytał go Wilkowicz we wspomnianej rozmowie?
- Tylko za złoty - odpowiedział Kurek.
To oczywiste, że naszym siatkarzom ogromnie zależy na olimpijskim złocie. Nawet nie na jakimś medalu olimpijskim, tylko na tym najcenniejszym. Oni są multimedalistami wielkich imprez, ale brakuje im spełnienia w tej imprezie nad wszystkimi imprezami.
Za rok na pewno spróbują znowu. Ale naprawdę nikt nie powinien mówić, że to wszystko, co osiągają teraz nie ma znaczenia. Przecież do największego sukcesu musi prowadzić konkretna droga. Co właśnie obserwujemy, jeśli nie proces, dzięki któremu nasza kadra rośnie, a więc i rosną jej paryskie, olimpijskie szanse? Ale też oderwijmy się od myślenia, że wszystkie drogi prowadzą do Paryża i zauważmy, że dzięki tym wszystkim sukcesom Kurek i jego gang przechodzą do historii polskiego sportu. Czyli to jest idealna kombinacja: wymierne, wielkie wyniki plus zyskiwanie świadomości bycia na dobrym kursie do jeszcze jednej wspinaczki po absolutną sportową nieśmiertelność.
Na naszym sportowym Olimpie (w mitologii Olimp to siedziba greckich bogów) już zawsze będą Irena Szewińska, Jerzy Kulej, Justyna Kowalczyk, Adam Małysz (jako jedyny w tym towarzystwie złota olimpijskiego nie wywalczył, ale czy ktokolwiek jego trzy olimpijskie srebra i jeden brąz poprzedzi słowem "tylko" i odmówi mu miejsca na szczycie?) czy Kamil Stoch.
W styczniu 2019 roku, po złocie MŚ 2018 i tytule MVP tamtego turnieju, Kurek wygrał plebiscyt "Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca Polski. Wyprzedził Stocha, który miał za sobą sezon jak marzenie - z trzecim olimpijskim złotem w karierze, z wygranym w cuglach Turniejem Czterech Skoczni (zwycięstwa we wszystkich konkursach) i Pucharem Świata. - Kamil, jesteś bogiem, a ja tu tylko na chwilę wskoczyłem - powiedział wtedy Kurek.
Ściskajmy kciuki za Kurka i naszych pozostałych siatkarzy, żeby za rok w Paryżu oni też zostali bogami sportu. I zauważajmy, że taki status trzeba sobie zwyczajnie, po ludzku wypracować, że to się na pewno nie stanie samo. A zatem doceńmy te wszystkie prace naszych Heraklesów i zauważmy, że choć bogami jeszcze nie są, to na pewno już są herosami.