To, że Kamil Semeniuk dostał tego lata od Nikoli Grbicia ogromny kredyt zaufania, widzieli wszyscy. W czwartkowy wieczór, w wygranym 3:0 meczu z Czechami na inaugurację fazy grupowej mistrzostw Europy, siatkarz zaczął go spłacać. Przyjmujący Perugii w roli jednego z dwóch najlepiej punktujących zawodników reprezentacji Polski rok temu nie zdziwiłby nikogo, byłby wręcz niemal pewniakiem. W ostatnich miesiącach wielu osobom wydawało się to nierealne.
Zestawienie przyjmujących Semeniuk - Aleksander Śliwka 12 miesięcy temu było podstawą budowania wyjściowego składu kadry Grbicia. Teraz ten drugi wciąż jest pewniakiem, który jeszcze bardziej wzmocnił swoją pozycję w drużynie narodowej. Nikt chyba jednak teraz nie wytypowałby Semeniuka jako tego, który powinien pojawić się z nim w parze w ważnym meczu. Spotkania fazy grupowej ME, gdzie Biało-Czerwoni mierzą się ze zdecydowanie słabszymi od siebie ekipami, służą jednak wciąż testowaniu różnych rozwiązań. I Semeniuk opcję tę w czwartek dobrze wykorzystał.
Niezbędnego rok temu zawodnika teraz wielu przed czempionatem Starego Kontynentu i olimpijskim turniejem kwalifikacyjnym odesłałoby do domu. Wielu miało też zastrzeżenia do Grbicia, że powołał 27-latka na turniej finałowy Ligi Narodów. Bo swoją postawą w fazie interkontynentalnej nie przekonywał. Nie zachwycał też podczas Memoriału Huberta Wagnera, gdy grał słabo lub w kratkę. Ale szkoleniowiec konsekwentnie na niego stawiał.
W meczu Memoriału Wagnera ze Słowenią (0:3) zdobył sześć punktów, miał 36-procentową skuteczność ataku i 23 proc. pozytywnego przyjęcia. Dzień później z Francją (3:1) pokazał dwa oblicza - najpierw były dwa słabe sety, potem dwa zdecydowanie lepsze. Jego dorobek to 10 punktów, 39-procentowa skuteczność w ataku i 44 procent pozytywnego przyjęcia.
- W dwóch ostatnich setach z Francją to był Semen, którego pamiętamy z ubiegłego roku. Czasem, jak zawodnik ma kłopoty, to musisz to przeczekać. Bo najłatwiejszą rzeczą dla mnie byłoby uznanie, że mam tak wielu dobrych przyjmujących, że go odeślę do kwadratu dla rezerwowych. Wtedy następnym razem miałby w głowie: "Nie mogę pomylić się ani razu, bo trener mnie zdejmie". Nie da się tak grać. Z niektórymi chłopakami pracuję dopiero drugi rok, z Semenem spędziłem jeszcze dwa lata w klubie. Łącznie pracujemy wspólnie czwarty rok. Znam go i wiem, z czym się mierzy. W tym momencie niezmiernie ważne jest dla niego odzyskanie pewności siebie - tłumaczył dziennikarzom Grbić po memoriale.
A czwartkowy występ Semeniuka w Skopje dał mocną nadzieję, że ta inwestycja się zwróci. Gracz Perugii zgromadził 14 punktów, miał 65 proc. skuteczności ataku i 73 proc. pozytywnego przyjęcia. Atakował dość pewnie. Gdy efektu nie przynosiły mocne ataki, to skuteczne były kiwki, które jeszcze niedawno były prezentami dla przeciwników. Swoje dokładał też na zagrywce, w bloku i obronie.
Czy 27-latek rzeczywiście wraca już na dobre do najlepszej formy, pokażą zapewne kolejne mecze. Bo choć Grbić nieustannie wierzy w Semeniuka, to większym pewniakiem do "szóstki" w kluczowych meczach wydaje się obecnie choćby Wilfredo Leon. A 27-latek pewnie dalej będzie sporo czasu na boisku w meczach z potencjalnie słabszymi rywalami, by nadal odbudowywał pewność siebie.
Czesi nie są rywalem, który jest w stanie obnażyć wszelkie słabości. Co najwyżej spotkanie z nimi pokazało, że przy wysokim prowadzeniu z gorszym rywalem Polacy muszą uważać na utratę koncentracji. Miłą pamiątką pozostanie też 14 punktowych bloków, w tym pięć zanotowanych na początku drugiego seta. Ale też trudno sobie wyobrazić, by w spotkaniach z np. Włochami czy Francją Biało-Czerwoni byli w stanie powtórzyć ten wyczyn. Czechom przez długi czas gra zupełnie się nie układała i trudno się było dziwić ich szkoleniowcowi, gdy rozkładał bezradnie ręce.
A nieswojo polscy siatkarze mogli się poczuć ze względu na puste trybuny. Od lat na ich mecze w kraju przychodzą tłumy, ale i podczas imprez rangi mistrzowskiej za granicą zwykle publiczności nie brakowało. Było tak w Bułgarii, Włoszech czy Holandii. Widać Macedończycy aż tak siatkówki nie kochają. W czwartek widownię stawiła głównie grupa Polaków. Biało-Czerwoni przy komplecie publiczności w Skopje prawdopodobnie zagrają raz - przy okazji niedzielnego spotkania z gospodarzami. Podczas pozostałych pewnie będzie podobnie jak w czwartek.