Polskie siatkarki czekają na takie zwycięstwo od 20 lat. "One wcale nie są z kosmosu"

Agnieszka Niedziałek
- Pani pyta o obecny obraz Turczynek, a ja mam przed oczami ten sprzed 20 lat, gdy w drodze do finału mistrzostw Europy wygrywały niemal wszystko 3:0, a w nim ich po prostu nie było - mówi Sport.pl Magdalena Śliwa. Dodaje, że będące faworytem rywalki Polek w ćwierćfinale ME nie są z kosmosu i liczy, że Biało-Czerwone powtórzą wyczyn "Złotek", które jako ostatnie wygrały z Turcją mecz o dużą stawkę. - Ale muszą poprawić element będący ich największą bolączką - ocenia.

Przez ostatnie 20 lat Turczynki były rywalkami, na które przy różnych okazjach polskie siatkarki wpadały dość często. To właśnie od zwycięstwa nad nimi w finale mistrzostw Europy 2003 zaczęła się era słynnych "Złotek". I to właśnie do nich obecna reprezentacja kraju powinna się udać po radę. Bo co prawda w kolejnych latach Biało-Czerwonym zdarzało się z Turczynkami czasem wygrywać - m.in. na koniec drugiej fazy grupowej mistrzostw świata 2010 (Polki grały potem o miejsca 9-12, a Turczynki 5-8), ale w fazie pucharowej imprez rangi mistrzowskiej już nie. Magdalena Śliwa, rozgrywająca mistrzyń Starego Kontynentu z 2003 i 2005 roku, podkreśla, że Turczynki to też tylko ludzie i dlatego środowy ćwierćfinał będzie dużym testem mentalnym.

Zobacz wideo Karol Kłos po nieudanym dla Polaków Memoriale Wagnera: Nie zawsze da się wygrywać

Agnieszka Niedziałek: Zdradzi pani receptę na pokonanie Turczynek w ważnym meczu turnieju rangi mistrzowskiej? Była pani wśród Polek, które tego dokonały jako ostatnie.

Magdalena Śliwa: Jeśli chodzi o bardzo ważne mecze, to chyba rzeczywiście tak to wygląda. Lada chwila będziemy obchodzić 20. rocznicę tego sukcesu. Życzę dziewczynom, by dziś same wygrały ważny mecz z Turczynkami. 

Byłaby to w pani oczach sensacja czy dostrzega pani na chłodno siatkarskie argumenty przemawiające za Polkami?

- Przed tymi mistrzostwami powiedziałam, że będziemy w czwórce, ale w niej też uwzględniałam Turczynki. One wcale nie są poza naszym zasięgiem, to nie jest drużyna z kosmosu. Grają bardzo solidnie, to bardzo dobry zespół, który ma armaty w składzie. Dysponują dobrymi warunkami fizycznymi i naprawdę potrafią bardzo dobrze grać w siatkówkę. Ale nie ujmujmy naszym dziewczynom. Absolutnie. To nie jest sport indywidualny, gdzie porównujemy wszystkie zawodniczki z osobna. Dyspozycja drużyny, kto psychicznie przede wszystkim lepiej to przetrawi, to ten będzie grał dalej w tym turnieju.

Nie będziemy porównywać wszystkich zawodniczek z osobna, ale czy Biało-Czerwone mają przewagę w którymś elemencie nad Turczynkami?

- Są nieobliczalne i są walczakami. Słabością jest to, że potrafią mieć serię nieudanych zagrań i ta seria troszeczkę za długo trwa. Mocną stroną Turczynek z kolei jest – niestety – zagrywka, z której przyjęciem mieliśmy dotychczas w tym turnieju największy problem. To był jedyny elementem, do którego można było mieć zastrzeżenia i na pewno musimy go poprawić. W ćwierćfinale ten element będzie decydujący.

Turczynki wygrały w lipcu w efektownym stylu Ligę Narodów, ale gdy Polki mierzyły się z nimi tuż przed ME, to już aż tak nie straszyły. Który ich obraz jest bliższy tego, co możemy zobaczyć dzisiaj?

- Pani pyta o obecny obraz Turczynek, a ja mam przed oczami ten sprzed 20 lat. Wygrały wtedy w drodze do finału niemal wszystkie mecze 3:0 (ostatnie spotkanie w grupie - z Niemkami - przegrały 2:3), a w nim z nami ich po prostu nie było i to one przegrały 0:3. To są tylko ludzie, którzy mogą i mają w głowach czasami różne myśli. Sfera psychiczna będzie miała bardzo duże znaczenie w tym meczu. Jest wiele zespołów z czołówki, które miały taki mecz, który chcą zapomnieć, bo właśnie w nim ich nie było, nie zaskoczyło coś w ich grze. Marzyłabym, by w przypadku Turczynek teraz nastąpiła powtórka sprzed 20 lat. Trochę przedwcześnie się z nimi teraz spotykamy, bo gramy przed półfinałem z zespołem walczącym o medale. Ale chcąc mieć medal, trzeba wygrywać z tymi najlepszymi, więc to jest pierwszy test.

Poprzednio rozmawiałyśmy w trakcie fazy interkontynentalnej LN. Wszyscy chwalili wtedy grę Polek, a pani mówiła mi, że jest ona poukładana i przez to tak przyjemna dla oka. A jaka jest podczas tych ME?

- Bardzo przyjemne dla oka były jak na razie w tym turnieju dwa sety. Jeden z Ukrainą i jeden z Serbią.

Trochę mało, prawda?

- Ale po pierwsze, dla nas liczył się wtedy przede wszystkim wynik. Po drugie, usprawiedliwię trochę dziewczyny przeciwniczkami. Z takimi teoretycznie słabszymi, niżej notowanymi naprawdę trudno się gra. Każdy oczekuje, by było zawsze pięknie, ale tak się nie da. Naprawdę trudno się skoncentrować na takie granie. Zgodzę się, że na razie brakuje u nas takiej poukładanej gry, ale wierzę, że od środowego ćwierćfinału to się zmieni. Bo dziewczyny mają potencjał. Widać, że czują się ze sobą bardzo dobrze. Myślę, że brakowało właśnie odpowiedniej ilości koncentracji. Widać dotychczasowi przeciwnicy nie potrafili nas tak zmotywować, by zagrały na 100 procent.

Większość dotychczasowych rywalek rzeczywiście nie wzbudzała emocji ze względu na swój poziom. Poza Serbkami, które z pewnością potrafią zmotywować przeciwniczki do najlepszej możliwie gry. Tymczasem ekipa Stefano Lavariniego - jak sama pani powiedziała - zagrała tylko jeden ładny set.

- Ale Serbki to chyba najlepiej grający i najmocniejszy zespół – oceniając na teraz – w tym turnieju. To mój faworyt do złota w tym momencie. Naprawdę grają bardzo porządną siatkówkę. Mają dziewczyny z najwyższej półki i to pod każdym względem – wyszkolenia technicznego, doświadczenia. To naprawdę bardzo, bardzo dobry zespół. Nasze dziewczyny więc nie przegrały z byle kim. Nie był to też najważniejszy mecz tych mistrzostw. To było spotkanie grupowe.

W grze Polek dostrzega więc pani naturalne i zaplanowane etapy budowania drużyny w turniejowym rytmie?

- Myślę, że tak jest. Bo żaden trener nie szykuje szczytu formy zespołu na początek czy środek turnieju. Ona ma nadejść na koniec. Mam nadzieję, że trenerzy trafili z przygotowaniami zespołu. Wierzę, że ćwierćfinał to będzie mecz na bardzo wysokim poziomie i nasze dziewczyny pokażą kawał dobrej siatkówki.

Z pani doświadczenia wynika, że trzy dni, które minęły od meczu 1/8 finału z Niemkami, to wystarczający czas, by pokazać siatkówkę na maksymalnym poziomie?

- Czasami z dnia na dzień dostrzegalna jest wielka różnica, jeśli chodzi o dyspozycję. To kwestia dwóch-trzech dni. To naprawdę widać. Ja bym bardziej upatrywała w tym mentalny test, bo fizycznie wszystko jest fajnie. Dziewczyny dobrze wyglądają. Natomiast największy problem i najważniejszy element to będzie wspomniane już przyjęcie. Mieliśmy może nie bardzo duże kłopoty, ale nie graliśmy na bardzo dobrym poziomie w tym elemencie. To też się bierze z koncentracji, z tego, jak nasze nogi pracują.

W naszej poprzedniej rozmowie chwaliła pani mocno właśnie przyjmujące - Olivię Różański i Martynę Łukasik. Teraz to właśnie one odstają najbardziej od tego poziomu z LN.

- Mocno falują i to obie. W jednym secie ich nie ma, a na następny się budzą i grają dobrze. Nie ma jak na razie stabilnego poziomu. Pozostałe zawodniczki grają na dobrym poziomie. Środek, rozegranie, Magda Stysiak na ataku robi swoje. Przyjmujące zaś muszą się włączyć do pomocy. Nie muszą atakować, najważniejsze, by przyjmowały. Bo Asia Wołosz już będzie wiedziała, co z tym zrobić.

Co do niej, to mówiła mi tuż przed ME, że liczy się z tym, iż jeśli coś nie wyjdzie, to ona - jako ta, która wróciła do kadry dopiero po LN - będzie za to obwiniana. Ale pani nie ma zastrzeżeń do jej gry?

- Nie mam, bo sama byłam rozgrywającą i wiem, czym to się je. Trzeba tu zwrócić uwagę na rozróżnienie rozegrania i wystawiania. Bo to są dwie różne rzeczy. Do tego pierwszego potrzebne jest stabilne, dobre przyjęcie. Wtedy jest prowadzenie gry. Jeśli przyjęcie jest zaś takie sobie, to rozgrywająca ma już bardziej ograniczone opcje i musi zaczynać wystawiać. Były w niektórych meczach właśnie takie momenty, że przyjęcie nie pomagało w tym, by Asia rozgrywała. Ja rozumiem tok myślenia, gdy ktoś powie: "A za Kasi Wenerskiej, to się fajnie grało", bo Kasia zagrała bardzo dobrze w LN. Ale gdyby Kasia grała w tym momencie, to nie wiadomo, jakby jej gra wyglądała przy tym niestabilnym przyjęciu. Tylko zaznaczę tu jeszcze, że nie mam zastrzeżeń do naszej libero, która robi to, co do niej należy.

Był taki moment podczas tego turnieju, że chciała pani zobaczyć na boisku dłużej Wenerską? Nie chodzi o to, by mówić, że jest lepsza, ale by przekonać się właśnie, jak z nią by wyglądała gra Polek?

- Na pewno były takie momenty, gdy widać było, że te piłki dla atakujących są gorsze. Ale przypomnijmy sobie, że Asia wcześniej w tym sezonie trenowała z zespołem bardzo mało. Każdy mecz na tych mistrzostwach to było dogrywanie się. W którymś momencie złapała bardzo dobrze wysokość piłek z Magdą Stysiak, bo na początku były trochę za nisko. Tu trzeba było dać Asi czas, by to wszystko zgrać. 

Kasia na pewno gra spokojniej. Asia stara się grać szybko. Czasem mam wrażenie, że te piłki są za szybkie. Ale skoro dziewczyny kontynuują takie granie, to znaczy, że na takie piłki umówione. Gdyby atakującym nie pasowało to, to by dały znać. Powiedziałyby np. "Daj mi wyżej". Asia to potrafi. Widać taka jest taktyka. Bardziej źródło problemów widziałabym tu w braku regularności dokładnego dogrania piłki.

Sądzi pani, że w dzisiejszym ćwierćfinale Lavarini będzie konsekwentnie trzymał na boisku Wołosz? Czy jednak, gdy pojawią się jakieś kłopoty, to tym razem sięgnie szybciej po zmienniczkę? 

- To zupełnie inny mecz niż poprzednie. Tu chodzi o "być albo nie być". W grupie można było działać tak, że nawet jak jakaś zawodniczka potrzebowała zmiany, to trener się na nią nie decydował, bo przegrana seta czy nawet meczu nie miała znaczenia w ogólnej klasyfikacji. Sprawdzał dziewczynę, którą chciał sprawdzić. A teraz jak ktoś nie będzie pewny w 100 proc. albo coś będzie szwankowało, to trener będzie sięgał po wszystkie sposoby, by zespół wygrywał. To zupełnie inna kategoria meczu. Mogą być potrzebne wszystkie rezerwowe, które dotychczas mało wchodziły. 

Więcej o: