Izrael to dopiero 67. drużyna w rankingu Międzynarodowej Federacji Siatkówki (FIVB). Jest sklasyfikowana najniżej ze wszystkich finalistów mistrzostw Europy i aż o 33 pozycje niżej od swojego pierwszego rywala na tym turnieju - Greków. To dlatego ich zwycięstwo, choć po meczu o dramatycznym przebiegu i aż pięciu setach walki, trzeba uznać za ogromną sensację.
Pierwszą partię zawodnicy trenera Itamara Steina wygrali aż do 17. Był to jednak dopiero początek emocji w tym spotkaniu: kolejne dwie przegrali, najpierw na przewagi 27:29, a potem 21:25. Walczyli o pozostanie przy szansach na wygraną i wyrównali stan meczu po secie wygranym do 21.
O wyniku meczu zdecydował tie-break, który Izraelczycy wygrali 15:13, a ich kibice w hali w Tel Awiwie rozpoczęli wielkie święto na trybunach. Choć Grecy długo kłócili się z sędzią spotkania Aleksandarem Winaliewem, że drugi arbiter, Vlatko Ristovski, niepotrzebnie odgwizdał ich błąd w ostatniej akcji meczu, to już niczego nie mogli zmienić. Nawet kontrowersja nie stanęła na drodze zwycięstwa Izraela po prawdziwym horrorze w ich pierwszym meczu na domowych ME.
I to pierwszym meczu od 52 lat na tym turnieju. Od 1997 roku Izrael próbował zakwalifikować się na mistrzostwa, ale prezentował zbyt niski poziom i to mu się nie udawało. Wcześniej nie brał w nich udziału od 1971 roku. Wówczas skończył je z trzema zwycięstwami i dwunastą pozycją.
Najlepszy wynik w historii ich startów osiągnął cztery lata wcześniej - wygrał sześć spotkań i choć zajął jedenaste miejsce, a w 1951 roku był 10., to wtedy nie wygrał jednak żadnego meczu i zajął ostatnią pozycję w całych ME. Realnie znacznie lepszy wynik to ten z 1967 roku.
- To niemożliwe, żeby napisać taki scenariusz - mówi o meczu z Grecją trener izraelskiej kadry Itamar Stein cytowany przez dziennik "Haaretz". - Wielu będzie chciało umniejszać tej wygranej, ale w Grecji grają świetni zawodnicy, którzy zarabiają o wiele więcej od nas - wskazuje Genadi Sokołow, środkowy w zespole z Izraela. - Wszystkie gazety stamtąd nas nie doceniały, ale pokazaliśmy swoją siłę - dodaje.
W przypadku Izraelczyków podkreśla się głównie wiek zawodników - to bardzo młody zespół o niskiej średniej na poziomie zaledwie 24 lat. - Z taką ilością potu, jaką zostawiliśmy na boisku, nie dało się skończyć meczu z porażką. Bardzo pomogli nam też kibice. Pociągnęli nas do zwycięstwa zwłaszcza w decydującym secie - ocenia Ido David, przyjmujący i najlepiej punktujący zawodnik drużyny - zdobył ich we wtorek 28.
To niecodzienna, piękna historia dla Izraela, który jeszcze kilka tygodni wcześniej nie był pewny, czy na pewno zorganizuje mecze grupy D na mistrzostwach. Potężny kryzys sprawił, że krajowa federacja nie miała, jak opłacić kosztów organizacji spotkań w Tel Awiwie. Tu z pomocą - choć nie bez kontrowersji - przyszła Europejska Federacja Siatkówki (CEV).
Działacze, nie chcąc szukać zastępstwa, co mogłoby się nie udać, zdecydowali się zapłacić za Izraelczyków aż 1,5 miliona euro. To wzbudziło spore kontrowersje wśród pozostałych trzech organizatorów ME - Włochów, Macedończyków i Bułgarów, którzy płacili od 600 tysięcy do 2 milionów euro ze swojej kieszeni, niewspierani przez CEV.
Teraz, pomimo kontrowersji organizacyjnych, Izraelczycy mogą się jednak cieszyć sportowym świętem. Takim po pierwszym zwycięstwie powinien być także drugi mecz z Rumunią - drużyną teoretycznie jeszcze lepszą niż Grecja, bo sklasyfikowaną na 31. miejscu w światowym rankingu. Spotkanie zaplanowano na czwartek, 31 sierpnia o 19:00.