Po tym, jak po południu reprezentacja Polski siatkarzy pokonała w półfinale Japonię 3:1 (19:25, 28:26, 25:17, 25:21), siatkarze Nikoli Grbicia mogli w spokoju udać się do hotelu i obserwować mecz, który miał wyłonić ich rywala w zaplanowanym na niedzielny wieczór finale Ligi Narodów. Tym razem spotkały się dwie absolutne siatkarskie potęgi, a więc reprezentacje Włoch i Stanów Zjednoczonych.
Drugi z półfinałów był prawdziwym pokazem siły ze strony Amerykanów, którzy stłamsili na parkiecie mistrzów świata. Włosi byli w stanie tylko przez pół pierwszego seta nawiązać wyrównaną walkę z drużyną Johna Sperawa. Siatkarze Italii mieli ogromne problemy przede wszystkim w ataku, gdzie w obu pierwszych setach zdobyli w sumie 21 punktów.
Przyjęcie mistrzów świata było dalekie od ideału, naprawić tego nie potrafił rozgrywający Simone Giannelli, który nie po raz pierwszy potwierdził, że tego sezonu nie zaliczy do udanych. W dodatku zawodnik Perugii nie miał żadnej pewnej opcji w ataku, która byłaby w stanie radzić sobie z trudnych piłek ze szczelnym amerykańskim blokiem. Na potwierdzenie wystarczy dodać, że żaden z Włochów nie zdobył w tym meczu 10 punktów.
Amerykanie, choć ponownie grali bez Aarona Russella, potwierdzili wysoką formę z tej edycji Ligi Narodów oraz fakt, że są mecze, w których są nie do zatrzymania. W sobotę nie popełnili też błędu z ćwierćfinału Francją (3:2), gdy po dwóch pewnie wygranych setach rozluźnili się i pozwolili osłabionemu rywalowi wrócić do gry. Świetnie radzili sobie w bloku - w tym elemencie zdobyli 10 punktów, a do tego notowali wiele wybloków i zmuszali swojego przeciwnika do błędów.
W pierwszym secie wyrównana walka trwałą tylko do stanu 14:14. Ba, wcześniej Włosi potrafili nawet uzyskać trzy punkty przewagi. Ale to tak naprawdę wszystko, na co pozwolili im rywale w tym meczu. Tego seta Amerykanie wygrali do 19, a w kolejnym prowadzili już od początku do końca, by zwyciężyć 25:18.
Choć kibice w Ergo Arenie przez większość czasu głośniej wspierali Amerykanów, w trzeciej partii w hali pojawiło się gromkie "Italia! Italia". Nic dziwnego. Ci, co zostali po meczu Polaków, a wypełniona była spokojnie ponad połowa hali, chcieli zobaczyć prawdziwą siatkarską bitwę, a nie lanie, które w rzeczywistości Amerykanie sprawili Włochom. Nie pomogło.
Biorąc pod uwagę to, jak demolowani byli mistrzowie świata w tym meczu, tym bardziej zaskakujące było to, że trener Italii Ferdinando De Giorgi w ogóle nie dokonywał zmian w swoim zespole. Dopiero w pod koniec trzeciego seta na parkiecie pojawił się Fabrizio Gironi, który zmienił atakującego Yuriego Romano, a i ta zmiana była na zaledwie kilka piłek. Pozostali rezerwowi mogli się zastanawiać, po co tak naprawdę przylecieli do Gdańska, gdy nawet w tak dramatycznej sytuacji nie mogli doczekać się swojej szansy.
Stany Zjednoczone i w tym secie nie dały rywalom zdobyć 20 punktów, wygrały 25:19, a całe spotkanie szybko, łatwo i przyjemnie 3:0. Z pewnością tym samym Amerykanie postraszyli Polaków przed niedzielnym meczem finałowym, prezentując kompletną siatkówkę na bardzo wysokim poziomie i górując nad Włochami w każdym elemencie gry.
Wielki finał Ligi Narodów, w którym zmierzą się reprezentacje Polski i USA, odbędzie się w niedzielę o godzinie 20:00. Relacja na żywo na Sport.pl. Trzy godziny wcześniej na parkiet gdańskiej Ergo Areny wyjdą Japończycy i Włosi, by powalczyć o brązowy medal.
USA: Christenson (3 punkty), Defalco (11), Smith (6), Anderson (17), Jaeschke (16), Holt (4), Shoji (libero).
Włoch: Giannelli (2), Michieletto (9), Russo (8), Romano (6), Lavia (9), Galassi (9), Balaso (libero) oraz Gironi, Scanferla (libero), Sbertoli.