Chinki, pogromczynie Polek z sobotniego półfinału Ligi Narodów, który wygrały w trzech setach, wydawały się małymi faworytkami finału. Głównie ze względu na styl gry i to, że ich forma w ostatnich dniach coraz bardziej rosła. Turczynki w ostatnich latach nie przyzwyczaiły za to do wygrywania finałów.
Ale lepiej w to spotkanie wszedł zespół Daniele Santarelliego. Włoski trener świetnie poukładał turecką kadrę, która pewnie prowadziła na początku pierwszej partii, nawet czterema punktami (7:3). Chinki potrafiły je dogonić, a potem jeszcze uciec na dwa punkty (13:15), ale chwilę później to znów Turczynki miały ewidentną przewagę i wygrały pierwszego seta do 22.
Spotkanie było bardzo nierówne, bo druga partia padła łupem Chinek i to w tym samym stosunku punktowym co poprzednia dla rywalek. Tu zawodniczkom Caia Bina udało się to, czego nie dokonały w poprzednim secie: po 3-4-punktowym prowadzeniu Turczynek ich rywalki odrobiły straty i tym razem nie dały sobie go wyrwać do końca, wyrównując stan meczu.
I gdy wydawało się, że ten finał może tak wyglądać, a Turczynki i Chinki będą grać "cios za cios" i na przemian wyrywać sobie sety, o wiele lepiej zaczęły grać zawodniczki Santarelliego. Chinki nie były im w stanie odpowiedzieć samymi obronami, a blok, zagrywka i większa kontrola nad popełnianymi błędami była w niedzielę po stronie Turczynek. Nawet w ataku, choć statystyki były wyrównane, Melissa Vargas (26 punktów) górowała nad Li Yingying (21 punktów).
Dwie pozostałe partie Turczynki wygrały dość gładko - najpierw do 19, a potem do 16, kontrolując je i spokojnie budując bezpieczne przewagi. Po ostatnim punkcie drużyna wystrzeliła z radości, a następnie zaczęła podskakiwać i tańczyć na boisku.
Dla Turczynek to pierwsze złoto naprawdę wielkiej imprezy w historii tej reprezentacji. W końcu do tej pory wygrywały raczej pomniejsze turnieje: igrzyska europejskie, igrzyska śródziemnomorskie i Ligę Europejską. A wszystkie najważniejsze finały - jeden Ligi Narodów i dwa mistrzostw Europy - przegrywały. Teraz, wraz z debiutem nowego trenera Daniele Santarelliego w takim wydarzeniu, udało się wreszcie triumfować. Oczywiście po raz pierwszy w historii w rozgrywkach Ligi Narodów.
Chinki już szósty raz w historii przegrały finał - wcześniej, w 1993, 2001, 2002, 2007 i 2013 roku - działo się to jeszcze w erze World Grand Prix. Pozostają z jednym zdobytym tytułem w tych rozgrywkach, z 2003 roku.