Lavarini w rok zamienił Polki w jedną z najlepszych drużyn świata. Nazywają go tu cudotwórcą

Jakub Balcerski
W Polsce już nazywają go cudotwórcą. W rok z drużyny niekochanej, grającej ociężale i przegrywającej kluczowe mecze, zrobił jeden z najlepszych zespołów świata i - co najważniejsze - właśnie zrealizował największy cel postawiony mu, gdy tu przychodził: powrót kadry siatkarek na igrzyska olimpijskie.

To odświeżona wersja tekstu, który opbulikowaliśmy na Sport.pl 18 lipca 2023 roku po zdobyciu przez Polki brązowego medalu Ligi Narodów.

11 października 2022 roku, korytarz przy zejściu do szatni w Arenie Gliwice. Zapłakane Polki powoli kończyły rozmowy z dziennikarzami i po raz ostatni podczas domowych mistrzostw świata opuszczały halę. Właśnie przegrały ćwierćfinał z Serbkami po dramatycznym, pięciosetowym meczu. Na ich twarzach widać było żal i łzy rozczarowania. Ale Stefano Lavarini zachowywał się zupełnie inaczej. Stojąc po drugiej stronie strefy mieszanej, mówił dziennikarzom, że choć trudno mu przełknąć porażkę, to trzeba się skupić na tym, co udało się osiągnąć i jak to wykorzystać. Tak, Lavarini kilkanaście minut po przykrym meczu, który mógł pomóc mu spełnić jego wielkie trenerskie marzenie, już myślał o tym, co dalej.

Zobacz wideo Hitowa walka Pudziana?! Jest szansa na rewanż ze Szpilką?

- Możemy i musimy dużo pracować, rosnąć pomiędzy najsilniejszymi zespołami na świecie. Jutro jest kolejny dzień - mówił Lavarini, a nam dziennikarzom wciąż trudno było pojąć, że on już naprawdę nie ma w głowie piłek, które mogły dać jego zespołowi awans do strefy medalowej mistrzostw. Skupia się na celu.

Tym od przyjścia do Polski był dla niego awans na igrzyska olimpijskie, a tam walka o najwyższe cele. Jakie? Sam miał zażyczyć sobie, żeby do jego kontraktu wpisano możliwą premię za złoty medal w Paryżu. Brzmi abstrakcyjnie, ale Lavarini raczej nie jest żartownisiem. Gdy ustala cel, robi to z pełną świadomością. Wierzy i zaczyna dążyć do tego, żeby spełnić własne oczekiwania. To dla niego dwie nadrzędne wartości: wiara i praca.

Lavarini nie odbył nawet jednego treningu. Zaczynał jako chłopiec do podawania piłek

Lavarini nigdy nie był siatkarzem. Twierdzi, że nie odbył nawet jednego treningu. W Omegni, miejscowości z 15 tysiącami mieszkańców położonej 100 km od Turynu, gdzie się wychowywał, każdy chłopak, który nie umiał grać w piłkę, zostawał kibicem lokalnej drużyny siatkarek. Tam Lavarini przeszedł drogę od chłopca do podawania piłek do asystenta trenera.

- Został nim w wieku siedemnastu lat. Wtedy go poznałem, pracował ze mną i Paolo Ceruttim - mówił Sport.pl jeden z pierwszych mistrzów Lavariniego, Luciano Pedulla. - Był kolegą z klasy późniejszych zawodniczek reprezentacji: Eleonory Lo Bianco, Natalii Vigano i Chiary Negrini. Zapamiętałem go z tego okresu jako bardzo zdeterminowanego chłopaka. Zawsze marzył o wielkich wynikach, nawet gdy najpierw przechodził przez kluby zaplecza najważniejszych rozgrywek, Serie A2, a dopiero potem udowadniał swoją jakość w Serie A1 - opisywał szkoleniowiec.

24 lata temu, w 1999 roku, Lavarini zaliczył pierwszy kontakt z siatkówką na najwyższym poziomie. Wtedy został asystentem Pedulli w Igor Gorgonzola Novara (wówczas AGIL Trecate). - Mieliśmy pozytywne, jak i negatywne momenty wspólnej pracy. Jest bardzo pokornym i pracowitym człowiekiem, wiele poświęcił. To miła i szczera osoba. Było wiele ważnych chwil w jego karierze, ale najbardziej ukształtowała ją chyba nauka pod okiem włoskich trenerów młodego pokolenia, nowej fali. Współpracował przecież i z Giovannim Guidettim, i Massimo Barbolinim. Potem dostawał już szansę pokazania się jako pierwszy trener i świetnie ją wykorzystał - wskazał nam Pedulla.

Przełom nastąpił w 2021 roku. To wtedy Lavarini prowadził już liczący się w walce o najwyższe cele w lidze włoskiej Igor Gorgonzola Novara, ale zajął też czwarte miejsce na igrzyskach w Tokio z Koreankami. Do tej pory w środowisku wiele osób jest pod wrażeniem tego wyniku, uważa się go za niewiarygodny sukces. - Każdy wielki wynik daje trenerowi pewność siebie. Tak samo było ze Stefano i sukcesem w Korei. Nie zmienił on jednak swoich przyzwyczajeń. Szybko wrócił do Włoch, żeby spotkać się ze swoją rodziną, nie zapomniał o przyjaciołach. Choć oczywiście często musi wręcz zatopić się w świat siatkówki - przytoczył Luciano Pedulla.

Uwielbia sobie podśpiewywać, ale bywa grymaśny. W Polsce mu zimno, ale w jednej z kurtek aż wstydzi się chodzić

Jeszcze raz cofnijmy się do chwil z zeszłorocznych mistrzostw świata. 6 października, dzień po wielkim zwycięstwie Polek nad mistrzyniami olimpijskimi z USA. W salce hotelu Iness w Łodzi dobrze słychać było utwory puszczane przez sztab Polek w drugim pomieszczeniu, gdzie trwała analiza wideo kolejnego rywala - Kanadyjek. Nagle obok muzyki pojawił się mocny, męski głos. To Lavarini podśpiewuje sobie do wybranej przez siebie playlisty. Jest rap, latynoskie brzmienia, coś włoskiego, ale i spokojny pop.

To podobno norma, bo ze środowiska kadry usłyszeliśmy, że Lavarini śpiewa nie tylko, gdy jest szczęśliwy. Ma piosenkę na każdy nastrój. - Uwielbiam muzykę, słucham wielu gatunków i artystów. Choćby włoskie piosenki z lat 60., ale także takie, które poznałem podczas pracy w Brazylii. Często do nich wracam. To miłe wspomnienia, bardzo lubię ich czucie muzyki i kulturę. Miałem teraz taki okres, gdzie potrzebowałem portugalskich słów i tych rytmów. Ale za kilka dni może mi się zmienić na kubańskie, albo hard rock, czy heavy metal. Dostosowuję się do każdej, którą z jakiegoś powodu wybiorę - mówił trener w rozmowie ze Sport.pl kilka miesięcy wcześniej.

Ale czasem bywa bardziej grymaśny niż rozśpiewany. Długo dostosowywał się do "polskości", bo przyjechał z Azji i Korei, gdzie wszyscy do wszystkiego podchodzili pozytywnie. A to w Polsce nie jest oczywiste. Zaakceptował to, jak różnie podchodzi się tu do wielu spraw, choć lubi mieć wszystko poukładane. Tak w pokoju, jak i w harmonogramie. Gdy na początku mistrzostw świata widział, że po długim meczu zawodniczki miały jeszcze po kilka rozmów w mixed zonie, to sam potrafił z niej uciec, żeby nieco przyspieszyć wyjazd z hali do hotelu. Czasem na wszystko skraca czas. Dziś najczęściej rozmawia z mediami długo, a na pytania odpowiada wyczerpująco. W Polsce nie lubi chyba tylko temperatury. Już późnym latem tak mu zimno, że jako jedyny z całego sztabu po hali przed meczem chodzi w grubej kurtce. Podobno ma też taką puchową z dużym kapturem, w której widać mu tylko część twarzy, ale w niej trochę wstydzi się pokazywać.

Pub "Only for Korea" i talerz suchej ryby. To zdjęcie asystent Lavariniego zachowa na zawsze

- Nie miałem tak z żadnym innym trenerem, ale ze Stefano rozumieliśmy się idealnie od pierwszego dnia. Dużo pracuje, znakomicie rozumie siatkówkę. Jest świetnym szkoleniowcem i bardzo dobrym człowiekiem - opisał Lavariniego w rozmowie ze Sport.pl Cesar Hernandez. To jego uczeń, asystent, który pracował razem z nim w Korei Południowej, a potem przejął po jego odejściu jej kadrę.

- To był 2019 rok. Pracowałem jako asystent w Savino Dal Bene Scandicci, a Stefano zadzwonił najpierw do głównego trenera klubu Carlo Parisiego i pytał, czy jestem wolny na letni sezon, a później już bezpośrednio do mnie z ofertą. Właśnie zrezygnowałem z prowadzenia Hiszpanek, chciałem zrobić sobie kilkumiesięczną przerwę, ale nie mogłem przepuścić okazji do zebrania doświadczenia od takiego trenera. Mieliśmy jeden cel: awansować na igrzyska. Chciałem spróbować i pojechać na turniej olimpijski. Zgodziłem się - wspominał Hernandez.

- Pierwszy dzień pracy na miejscu, w Seulu, to dla mnie niezapomniana historia. Musieliśmy zostać w stolicy, bo dzień później mieliśmy sporo do załatwienia w ambasadzie. Odłożyliśmy bagaże i poszliśmy szukać miejsca na małe piwo i kolację. Znaleźliśmy coś, co wyglądało na pub. Był blisko hotelu, więc od razu do niego weszliśmy. Idziemy przez korytarz i widzimy, że to raczej miejsce w stylu dyskoteki. Dobiega do nas ochroniarz i zaczyna odpychać Stefano. Pytamy, o co chodzi, a ochroniarz mówi łamanym angielskim: "Only for Korea". Okazało się, że to był prywatny klub i musieliśmy wyjść - opowiadał.

- Jeszcze trochę w szoku, poszliśmy dalej i wokół nie było widać już żadnych restauracji czy pubów. Jedynie mały sklep z wystawionym stolikiem i dwoma krzesłami na zewnątrz. Za ladą stała 70-letnia kobieta, mogłaby być moją babcią. Coś nas podkusiło, więc weszliśmy tam, szukając ratunku i zapytaliśmy bez większych nadziei, czy ma piwo. Ku naszemu zdziwieniu za chwilę nam je przyniosła. Chcieliśmy jednak także zjeść. I dostaliśmy suchą rybę. Pełny, duży talerz. Tylko że ta ryba była nie do zjedzenia. Ale Stefano się uparł. "Tyle szukaliśmy, kupiliśmy ją od tej pani, więc skończymy cały talerz". Zarządził i tyle, nie było zmiłuj. Jakoś przepijaliśmy ją tym piwem i cudem zjedliśmy wszystko. Ale do dziś mam na telefonie zdjęcie tego talerza i zachowam je na zawsze - śmiał się Hernandez.

Podczas meczów zapomina o uśmiechu. "Niektórzy nawet narzekają"

Jak pracuje się z Lavarnim? - Kluczową cechą pracy Stefano jest, żeby złapać jak najlepsze porozumienie z zawodniczkami. Tylko tak zrozumieją, że jesteś tu, żeby im pomóc, wspierać je i pilnować, by stawały się jeszcze lepsze siatkarsko. Ma konkretny plan na organizację pracy, choćby ćwiczeń na treningach. Jest sprytny i inteligentny. Czasem czułem, że pyta mnie o niektóre kwestie dokładnie odwrotnie do tego, jak on myśli. Dlaczego? Tylko po to, żeby skonfrontować swój pomysł, a przy okazji sprawdzić, czy tylko ciągle mu przytakuję, czy myślę samemu - zdradził Cesar Hernandez.

- Stefano Lavarini wyróżnia się pracowitością - stwierdziła w rozmowie ze Sport.pl Bruna Honorio, której Włoch był trenerem w Brazylii. - Nie spotkałam jej na takim poziomie u innych moich szkoleniowców, wiem, że inne zawodniczki też nie. Lubię sposób, w jaki pracuje, zawsze jest skupiony. Wie, jak rozmawiać z zespołem: kiedy chwalić, a kiedy ganić - dodała.

- Stefano jest świetnym trenerem. Trenerem, który żyje siatkówką. Wymaga od siebie, na pewno od dziewczyn też. Już widząc, że dobrze się czują na boisku, widać jego wpływ. To jest inna Polska - mówiła nam w czasie MŚ siatkarek Jelena Blagojević. Serbka to bardzo ważna postać w karierze Lavariniego, jego kapitanka z czasów prowadzenia Foppapedretti Bergamo.

Z tego okresu Blagojević zachowało się jedno ciekawe wspomnienie. Gdy Lavarini podpisał kontrakt z PZPS, wstawiła na Twittera zdjęcie, na którym szkoleniowiec pokazuje jej, żeby się uśmiechnęła. Ale podobno to właśnie serbska przyjmująca częściej musiała rozweselać trenera. - To jeden z najlepszych obrazków z całej mojej kariery. Głównie przez relację z Jeleną, bo to wspaniała zawodniczka i świetnie się rozumieliśmy. Ale jest też dość charakterystyczny, bo podczas meczów zazwyczaj jestem poważny i zapominam o uśmiechu. Czasami niektórzy nawet narzekają, że za mało się uśmiecham. Jelena to jednak siatkarka, która na boisku ma czasem wyraz gorszy ode mnie, tak się skupia. W momencie, kiedy zostało zrobione to zdjęcie, wściekła się na sędziego, czy sytuację na boisku. I tak wyszło, że to ja, ten poważny, przypomniałem jej o uśmiechu - tłumaczył Sport.pl Lavarini.

Wreszcie wygrał "finał", o którym mówił jego mentor. Wiara i praca, a na horyzoncie Paryż

Luciano Pedulla przypomina sobie sytuację z przeszłości, która według niego musiała mocno zapaść w pamięć także Lavariniemu. - To był ostatni mecz mistrzostw Europy U-18, on był jednym ze skautów włoskiej reprezentacji. Przywitałem się z nim przy boisku przed meczem z Serbią. Powiedziałem: "Stefano, a kiedy ty zagrasz w takim finale?". Jego wyraz twarzy był nie do wyobrażenia. To był tylko żart, szyderka, ale teraz rozegrał o wiele więcej ważnych meczów niż ja. Wiele mi udowodnił, nie doceniałem go - przyznał Włoch.

Teraz Lavarini takich "finałów" zaliczył już kilka. Za pierwsze takie mecze można uznać dwa spotkania przeciwko Serbii - Koreanek w meczu o brąz igrzysk i Polek w ćwierćfinale mistrzostw świata. Oba jednak przegrane, tak jak tegoroczny półfinał Ligi Narodów z Chinkami. Włoch dowiódł jednak swego i ma już także te zwycięskie "finały". Brąz Ligi Narodów wywalczony w lipcu z polską kadrą po wygranej z Amerykankami był nie tylko historyczny sukces naszej reprezentacji, ale i największy sukces w pracy z kadrami narodowymi Lavariniego. Teraz za taki trzeba chyba jednak uznać awans na igrzyska w Paryżu, który był kluczowy od jego przybycia do Polski. A zrealizował ten cel w wielkim stylu: dzięki wygranym w czterech setach z Amerykankami i Włoszkami.

Dla Lavariniego wszystko, co wydarzyło się wcześniej, to tylko przystanek w drodze po awans, a teraz już sukces na igrzyskach w Paryżu. I ostatnimi wynikami sprawia, że wszyscy zaczynamy rozumieć, że Polki nie tylko po szesnastu latach przerwy wrócą na turniej olimpijski, ale także, jeśli wszystko pójdzie po myśli Lavariniego, nie będą tam w roli drugoplanowej. Zawdzięczają to w dużej mierze temu grymaśnemu Włochowi, który choćby dzień wcześniej zamarzł w hali, kolejnego ranka ubierze dres kadry, zejdzie do jednej z hotelowych sal i, podśpiewując, zacznie analizę kolejnego rywala. Z ciągłą wiarą, że praca jego i zawodniczek przyniesie im spełnienie marzeń.

Więcej o: