Polki z szansą na historyczny wynik! Dwa zabójcze ciosy. Jak teksański grzechotnik

Jakub Balcerski
Polskie siatkarki awansowały do półfinału Ligi Narodów. Ten wielki sukces osiągnęły nie bez problemów, bo mecz z Niemkami w Arlington do idealnych nie należał. Drużyna Stefano Lavariniego na seta przegranego z drużyną Vitala Heynena zareagowała, jak teksański grzechotnik. Pokazała, że jej się nie drażni i wyprowadziła dwa zabójcze ciosy. Presja historycznego wyniku ich nie przytłoczyła i w weekend zagrają w USA o pierwszy od 1968 roku medal imprezy rangi światowej.

Po takim meczu Polek trudno zasnąć. W nocy polskiego czasu, a popołudnie w Arlington w Teksasie Stefano Lavarini wraz ze swoimi siatkarkami rozgrywał jedno z najważniejszych spotkań, odkąd został trenerem Polek. I, jak się okazało, także najtrudniejszych. Jednak kibice chyba powinni się spodziewać, że Niemki - druga obok naszej kadry rewelacja tegorocznej Ligi Narodów, tak jak w poprzednich meczach przeciwko polskiej kadrze, nie będzie odpuszczać.

Początek spotkania mógł sugerować inaczej, ale potem trzeba się było martwić, czy drużyna Stefano Lavariniego znów nie zagra z nimi tie-breaka. Nerwy udało się jednak opanować, a mecz przypieczętować zwycięską wyrównaną końcówką i pokonać Niemki 3:1 (25:12, 21:25, 25:21, 26:24). Teraz można zacząć sobie zdawać sprawę z tego, jak historycznej rzeczy dokonały Polki, awansując do strefy medalowej pierwszego tak ważnego turnieju w tym sezonie.

Zobacz wideo Fabiński powraca do klatki. Zawalczy na gali STIFE

Polki grały koncert. U Niemek o składnej grze nie było mowy

W trakcie pierwszego seta Vital Heynen wyglądał, jakby pytał swoje zawodniczki, czy sam ma za nie wyjść na boisko. Polki grały koncert, a Niemki stały się ich najbliżej stojącymi kibickami. Traciły ogrom punktów własnymi błędami - dotknięciami siatki, atakami po autach, albo nawet bezpośrednio w siatkę. Nic dziwnego, że ich trener patrzył na to wszystko z nutką ironii, zupełnie niezadowolony.

Wychodzi na to, że jeśli dasz swoim zawodniczkom tydzień wolnego przed ważnym meczem, to wejście w spotkanie nie musi być takie, jak na boisko z szatni. Wtedy Niemki były rozluźnione, podczas oficjalnej prezentacji tańczyły kankana i podskakiwały z uśmiechami. Na boisku zachowywały się, jakby pierwszy raz widziały siebie na oczy. O składnej grze nie było mowy.

Za to po stronie Polek Niemki rozmontowywał duet Magdaleny Stysiak i Olivii Różański, które łącznie zdobyły aż 15 punktów. Choć dla kadry Stefano Lavariniego ten set był prezentem od rywalek, to zawodniczki wykorzystały swoją szansę w idealny sposób. I wydawało się, że kontrolują mecz.

Niesamowita sinusoida. Teraz to Lavarini rozkładał ręce

Byłoby jednak za łatwo, gdyby rywalizacja z Niemkami - w przeszłości zwykle bardzo zacięta - skończyła się tak szybko. Vital Heynen chyba zdecydował się wziąć wszystko w swoje ręce. Wrócił stary, dobry Belg. Kłócił się z sędziami, nawet gdy wiedział, że nie ma racji, pobudzał swoje siatkarki podczas przerw i sam wysoko unosił pięść w górę po udanych akcjach Niemek. A tych było o wiele więcej niż w poprzednim secie. Błyszczała zwłaszcza Hanna Orthmann, która z bardzo niskiej skuteczności w ataku doszła do blisko 50 procent i była liderką niemieckiego zespołu.

Teraz to Lavarini rozkładał ręce i ze złością kozłował piłkę. Niesamowita sinusoida: po jednym z najlepszych setów w tak świetnym sezonie Ligi Narodów przyszedł zdecydowanie jeden z najgorszych fragmentów gry Polek od tygodni. Na początku partii wyglądały na oszołomione nagłą przemianą Niemek. Zwłaszcza wybierając rozwiązania w ataku, wyglądały, jakby szukały odpowiedzi na pytania, ale nie mogły sobie przypomnieć nawet ich treści.

- Rywalki zaczęły atakować, a skuteczność kończenia piłek po naszej stronie spadła. Balans w tym elemencie decyduje o wyniku. Dlatego, żeby poprawić naszą grę, musimy zacząć od ataku, a potem przejść do bloku i obrony - analizował w przerwie meczu Lavarini. Wcale nie wyglądał na złamanego. Nie było po nim widać oznak zaniepokojenia. Może dlatego, że choć jego drużyna przegrywała już 11:19, to przez chwilę była nawet bliska wyrównania stanu seta przy wyniku 19:20. Niemki wygraną w tej partii sobie wygrały, ale po stronie Polek widać było już pozytywy do wykorzystania w kolejnych: choćby dobrą formę zmienniczek: Joanny Pacak, czy Julii Nowickiej.

Stysiak "szalała" w obronie, a Polki grały nawet za szybko

Heynen w swojej wypowiedzi był za to uderzająco szczery. - Żeby wygrać taki mecz jak dziś, musisz grać najlepiej, jak potrafisz. W innym przypadku pozostaje ci walczyć. Nie gramy naszej najlepszej siatkówki, więc ciągle mówię moim dziewczynom: walczcie - tłumaczył belgijski szkoleniowiec. Dodawał, że taki powrót, jak ten wykonany przez jego zawodniczki zawsze smakuje słodko po słabym wejściu w spotkanie. Szybko musiał jednak poczuć gorycz. Bo w trzecim secie waleczność jego siatkarkom nie wystarczyła.

Brakowało jakości, która dała Niemkom zastrzyk pewności siebie w poprzednim fragmencie spotkania. A może braku jakości po stronie Polek? Bo te odzyskały styl, z którego znamy je w tym sezonie: szybka, dobra i skuteczna gra. Komentująca mecz dla TVP Sport Magdalena Śliwa mówiła, że Magdalena Stysiak czasem chce grać nawet za szybko w ataku. Polki? Za szybko? Kiedyś byśmy nie uwierzyli. Dziś tempo gry to wizytówka kadry Lavariniego.

Za to ekspertka TVP Sport w studiu, Zuzanna Efimienko-Młotkowska, potwierdzała, że Stysiak "szalała" w obronie. A to przecież element, w którym jeszcze do niedawna miała tak wiele do nadrobienia. Chwalić trzeba było także kontynuującą precyzyjne, skuteczne ataki Olivię Różański. Przyjmująca najpierw kończyła piłki, a potem radośnie pobudzała ich energię na boisku cieszynkami.

Znów pojawiły się nerwy. Ale moment zawahania im nie przeszkodził

Polki znów grały znakomicie jako cały zespół. W czwartym secie obok Różański na lewym skrzydle kluczową bronią okazała się forma w ataku Martyny Łukasik. Do tej pory nieco kulało wykorzystywanie środkowych - zwłaszcza świetnej w fazie zasadniczej Ligi Narodów Agnieszki Korneluk, której wyraźnie brakowało wśród opcji do kończenia akcji. Ale sztuką jest w takiej sytuacji swój problem skutecznie zakryć i zastąpić atutami. A po chwili, oswajając się z coraz lepszą, spokojną i pewną grą, dawać szanse kolejnym zawodniczkom i włączyć brakujący element do gry. Właśnie w taki sposób odbudowywała się w tym meczu Korneluk i polski środek.

Wydawało się, że do końca meczu Polki nie stracą już kontroli tak jak w drugim secie. Do pewnego momentu na każdy ruch Niemek miały odpowiedź. Nawet gdy gra była wyrównana, czy przytrafiały się błędy. Nic nie dawały ostre reakcje, dyskusja z sędziami, czy tradycyjna żółta kartka Vitala Heynena. Przez długi czas to on zasłaniał twarz podkładką z notatkami, a jego zawodniczki tylko machały rękami na sprytną, skuteczną kiwkę Katarzyny Wenerskiej.

Końcówka była jednak nerwowa: Polki miały problemy w przyjęciu, a do tego najpierw nie wykorzystały trzech szans na piłkę meczową i potem zmarnowały pierwszego meczbola. Może poczuły się zbyt pewnie siebie? Może na ramionach dało się odczuć rosnącą i jednocześnie spadającą na nie presję? W końcu były o krok od kolejnego, wielkiego i historycznego wyniku: półfinał Ligi Narodów to szansa walki o medale z najlepszymi na świecie. I chyba każda z zawodniczek chciała ją sobie zapewnić. Na szczęście ten moment zawahania nie przeszkodził w wykonaniu ostatniego kroku. Do gry wrócił dość nieobecny w tym spotkaniu blok, którym Polki zachwycały w poprzednich tygodniach i w efektowny sposób zwieńczyły wymagającą walkę z Niemkami. Teraz to one mogły tańczyć i cieszyć się na boisku.

Niech dalej dostarczają nam siatkarskiej magii. Choć już napisały kawał historii

Przed meczem z Niemkami nietrudno było stwierdzić, że porażka w ćwierćfinale byłaby dla Polek bardzo przykra. Po znakomitej, wygranej fazie zasadniczej Ligi Narodów zejście na ziemię i niewykorzystana szansa do gry o najwyższe cele w turniej finałowym mogłyby je mocno przybić. Nie tylko udało się dokonać wielkiej rzeczy - awansować do półfinału i uniknąć bolesnego odpadnięcia z rozgrywek, ale i z samego spotkania z Niemkami Stefano Lavarini będzie mógł wyciągnąć sporo ważnych wniosków.

Brazylia albo Chiny - półfinałowy rywal Polek - na problemy ze spotkania z Niemkami im już raczej nie pozwoli. A raczej bezwzględnie je wykorzysta. Z jednej strony tam presja będzie jeszcze większa, bo z szansy na gry o medale zrobiła się realna okazja na zdobycie pierwszego krążka na imprezie rangi światowej od 55 lat. Polki napisały kawał historii. Z drugiej strony, to już znakomity wynik i po ewentualnych porażkach trudno będzie narzekać. Zostanie być może niedosyt, ale nie rozczarowanie, bo gra Polek w tym sezonie już wymaga odpowiedniego docenienia. Na razie warto jednak wierzyć, że dalej będą nam dostarczać siatkarskiej magii, a ta pozwoli im spełnić własne marzenia.

Zawodniczki mają teraz dwa spokojniejsze dni na regenerację, a sztab na pracę i delikatne usprawnianie gry przed kolejnym spotkaniem. Nic wielkiego już nie zmienią, ale mogą zauważyć detale, które jeszcze na Polki wpłyną i pozwolą im przede wszystkim ustabilizować grę. Choć w meczu z Niemkami pokazały, że w Arlington potrafią być, jak tutejszy teksański grzechotnik. Gdy pojawi się zagrożenie, najpierw pokazują, że z nimi się nie zadziera, a potem zadają zabójcze ciosy. Oby w kolejnych meczach nie poprzestały tylko na ostrzegawczym dźwięku grzechotki.

Więcej o: