Horror w tie-breaku i ważne zwycięstwo Polek. Trener tylko kręcił głową

Jakub Balcerski
Polskie siatkarki długo męczyły się z Kanadyjkami, ale ostatecznie po dramatycznym tie-breaku pokonały je 3:2 (20:25, 25:23, 20:25, 25:23, 15:13). To dla nich zwycięskie otwarcie nowego sezonu Ligi Narodów, choć stylem z pewnością nie zachwyciły.

Na początku Ligi Narodów dla Polek liczy się każdy punkt i zwycięstwo. Nie ma co wymagać pięknej gry po krótkim okresie treningów, bez kluczowej dla gry reprezentacji rozgrywającej, Joanny Wołosz, która jest kontuzjowana i innymi zawodniczkami narzekającymi na urazy, zmęczonymi długim sezonem klubowym, a przede wszystkim jeszcze niezgranymi ze sobą w kadrze.

Tym cenniejsze jest to, że pomimo wielu problemów, to zawodniczki Stefano Lavariniego okazały się lepsze od Kanadyjek i to one rozpoczynają nowy sezon od ważnego, wyszarpanego zwycięstwa. Teraz trzeba się nim napędzić.

Zobacz wideo Kulisy finału LM w Turynie. Nikola Grbić wyrzucony z boiska przez koncert Sama Smitha

Na początku było fatalnie. Polkom nic nie funkcjonowało

W pierwszym secie Polki grały fatalnie. I to praktycznie w każdym elemencie: nie funkcjonowało przyjęcie, łatwo widoczne były problemy ze zgraniem poszczególnych siatkarek z rozgrywającą, Katarzyną Wenerską, a w ataku zawodniczki Lavariniego grały po prostu niezwykle nieskutecznie.

Skończyły zaledwie 28 procent piłek - 12 z 43. Jedynym momentem, gdy grały lepiej od rywalek, był początek seta - prowadziły 7:2. Tę przewagę jednak szybko straciły, a Kanadyjki odjechały im nawet na cztery punkty. A wcale nie grały na o wiele wyższym poziomie. W ataku miały jednak Alexę Gray. 28-letnia przyjmująca mistrzyń Włoch zdobyła aż 10 punktów i pewnie poprowadziła swoją drużynę do wygrania pierwszej partii 25:20.

Korneluk wreszcie mogła robić cieszynki

Po zmianie stron dyspozycja Polek nieco się poprawiła. Dużo lepiej funkcjonowały w ataku - skuteczność wzrosła do 53 procent, a Katarzyna Wenerska nieźle zarządzała piłkami i dysponowała je różnorodnie, pomiędzy swoje wszystkie opcje. Brakowało jedynie odpowiedniej solidności w przyjęciu i to sprawiało, że czasem pojawiało się za dużo błędów.

Cieszyła jednak przewaga aż siedmiu punktów - 17:10, którą zawodniczki Lavariniego wypracowały sobie po dość spokojnym i wyrównanym początku drugiego seta. Coraz więcej było znanej ze świetnego zeszłego sezonu radości Agnieszki Korneluk i jej cieszynek, ślizgów na kolanach. Pod koniec partii, zwłaszcza po wprowadzeniu na boisko podwójnej zmiany z Julią Nowicką i Moniką Gałkowską w miejsce Katarzyny Wenerskiej i Magdaleny Stysiak. Kanadyjki traciły do Polek już tylko punkt, ale te wykorzystały swoją pierwszą piłkę setową w tym meczu, wygrywając 25:23.

Dramat w ataku. Lavarini chwilami tylko kręcił głową

I znów wszystko się posypało. Kanadyjki odgryzły się Polkom za przegranego drugiego seta prowadzeniem wynikiem aż 6:0 na początku kolejnego. Stefano Lavarini chwilami tylko kręcił głową, patrząc, ile piłek jego zawodniczki marnują w ataku. Zdecydował się na dobry, odważny ruch: zmienił Magdalenę Stysiak, która nie mogła się przełamać, na Monikę Gałkowską.

Choć atakująca skuteczności Polek nie poprawiła, to ich gra wyglądała lepiej. Udało się dojść Kanadyjki, a nawet prowadzić przez chwilę jednym punktem (15:14). Potem do Polek znów wróciła nieskuteczność i rywalki odzyskały kontrolę nad grą, odjeżdżając im tak jak w pierwszym secie i znów wygrywając 25:20. Nie da się ich pokonać, grając na 22 procent skuteczności w ataku, w tym zaledwie 15 procent wśród skrzydłowych. To był dramat.

Gra falowała, ale Polki, choć były pod ścianą, ograły Kanadyjki w końcówce

Ale to nie tak, że Polki nie miały pomysłów na swoje ataki, czy wybierały źle. Grały jednak niedokładnie, na co zwracał im uwagę sam trener Lavarini. Złościł się także na to, jakie piłki wpadały jego siatkarkom w boisko i że nie potrafiły wykorzystywać swoich szans. Pojawiały się sytuacje, które powinny wykorzystywać za wszelką cenę: łatwe piłki, kluczowe do wygrania takiego spotkania. Niestety, Polki zbyt często się wtedy myliły.

Gdy zawodniczki Lavariniego znalazły się pod ścianą, potrafiły utrzymywać się blisko prowadzących Kanadyjek - od 7:7, przez 12:14 do prowadzenia 19:18. Gra falowała, ale chodziło o to, żeby nie dać uciec rywalkom i pozostać w walce o wygranie kluczowego seta. I w wyrównanej końcówce, głównie dzięki dobrej zagrywce i dyspozycji środkowych, to Polki okazały się nieco lepsze od zawodniczek Shannon Winzer. Wykorzystały drugą piłkę setową i wygrały 25:23.

Jak na mistrzostwach świata. Czyrniańska bohaterką tie-breaka

O wyniku decydował zatem tie-break. Dokładnie tak samo, jak w meczu zeszłorocznych mistrzostw świata, gdy Kanadyjki przegrały z Polkami 2:3 w Łodzi. W Antalyi w Turcji mecz układał się podobnie: Kanadyjki prowadziły 2:1, a Polkom gra szła bardzo opornie. I tie-break też poszedł na ich konto, jak kilka miesięcy temu. Mogły mieć małe deja vu.

Wtedy ograły jednak rywalki aż 15:5. Teraz było nieco lżej, spokojniej, ale zawodniczki Lavariniego szybko przejęły kontrolę nad partią i wyrobiły sobie czteropunktową przewagę (6:2). Długo nie dawały rywalkom dojść do nich na mniej niż dwa punkty, ale do świetnej dyspozycji wróciła ich liderka, Alexa Gray, która w całym meczu z Polkami zdobyła aż 37 punktów. Zrobił się remis 12:12. Końcówka była nerwowa, ale jej bohaterką okazała się Martyna Czyrniańska. Najpierw zdobyła punkt atakiem po prostej, a potem zaserwowała asa i to Polki wygrały decydującego seta 15:13, a cały mecz 3:2.

To tylko początek wyboistej drogi. Tym wynikiem trzeba się napędzić

To, że w pierwszym meczu o stawkę w sezonie, po zaledwie kilku dniach treningu w takim składzie, który pojechał do Turcji, Polki nie były zgrane, to nic. Nikt nie wymagał od nich, żeby grały idealnie, czy na poziomie z jesiennych meczów w znakomitych mistrzostwach świata, kiedy doszły do ćwierćfinału i odpadły po porażce z przyszłymi złotymi medalistkami z Serbii. To poziom, do którego ten zespół chciałby dotrzeć.

I Liga Narodów to tylko część, a w zasadzie początek tej wyboistej, trudnej drogi. Po zeszłym sezonie, gdy Polki skończyły te rozgrywki dopiero na trzynastym miejscu, teraz pewnie chciałyby awansować do Final 8. Każdy mecz to także punkty do rankingu FIVB, który w przypadku niepowodzenia w kwalifikacjach olimpijskich na igrzyska w Paryżu, które zaplanowano na końcówkę września.

Do tego takie zwycięstwa, jak to z Kanadą są obowiązkiem, a właściwe wyzwania stanowią te z silniejszymi rywalkami. Grunt to, żeby ze słabszej gry w pierwszym spotkaniu wyciągnąć wnioski, a wynikiem napędzić się na kolejne, w wielu przypadkach o wiele trudniejsze mecze. W Antalyi Polki zagrają jeszcze z Tajkami, Serbkami i Włoszkami. Z tymi ostatnimi zmierzą się najszybciej - w czwartek, 1 czerwca o godzinie 16:00.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.