ZAKSA Kędzierzyn-Koźle po raz trzeci z rzędu została triumfatorem Ligi Mistrzów siatkarzy. W zaciętym, niesamowitym i dramatycznym meczu wygrała 3:2 przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi. Jednym z mózgów tego zespołu, jak i zwycięstwa w hali Pala Alpitour w Turynie, był jej rozgrywający, Marcin Janusz. I choć nagroda MVP przypadła środkowemu Davidowi Smithowi, to wielu powie, że mogła się należeć także Polakowi.
- Coś niesamowitego. Zwłaszcza biorąc pod uwagę sytuację przed finałem i to, że niewielu na nas stawiało. Byliśmy w stanie wyjść z tak, nie ma co ukrywać, słabej gry. Podnieśliśmy się w jednym z najważniejszych meczów w naszych karierach. I to świetnie smakuje, po takim meczu, takiej atmosferze zdobyć Ligę Mistrzów - opisywał swoje emocje tuż po spotkaniu Marcin Janusz.
- Jastrzębie w pełni zasłużyło na miano faworyta przed tym meczem, bo świetnie zagrali polskie finały. Ale my też zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy tak słabą drużyną, na jaką wyglądaliśmy w tamtych spotkaniach. Wiedzieliśmy, że zasługujemy, żeby być w tym miejscu i że postaramy się to wykorzystać. Dzisiaj się to udało w stu procentach. Nie wiem, co powiedzieć, jestem bardzo szczęśliwy - dodawał zawodnik ZAKSY.
Widać było, że rozgrywającemu o wiele bardziej udzielały się emocje. Wszystko puściło i w rozmowie z dziennikarzami trudno było mu ustać w miejscu. - Wtedy, rok temu, było ciężko, ale tym razem sezon jeszcze bardziej sprawił, że to zwycięstwo jest wyjątkowe. Ta nasza droga do finałów PlusLigi, czy do mistrzostwa Europy tutaj, była trudna i to niesamowite, że jeszcze w takim stylu potrafimy zdobyć tytuł - wskazał Janusz.
- Wszyscy byliśmy już bardzo zmęczeni, ale z ostatnich chwil meczu wszystko pamiętam. Łapały nas mniejsze, czy większe skurcze. Ponad połowa drużyny je miała. Takich rzeczy się nie zapomina - relacjonował siatkarz.
Skurcze to dla niego nic nowego. Najwięcej mówiło się o nich rok temu, podczas finału z włoskim Trentino. Wtedy inni zawodnicy ZAKSY martwili się, czy ich kolega w ogóle dogra to spotkanie do końca. - Na pewno nie były takie jak w Lublanie. Teraz pojawiły się głównie po tym, na jakiej intensywności graliśmy. Nie tylko siatkarskiej, ale i emocjonalnej, bo wyrzuciliśmy z siebie wszystko, co mieliśmy - ocenił Janusz.
- Już wydawało się, że jastrzębianie są złamani, a oni się podnosili, nakręcali i wracali do meczu. Trzeba im oddać, że są świetną drużyną, ale to my teraz triumfujemy. W PlusLidze byli lepsi, a my dostaliśmy 10 dni, żeby spróbować wrócić do gry - tłumaczył.
A jak ZAKSA wróciła do gry pomimo ciosu, jakim była porażka w finale mistrzostw Polski w zaledwie trzech meczach? - Powtarzaliśmy sobie, że jesteśmy dobrą drużyną, że w pełni zasłużyliśmy, żeby tu być. Jako sportowcy często mamy spotkanie z porażką, nie da się wszystkiego wygrywać. Jesteśmy na tyle doświadczeni, że się nie złamaliśmy. Wiedzieliśmy, że jeśli zagramy lepiej niż w tych finałach, jesteśmy w stanie narzucić o wiele więcej presji Jastrzębskiemu. Dlatego ciężej im się grało, tak było - opisywał Marcin Janusz.
- Mieliśmy krótką rozmowę w szatni o tym, co można zrobić lepszego. Jak zagrać lepiej w tym finale. Nie padły jakieś wielkie słowa, proste rzeczy. "Dalej jesteśmy świetną drużyną", "Dalej jesteśmy w stanie grać na najwyższym poziomie", "Mamy tydzień czasu, żeby się przygotować i wyczyścić głowy". Tak naprawdę nie ma co robić z tego wielkich historii, jakichś przemów w szatni. To trochę nie tak działa. Wtedy na boisku wszystko się zapomina, a taka rozmowa między nami bardzo nam pomogła przepracować to, co się stało - zdradził.
Janusz w czasie meczu miał trudne zadanie: musiał po kolei odbudowywać zawodników w ataku, bo ich forma, choć w najlepszych momentach, fantastyczna, mocno falowała. - W tym meczu każdy miał swoje lepsze momenty, ale przyszły i słabsze. A my, jeśli coś nie gra, potrafimy płynnie przerzucać ten ciężar gry na innego zawodnika. W każdej strefie jest zagrożenie. Łukasz Kaczmarek na początku nie miał szczęścia: jego ataki były mocne, kierunkowe, omijały blok, ale tu trzeba oddać jastrzębianom, że świetnie bronili. To pokazywali też w finale PlusLigi. Gdy odwracali wszystko i zaraz kończyli kontrę, ważna była cierpliwość. My ją zachowaliśmy. A Łukasz się odbudował i to, co dołożył zagrywką, w ataku, czy w bloku, jest bezcenne. Cieszymy się, że przetrzymaliśmy ten trudny moment - ocenił.
To co, teraz ZAKSA zrobi to czwarty raz? - Zawsze pojawią się głosy, że za rok już nie damy rady. Nie wiem, czy będziemy faworytem, ale na pewno w przyszłym roku postaramy się o to, żeby zdobyć Ligę Mistrzów po raz czwarty z rzędu - zadeklarował Marcin Janusz.