Fabian Drzyzga pozdrawia ekspertów. "Znają mnie dużo lepiej niż ja sam siebie"

Agnieszka Niedziałek
- Wiem, że może dla niektórych to źle brzmi, albo może ktoś zakłada, że to mój mechanizm wyparcia, ale ja naprawdę nie myślałem o szansach na powołanie do reprezentacji. I sądzę, że to jest najzdrowsze podejście - mówi Sport.pl Fabian Drzyzga. Pozdrawia też ekspertów, którzy siedzą w jego głowie i opowiada, dlaczego nie czuł ulgi, gdy Asseco Resovia Rzeszów po sześciu chudych latach zdobyła medal PlusLigi.

Euforia wśród siatkarzy Asseco Resovii i kibiców we wtorkowy wieczór w hali Podpromie po wywalczeniu brązowego medalu PlusLigi jasno pokazywała, że za rzeszowskim zespołem parę chudych lat. Od 2009 do 2016 roku nie schodził z podium i trzy razy w tym czasie stanął na jego najwyższym stopniu. Potem jednak nastąpił kryzys. Mimo jednego z największych budżetów w lidze drużyna grała poniżej oczekiwań, a zwieńczeniem tego było 13. miejsce w sezonie 2019/20. Teraz jednak wróciła do ścisłej czołówki, a jednym z jej filarów był Fabian Drzyzga. Mimo świetnej gry rozgrywający po raz drugi z rzędu został pominięty przy powołaniach przez trenera reprezentacji Polski Nikolę Grbicia. M.in. o tym i o znaczeniu brązu wywalczonego przez Resovię rozmawiamy z dwukrotnym mistrzem świata.

Zobacz wideo Asseco Resovia Rzeszów z brązem PlusLigi. Kochanowski: Kibice przyczynili się do odwrócenia trzeciego seta

Agnieszka Niedziałek: Patrząc na Resovię po wywalczeniu brązowego medalu widać było czystą radość. A może była też domieszka ulgi, że seria bez krążka została wreszcie zakończona?

Fabian Drzyzga: Nie, nie. Tylko i wyłącznie szczęście. Ulga w takiej lidze to by było chyba troszkę przekłamanie. Bo tu nie jest tak, że można wyjść i wygrać z każdym, kiedy się chce. Komuś się może wydawać, że na papierze to fajnie wygląda. Nie ma więc ulgi. Czuję duże szczęście i dumę z tej całej drużyny, z klubu, z tych chłopaków. Bo szczególnie ten ostatni okres nie był dla nas łatwy pod względem zdrowotnym. Naprawdę wielkie brawa, że z serducha i z wątroby wszyscy dali, co mogli.

Biorąc pod uwagę ową długą i krętą drogę, ten brąz ma dla was większą wartość, niż zwykle się mu przypisuje?

- Nie chcę źle zabrzmieć, ale myślę, że on naprawdę bardzo dużo znaczy. Rzeszów parę lat czekał na medal. Nie bądźmy zbyt zachłanni i cieszmy się z tego, co teraz mamy, a nie szukajmy dziury tam, gdzie jej nie ma. Nie myślmy o tym, że mogliśmy mieć srebro czy złoto itd. Mamy teraz brąz i uważam to za wielki sukces.

Jakub Kochanowski powiedział mi po dekoracji, że po półfinale czuł dużą sportową, ale i taką czysto ludzką złość. Chodziło mu o kłopoty zdrowotne, które dotknęły wtedy właściwie połowę waszej wyjściowej "szóstki". To był najtrudniejszy moment w sezonie?

- "Kochan" dobrze powiedział, złość jest tu dobrym określeniem. Ale ja też czułem po tych meczach dumę z chłopaków. Bo naprawdę graliśmy – nazwijmy to - dziwnym składem. Nie chciałbym, by to źle zabrzmiało i bym został niewłaściwie zrozumiany. Nie występowaliśmy wtedy w podstawowym składzie, w którym graliśmy cały sezon. Nagle wychodzimy w innym ustawieniu, łapiemy kontuzje w meczach, a umiemy dalej to szyć, dalej graliśmy tie-breaki z Zaksą. To są takie rzeczy… Wiadomo, to jest gdybanie, którego bardzo nie lubię, ale inne byłoby moje podejście, gdybyśmy grali w pełnym składzie i tak przegrali niż gdy graliśmy w takim składzie i tak walczyliśmy.

Gdy rozmawialiśmy w pierwszej części sezonu, to mówiłeś: "Cel minimum to miejsce w czwórce, a potem zobaczymy"…

- No i mamy (śmiech)

Ale skoro już po sezonie, to możesz przyznać, czy sami w drużynie od początku mierzyliście w medal.

- W czwórkę. Trzeba - niestety - pamiętać te wszystkie gorsze lata, trzeba mieć też sporo respektu do tego, co się dzieje dookoła. Mamy w lidze sześć, siedem zespołów na naprawdę najwyższym poziomie. I nie jest tak, że przychodzimy i na pewno wygramy, bo mamy tego czy tamtego zawodnika w składzie itd. Naprawdę zdobyć medal w tej lidze jest cholernie trudno. To pokazała nawet ta nasza rywalizacja z drużyną z Zawiercia o brąz. Przepychaliśmy się od początku do końca, a we wtorek - nawet prowadząc 2:0 w setach - w końcówce trzeciego nikt nie był pewny, czy to wygramy, czy też nie.

Ze swojej gry w tym sezonie jesteś zadowolony? Wiem, siatkówka to sport drużynowy, ale zawsze patrzy się też na zawodników indywidualnie, a ty zbierałeś regularnie mnóstwo pochwał.

- (Drzyzga przejmuje telefon z włączonym dyktafonem) Czy moja gra, gra mojego klubu, podobała ci się?

Pytasz mnie, czy potencjalnego kibica, który przeczyta ten wywiad?

- Ciebie.

Mówiąc z przymrużeniem oka, to szło ci nie najgorzej.

- Dziękuję (Drzyzga oddaje mi telefon).

Ale jestem ciekawa twojego zdania, bo na pewno je masz.

- Jasne, że tak. Ale nigdy nie oceniałem siebie i teraz też nie będę tego robił. Tak to zostawię.

Wróćmy więc do drugich z rzędu pełnych wakacji, które cię teraz czekają. Znów będziesz grał w tenisa?

- Tak, zdecydowanie. Mam już kupione piłki, rakiety czekają w samochodzie i pewnie na dniach ruszę z tym. Choć nie wiem, czy będę w stanie (uśmiech). Ale na pewno najpóźniej do następnego tygodnia zaczniemy grać. Jest dużo mieszkających w Rzeszowie chłopaków z różnych zespołów, którzy dużo lepiej ode mnie grają w tenisa, więc mnie podszkolą. Cieszę się, że znalazłem drugi sport – obok koszykówki – na lato. W tenisa mogę grać prawie codziennie i cieszę się, że będę to robić, bo sprawia mi to bardzo dużo frajdy.

Z tego, co pamiętam, to należysz do "Teamu Rafa". Nadal wycofuje się jednak ostatnio regularnie z kolejnych imprez, a dziś potwierdził rezygnację z Roland Garros. W żadnym innym turnieju jego nieobecność nie jest tak mocno odczuwalna jak w Paryżu.

- Życzę mu zdrowia, to jest najważniejsze. Facet ma taką karierę, że należą mu się wielkie brawa i szacunek. Niech dojdzie do zdrowia, żeby na starość nie był kaleką.

A wracając do twoich wakacji - czy planując je, przeszła ci przez głowę myśl dotycząca powołania do reprezentacji Polski?

- Nie, kompletnie się tym nie zajmowałem. Pytania odnośnie tego tematu słyszałem zaś od pierwszej do ostatniej kolejki. Nawet teraz kiedy jest już po powołaniach (śmiech). Zupełnie się nad tym nie zastanawiałem. Skupiałem się tylko i wyłącznie na sobie oraz dobru drużyny. To było dla mnie najważniejsze. A nie powołanie itd. Oczywiście, dalej mam marzenia (związane z kadrą – red.) i będę je mieć, ale nie można mieć w życiu wszystkiego. Podchodzę do tego tak, że jestem szczęśliwy w tym momencie mojego życia, z tym, jak ono teraz wygląda. Mam czas dla rodziny, na nowe zajęcia i naprawdę jest mi dobrze.

W dniu ogłoszenia powołań, tak czysto po ludzku, też nie poczułeś nawet przez chwilę smutku, żalu? Zimą mówiłeś mi, że poprzednio potrzebowałeś około miesiąca, by to przetrawić, zrozumieć i zaakceptować.

- Nie, nie. Teraz naprawdę podchodziłem do tego na chłodno. Nie brałem pod uwagę szans na to, że będę w reprezentacji i tyle. Wiem, że może dla niektórych to źle brzmi albo może ktoś zakłada, że to mój mechanizm wyparcia, ale ja naprawdę o tym nie myślałem. I sądzę, że to jest najzdrowsze podejście, dzięki któremu mogłem z czystą głową skupić się na tym, co robiłem w klubie.

Środowisko siatkarskie  jednak o tym szeroko dyskutowało. Trener Nikola Grbić chyba przez każdego dziennikarza był pytany o ponowny brak powołania ciebie. Powtórzył to, co rok temu - uważa, iż nie byłbyś dobrym drugim rozgrywającym. Jak teraz na to patrzysz? Mógłbyś mieć z tym kłopot?

- Nie mam bladego pojęcia.

Ale w naszej poprzedniej rozmowie wspominałeś, że dawno nie byłeś w tej roli.

- Powiedzmy, ale było wiele różnych sytuacji. Ale nawet nie o to chodzi. Trener podejmuje własne decyzje, zostawmy go. Niech robi to, co uważa, że jest dobre dla polskiej siatkówki. Są sukcesy, polska siatkówka ma się dobrze. Szkoleniowiec wybiera jednego, drugiego czy trzeciego zawodnika - zaufajmy mu i tyle. W kadrze są ludzie, którzy naprawdę potrafią grać w siatkówkę. Niech ona się nie kończy i nie zaczyna na moim imieniu i nazwisku.

Nieobecność nikogo innego nie była równie szeroko komentowana, choć nie była ona takim zaskoczeniem jak rok temu. Ireneusz Kłos w wywiadzie dla "Wprost" stwierdził, że całe życie uważasz się za najlepszego na świecie i że dlatego miałbyś problem, by pomóc zespołowi jako rezerwowy.

- Nie no, ja pozdrawiam wszystkich ekspertów, którzy - wychodzi na to, że - znają mnie dużo lepiej niż ja sam siebie. I dobrze, mają prawo się wypowiadać. Ja zaś nie będę wypowiadał się na temat ekspertów czy ludzi, którzy kiedyś byli w siatkówce, bo mam (do innych – red.) szacunek. Wszyscy wiedzą lepiej, jak ja bym się zachował w jakiś sytuacjach. Fajnie więc, że wszyscy siedzą w mojej głowie (uśmiech).

Będzie kadra B w te wakacje?

- (Śmiech) Oczywiście, że tak. To jest kadra B przyjaciół. To będzie wiecznie trwało, nawet jak nie będziemy grać już zawodowo. Tzn. mam nadzieję, że tak będzie. Życie pokaże. Ale myślę, że to będzie trwało – za przeproszeniem – do usranej śmierci (uśmiech).

W sobotę zasiądziesz przed telewizorem, by obejrzeć finał Ligi Mistrzów, czy chcesz teraz odpocząć od siatkówki?

- Nie mam pojęcia. Ale życzę chłopakom z obu drużyn po pierwsze zdrowia, a po drugie, by dali z siebie maksa. Niech wygra lepszy. Za nikogo nie trzymam kciuków.

Skoro serce się w to nie włącza, to co podpowiada ci rozum? Jastrzębski Węgiel na bazie świetnej gry w finale PlusLigi?

- Każdy pewnie w tym momencie wspomni o tej drużynie, bo zdecydowanie wygrała krajowy finał.

A większe doświadczenie Zaksy Kędzierzyn-Koźle w finałach LM może mieć znaczenie?

- To jedna rzecz, a poza tym to będzie jeden mecz, po dziesięciodniowej przerwie i wszystko się może zdarzyć. Nie będę mówić, kto jest faworytem. Niech wygra na ten moment lepszy. Bo to nie będzie lepsza drużyna w ogóle, to będzie lepsza drużyna w tym dniu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.