ZAKSA miała swojego bohatera w Rzeszowie. Pozamiatał. Wychodziło mu wszystko

To był show w wykonaniu Bartosza Bednorza. Przyjmujący Zaksy Kędzierzyn-Koźle okazał się prawdziwym katem Asseco Resovii w drugim meczu półfinału w PlusLidze, a jego drużyna wygrała 3:1 (25:21, 27:25, 18:25, 25:18). Rzeszowianie, którzy w trakcie spotkania podjęli walkę, ale mieli też kłopoty zdrowotne, są teraz pod ścianą w walce o zachowanie szans na mistrzostwo.

Może i powiedzenie "Kto - prowadząc 2:0 - nie wygrywa 3:0, ten przegrywa 2:3" jest już mocno wyświechtane, ale siatkarze Asseco Resovii boleśnie przekonali się w otwarciu półfinałowej rywalizacji o jego prawdziwości. Atakujący Maciej Muzaj po tym spotkaniu zapowiadał, że rzeszowianie wyciągną wnioski i zapowiedział, że dzień później będzie – i tu cytat - solidna napierdzielanka. Jego klubowy kolega Jakub Kochanowski dodawał, że bardzo prawdopodobne jest kolejne pięć setów, ale zapowiedzi te się nie sprawdziły. Choć nie można powiedzieć, że gospodarze w ogóle nie podjęli rękawicy.

Zobacz wideo Asseco Resovia Rzeszów w półfinale mistrzostw Polski. Paweł Zatorski: To, na co Rzeszów czekał, walkę o medale, będzie w Rzeszowie

Mocne uderzenie Zaksy na początek i brutalna lekcja. Śliwka przesądził o losach zaciętej końcówki

Na ponad godzinę przed meczem na trybunach opustoszałej hali Podromie siedział samotnie trener gospodarzy Giampaolo Medei. Włoch wyglądał na przygnębionego, ale zwykle przed spotkaniami i w ich trakcie zachowuje powagę. Początek tego meczu też nie przysporzył mu powodów do radości. ZAKSA, zupełnie niewidoczna w pierwszych dwóch partiach w sobotę, teraz wyraźnie od początku skupiła się na tym, by nie dać rywalom nadziei na doprowadzenie do remisu w całej rywalizacji.

Kędzierzynianom w udanym rozpoczęciu pojedynku pomogło ustawienie z Davidem Smithem na zagrywce. Amerykański środkowy po raz kolejny okazał się postrachem dla rywali w tym elemencie – goście z nim w polu serwisowym zaczęli od prowadzenia 5:0. Od początku tym razem świetnie radzili sobie w tym elemencie. Swoje dokładali Łukasz Kaczmarek i Bartosz Bednorz. Temu ostatniemu wychodziło właściwie wszystko, czego zwieńczeniem była 83-procentowa skuteczność w ataku.

Dla przeciwwagi tylko 22 proc. miał Torey DeFalco. Amerykańskiemu przyjmującemu już nieraz wypominano w tym sezonie, że nie radzi sobie w meczach o stawkę i teraz też zawodził. Widząc jego nieporadność rywale zagrywką ostrzeliwali Klemena Cebulja, by jeszcze bardziej osłabić atak przeciwników. Dwa asy serwisowe Muzaja w końcówce nic nie zmieniły w ostatecznym rozrachunku.

Resovia zaczęła przebudzać się z letargu w drugiej odsłonie. Do tego stopnia, że przez długi czas miała nieznaczną przewagę. Tylko potem dostała brutalna lekcję od obrońców tytułu, którzy po raz pierwszy na prowadzenie wyszli dopiero przy wyniku 17:16. Gospodarze mieli jeszcze dwie piłki setowe, ale ich zmorą na koniec okazał się Aleksander Śliwka. Kapitan Zaksy najpierw pomógł kolegom trudną zagrywką w postawieniu skutecznego bloku, a na koniec dołożył asa.

Przebudzenie Resovii. Kosmiczny występ Bednorza

Wydawało się, że w takiej sytuacji gospodarzom będzie się już bardzo ciężko podnieść. Po zmianie stron DeFalco, na którego kibice Resovii tak bardzo liczyli, usiadł i ze złością rzucił butelką z wodą o podłogę. Być może wyładowanie emocji mu nieco pomogło, bo od trzeciej partii zaczął wreszcie grać skuteczniej. Swoje wciąż robił Muzaj, a cały zespół dobrze radził sobie na zagrywce, jak i w bloku. Na ten ostatni szczególnie często nadziewał się Śliwka. Zmartwieniem rzeszowian były kłopoty z plecami Cebulja, które zmusiły go do zejścia z boiska przy stanie 17:11. W przerwach fizjoterapeuta też regularnie masował bark Jakuba Kochanowskiego. Rzeszowianie jednak dopełnili dzieła.

ZAKSA nie zamierzała łatwo dopuścić do kolejnego w ostatnich tygodniach w ich przypadku tie-breaka. Na parkiecie wrzało po niektórych decyzjach sędziowskich, ale kędzierzynianie robili swoje. Resovia z kilkoma rezerwowymi w składzie w pewnym momencie zmniejszyła straty do jednego punktu (18:19) i emocje na chwilę wróciły. Ale szybko uleciały za sprawą Bednorza, który nie dość, że kończył trudne piłki, to jeszcze zaliczył serię asów.

Finalny bilans przyjmującego reprezentacji Polski w tym pojedynku musi robić wrażenie na każdym. 28-latek zdobył 29 punktów, miał 81-procentową skuteczność w ataku, a do zdobytych w ten sposób 22 "oczek" dołożył pięć zagrywką i dwa blokiem.

Rzeszowianie po dwumeczu u siebie są pod ścianą. Muszą w środę i czwartek wygrać oba spotkania w Kędzierzynie-Koźlu, a następnie jeszcze raz u siebie, by awansować do finału.

Więcej o:
Copyright © Agora SA