Trener Skry usłyszał od zawodników: "Po co pan tu przyszedł? Wszystko skończone"

Jakub Balcerski
Były łzy, zawód i niepewność zawieszona w powietrzu. PGE Skra Bełchatów zakończyła najgorszy sezon w PlusLidze w XXI wieku i w hali Energia głównie przepraszała kibiców. A na pytania o przyszłość klubu nikt nie ma jeszcze konkretnych odpowiedzi.

- To trochę symboliczne. Jakby wszystkie duchy przeszłości objawiły nam się znów, ten ostatni raz - tak trener Skry, Andrea Gardini, opisuje nam to, co działo się we wtorkowy wieczór w hali Energia w Bełchatowie. Skra grała tam ostatni mecz sezonu, o dopiero jedenaste miejsce w PlusLidze. Mecz, o którym nikt tu do niedawna nigdy by nie pomyślał.

Pierwsze spotkanie rywalizacji z GKS-em Katowice przegrała 1:3 i choć u siebie zaprezentowała się świetnie, wygrywając pewnie  3:0 - w setach do 18, 21 i 20, to czekał ich jeszcze złoty set, który miał wskazać, która drużyna znajdzie się wyżej w tabeli. - Mieliśmy wszystko w swoich rękach, sami stworzyliśmy sobie takie możliwości. I na koniec zagraliśmy, jakbyśmy w siebie nie wierzyli. Właśnie tak było często właśnie przez te dwa miesiące, które spędziłem w klubie - tłumaczy Gardini, którego zawodnicy przegrali decydującą partię 11:15. Na pożegnanie z najgorszym sezonem od lat nie mogli się pocieszyć nawet takim drobiazgiem, jak wygrany ostatni set.

Zobacz wideo Legia Warszawa rozbije bank dla piłkarza?

Łzy i chwile wzruszenia. Skra pożegnała się z kibicami po najgorszym sezonie od lat

Ostatni tak słaby wynik Skry to sezon 1999/2000 i spadek z I ligi Seria A, jak wtedy nazywano najwyższy poziom rozgrywek. Także po dwunastym miejscu. Teraz spadku nie ma, ale nastroje są takie, jakby w Bełchatowie coś właśnie się skończyło.

I pewna era w historii jednego z najbardziej utytułowanych polskich klubów właściwie dobiegła końca. 1 marca odwołany z funkcji prezesa został Konrad Piechocki, który przez wiele lat budował klub i prowadził go do wielkich sukcesów. W ostatnich miesiącach jego Skra była jednak przygnieciona problemami i to z każdej strony. Finansowo, bo jak podał "Przegląd Sportowy Onet" klub miał być zadłużony na aż 10 milionów złotych. Sportowo, bo przegrał aż 20 z 32 spotkań w PlusLidze, a w Pucharze CEV, w którym radził sobie nieźle, i tak odpadł w półfinale. I organizacyjnie, bo z Bełchatowa odchodzi ogrom zawodników.

Kibicom najtrudniej jest pogodzić się z odejściem Karola Kłosa i zakończeniem kariery przez Roberta Milczarka. W końcu to dwie klubowe legendy. Poza nimi z klubu znikają także Dawid Gunia, który podobnie jak Milczarek kończy karierę, Aleksandar Atanasijević, Filippo Lanza, Mateusz Bieniek, jak i Dick Kooy. Za to ci, którzy mieli przyjść do klubu - a mówiło się o Mateuszu Porębie, Karolu Butrynie, czy Trevorze Clevenot - ze względu na ograniczenie budżetu na kolejny sezon, w klubie się nie pojawią.

Dlatego ostatni mecz z GKS-em Katowice, szczególnie dla tych, którzy odchodzą, był pełen łez i wzruszeń. Karol Kłos przed meczem obejrzał wyjątkowy materiał ze wspomnieniem jego 13 lat gry w klubie, a pod sufit hali wciągnięto proporczyk z jego nazwiskiem, numerem "6" i trzema gwiazdkami symbolizującymi zdobyte tytuły mistrza Polski. Po meczu siatkarz został z kibicami jeszcze kilkadziesiąt minut. Od nich dostał koszulkę całą w podpisach fanów, a oddał buty, koszulkę, spodenki i starał się, żeby z hali wszyscy wyszli zadowoleni. A przy tym ciągle przepraszał ich za to, że styl pożegnania jest praktycznie najgorszy z możliwych. Bo sam przyznaje, że wolałby odchodzić, gdy Skra jest na szczycie, a nie w momencie, gdy przeżywa jeden z najtrudniejszych okresów.

"Niektórzy zawodnicy podchodzili i pytali: Trenerze, po co pan tu w ogóle przyszedł?"

- Przez ten sezon wydarzyło się chyba wszystko, co mogło. Tyle zmian w klubie, dostosowywania się do sytuacji i nowych, trudnych warunków pracy - wylicza Andrea Gardini. - Próbowałem odbudować pewność siebie tego zespołu. Kilka tygodni zajęło, żeby drużyna w ogóle zaczęła odpowiednio pracować, tak dużo było wokół niej problemów. One dotyczyły nie tylko okoliczności, czy techniki i stylu gry, ale nawet relacji pomiędzy zawodnikami. I tak udało nam się stworzyć Skrę gotową walczyć w Pucharze CEV, czy z Zaksą Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębskim Węglem. Zmieniło się jednak za mało i doszło do tego zbyt późno. Dlatego można powiedzieć, że to był zły, okropny sezon - wskazuje Włoch.

Co trener zobaczył, gdy wchodził do szatni zawodników, którym nie płacono, a dodatkowo pogrążonych seriami upokarzających porażek? - Dla każdego było już po wszystkim. Czekali tylko aż to minie. Niektórzy zawodnicy podchodzili i pytali: Trenerze, po co pan tu w ogóle przyszedł? Przecież tu już wszystko skończone - przytacza Gardini.

- Po kilku tygodniach ciężkiej i trudnej pracy, bo na początku przywracanie wiary zespołowi było bardzo wymagającym wyzwaniem, udało się wejść na pewien poziom. Może to jakiś pozytyw z tego sezonu - zastanawia się Gardini. - Dołożyłbym grę z najlepszymi zespołami ligi. Potrafiliśmy z nimi rywalizować, więc widać, że w zespole potencjał był. Mieliśmy problem z wygrywaniem teoretycznie łatwiejszych spotkań. To były momentami przeszkody nie do przeskoczenia - uważa Grzegorz Łomacz.

Gardini deklaruje, że jest gotowy zostać. "Musi być jakiś zamysł"

Co teraz ze Skrą? We wtorek w hali Energia każdy zadawał sobie to pytanie, ale mało kto umie na nie odpowiedzieć. Na razie w powietrzu czuć było sporo niepewności. - Myślę, że nikt jeszcze nic nie wie o przyszłości. Skra to wielki klub dla polskiej i europejskiej siatkówki, więc dobrze byłoby, żeby został odbudowany po tym kryzysie. Nie sądzę, żeby zniknął, ale poziom gry i zawodników w składzie na przyszły sezon to kompletna zagadka. Wiem tylko, że musi być w tym jakiś zamysł. Tak, żeby klub w ciągu kilku lat faktycznie miał szansę się odrodzić, wejść z powrotem na szczyt - twierdzi Andrea Gardini i deklaruje, że on czeka na rozwój sytuacji i jest gotowy dalej prowadzić Skrę. Potrzebuje tylko jasnej decyzji władz klubu. - Ten sezon skończył się bardzo słabym wynikiem, nie ma wątpliwości, że każdy z nas jest nim rozczarowany. Ale może lepiej, że to już koniec, a zobaczymy, co teraz się rozpocznie - mówi za to Grzegorz Łomacz.

Skoro niewiele mówi się nawet w gronie władz klubowych, a pracownicy Skry rzucają wymowne "do maja mamy umowy", to trudno wymagać, żeby ktoś rzucał konkretami na temat przyszłości bełchatowian. Te przyjdą z czasem. Na razie w kuluarach plotkowało się o dramatycznym scenariuszu - odpuszczeniu PlusLigi i zejściu o poziom rozgrywkowy niżej, ale wciąż bardziej możliwym rozwiązaniem wydaje się to podane przez "Łódzki Sport". Czyli niewielki budżet wielkości 3-4 milionów złotych i walka o utrzymanie w PlusLidze.

Dla klubu to przykra i ponura diagnoza. Ale nie jest tak, że Skry nie da się uleczyć. I chyba każdy, kto przyszedł pożegnać obecną Skrę, wierzy, że ta w nowej odsłonie, w jakiej by nie była i ile czasu by jej to nie zajęło, będzie w stanie podnieść się z kolan. Czas pokaże, czy i kiedy odzyska dawny blask i wielkość. Na razie smutno się pożegnała i czeka na swoje sądne dni.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.