Cztery bardzo zacięte pojedynki, 19 setów i mnóstwo widowiskowych wymian oraz zwrotów akcji. Rywalizacja Zaksy z Projektem Warszawa zapowiadana jako hit pierwszej rundy fazy play-off spełniła pokładane w niej nadzieje. Tyle że poza zachwytami ostatni sobotni pojedynek przyniósł też chwile strachu, gdy w krótkim odstępie czasu na parkiet padało czterech siatkarzy. A zawodnicy z Kędzierzyna-Koźla, którzy awansowali do półfinału, nie mają wątpliwości - to potwierdzenie na przeładowany terminarz. Gromadzące się zmęczenie właśnie im szczególnie daje się już we znaki. Jak wyliczyli internauci, mistrzowie Polski rozegrali dotychczas w tym sezonie 50 spotkań, a przed nimi jeszcze co najmniej siedem kolejnych, o ile nie więcej.
O jeden mecz mniej na koncie mają zawodnicy Jastrzębskiego Węgla, którzy byli rywalami Zaksy w pojedynku o Superpuchar Polski, finale Pucharu Polski i zmierzą się z nimi w majowym finale Ligi Mistrzów. Tyle że drużyna Marcelo Mendeza w ćwierćfinale PlusLigi straciła zaledwie jednego seta, a ekipa Tuomasa Sammelvuo siedem. W połączeniu z rywalizacją w europejskich pucharach i 16-zespołową stawką w ekstraklasie daje to bardzo mocną dawkę. Zdaniem siatkarzy zdecydowanie za mocną.
Ostatnie batalie Zaksy z Projektem wzbudziły powszechny zachwyt, bo wyróżniały się zaciętością na tle reszty stawki (po dwóch triumfach 3:0 w trzecim meczu Warty CMC Zawiercie z Indykpolem AZS Olsztyn rywalizacja nabrała rumieńców i w niedzielę odbędzie się w tej parze spotkanie numer cztery). Tyle że w kolejnych pojedynkach rozgrywanych w krótkim wymiarze czasu coraz bardziej graczom we znaki dawało się też zmęczenie. Przede wszystkim tym z Kędzierzyna-Koźla, którzy przystąpili do ćwierćfinału tuż po zakończeniu dwumeczu w półfinale LM.
Marcin Janusz przyznaje, że po ostatniej akcji sobotniego spotkania wygranego 3:1 w Warszawie on i jego klubowi koledzy poczuli przede wszystkim ulgę.
- Piąty mecz, podróż do Kędzierzyna-Koźla i granie jeszcze jednego meczu z tak świetną drużyną nie była zbyt piękna perspektywa. Dlatego bardzo się cieszymy, że to się skończyło. Mamy teraz dwa dni wolnego. Nieczęsto się to zdarza. Można powiedzieć, że jest dużo czasu jak na ten sezon, ale tak mniej więcej to powinno wyglądać, by się spokojnie przygotować. Bo wszyscy czekają, by teraz był najwyższy poziom, a nie walka z samym sobą - podkreśla rozgrywający Zaksy.
I dodaje, że wraz z rozwojem rywalizacji w ćwierćfinale coraz bardziej kumulowały się stres i zmęczenie, przez co zawodnicy w coraz większym stopniu polegali na wyszkoleniu technicznym.
- Ten sobotni mecz to pokazał, bo mieliśmy ogromne problemy z innymi elementami. Ale jak zwykle w tym sezonie potrafiliśmy je przykryć i wyeksponować nasze atuty. Bardzo się cieszymy, ale dalej jestem zdania, że nie powinna to być walka ze samym sobą. Żeby przetrwać i zagrać na jakimkolwiek poziomie, tylko chciałbym, byśmy byli do tych meczów w pełni przygotowani i w pełni zdrowi. Oczywiście, wszyscy wiemy, że to jest niemożliwe, ale przynajmniej nie powinniśmy być w takim stanie jak obecnie - podsumowuje reprezentant Polski.
Dyskusja o przeładowanym terminarzu toczy się od dłuższego czasu. Przybrała na sile w tym sezonie, gdy wrócono do PlusLigi z 16 drużynami. Zawodnicy jednak oficjalnie byli ostrożni w komentarzach, obawiając się kar finansowych za krytykę rozgrywek. Druga fala debaty na ten temat ruszyła, gdy jakiś czas temu ogłoszono system rozgrywek w przyszłym sezonie. Ze względu na igrzyska ma być on skrócony. Prezesi klubów PlusLigi postanowili jednak zachować fazę zasadniczą w tradycyjnym stylu z 30 kolejkami, a uszczuplono zmagania w play-offach. To również nie spotkało się z zadowoleniem siatkarzy i trenerów.
Janusz jest w tej grupie zawodników, którzy komentarzami w mediach społecznościowych nawiązywali kilkakrotnie do nadmiaru meczów rozgrywanych w krótkim czasie.
- Niektórzy robią z nas ludzi, którzy nie chcą grać. Myślę, że pokazujemy, że oddajemy serce i wszystko, co mamy na boisku. Tu jest polityka dookoła, a to nie jest nasza rola. Ktoś wyjdzie i powie za dużo, ktoś złapie go na jakimś słówku, gdzieś to się później odbija, ale myślę, że przekaz jest jasny. Nie tylko dziś, ale myślę, że od pierwszego meczu [ćwierćfinału PlusLigi - red.] słanialiśmy się na nogach - zaznacza.
28-latek uważa, że trzeba dalej mówić o tym problemie i próbować coś zmienić. Uważa to za walkę w słusznej sprawie. Myślał, co zawodnicy mogą jeszcze zrobić w tej sprawie. Jednocześnie zwraca uwagę, że na razie przy bardzo częstym graniu nie mają możliwości, by się zorganizować.
- Może po sezonie przyjedzie czas, chwila oddechu. Są różne pomysły. (...) Nie ma czasu na takie politykowanie. Niektórzy eksperci i ludzie dookoła wymagają tego od nas, a jesteśmy w takim momencie sezonu, że na coś innego jak siatkówka nie ma najzwyczajniej czasu. Mecze są bardzo ważne, jesteśmy profesjonalistami i mimo że to wygląda jak wygląda, to wychodzimy i gramy - zaznacza.
Wracając do dwóch ostatnich pojedynków z Projektem, Janusz i występujący również w Zaksie Bartosz Bednorz nie kryją, że byli wykończeni i mieli chwile zwątpienia.
- Pociągnęliśmy nie wiadomo skąd. Nie wiem, skąd znaleźliśmy siłę - mówi rozgrywający.
A Bednorz dodaje: - Ja wiem, że to fajnie wygląda w telewizji, ale naprawdę zostawiamy kawał serducha, bo zawsze staramy się stworzyć jak najlepsze widowisko. Gramy dla kibiców, dla tych, którzy są przed telewizorami. Wszyscy razem tworzymy coś pięknego i niektórzy nie do końca doceniają to, że my naprawdę zostawiamy resztki zdrowia na boisku. Myślę, że było to dziś widać - podkreśla.
Przyjmujący, który dołączył do kędzierzynian w styczniu, nawiązuje tu do pechowej serii z sobotniego spotkania. Najpierw jej ofiarami byli zawodnicy gospodarzy - Piotr Nowakowski doznał w pierwszy secie urazu barku, a Damiana Wojtaszka dopadły skurcze w nodze. Potem chwilowe problemy zdrowotne mieli siatkarze gości - w drugiej partii przez chwilę na parkiecie leżał Łukasz Kaczmarek, ale szybko się podniósł. Na początku trzeciej odsłony z kolei kłopoty z kostką zaczął mieć Erik Shoji i do końca spotkania grał na spółkę z rezerwowym Korneliuszem Banachem.
- To już są momenty, gdy ciało mówi dość, a my dalej musimy walczyć. I to nie o byle co, tylko o bardzo ważne zwycięstwo. Jeszcze raz olbrzymie brawa dla obu zespołów - zaznacza Bednorz.
Zapytany, czy obserwowanie tego wysypu kłopotów zdrowotnych kolegów i rywali miało wpływ na resztę zawodników, przyznaje, że trudno wtedy o komfort gry.
- Zdrowie jest dla nas najważniejsze, bo bez niego nie jesteśmy w stanie grać swojej siatkówki. Wiadomo, czasem wspomagamy się środkami przeciwzapalnymi czy przeciwbólowymi, bo organizm nie jest na to gotowy, aby tyle razy skakać czy przyjąć takie obciążenia. Jeśli więc komukolwiek po dowolnej stronie coś się dzieje, to... Wszyscy jesteśmy jedną wielką siatkarską rodziną i tu nikt nie chce nikomu zrobić krzywdy i nikt nikomu nie życzy źle - zapewnia.
Kadrowicz nie ma wątpliwości, że to efekt przeładowanego terminarza. - Myślę, że to widać. Ciężko nam po prostu złapać oddech, połączyć to wszystko. Natomiast, jak widać, nie mamy na to żadnego wpływu. Nie pozostaje nam nic innego jak wykonywać swoją pracę i po prostu dbać o zdrowie na ile się da - kwituje.
A główny sposób kędzierzynian to regeneracja. Janusz i Bednorz stawiają m.in. na długi sen. W ostatnich tygodniach poświęcają na to po kilkanaście godzin na dobę. Drugi z nich podczas dwóch dni wolnych po zakończeniu zmagań w ćwierćfinale zamierza zapomnieć o siatkówce i ma nadzieję, że klubowi koledzy zrobią to samo.
Ze wspomnianej czwórki, której w sobotę najbardziej widocznie buntował się organizm, najpoważniej wyglądała sytuacja Nowakowskiego. Środkowy zszedł z boiska w trakcie pierwszego seta i potem spotkanie oglądał z boku, przykładając okład z lodem.
- U Piotrka doszło do zwichnięcia barku, który potem wrócił na swoje miejsce. To raczej nie jest żaden poważniejszy uraz, ale szczegóły będziemy znali po badaniach - mówi Sport.pl trener Projektu Piotr Graban.
Shoji z kolei relacjonuje nam, że poczuł w pewnym momencie ból, który mu się trochę dawał potem we znaki. - Jeszcze nie wiem, o co chodziło, ale generalnie z kostką jest ok. Robiłem zmiany w trakcie meczu, by nie forsować jej zbytnio - tłumaczy.
Amerykanin przyznaje, że po dwóch pierwszych setach sobotniego meczu raczej obie drużyny szykowały się na czwarty z rzędu pięciosetowy pojedynek.
- Ale mocno walczyliśmy i trzymaliśmy się razem po piątkowej porażce. A co czułem tuż po niej? Szczerze mówiąc, to byłem naprawdę sfrustrowany i zły. Prowadziliśmy 2:1 w setach i straciliśmy koncentrację. Graliśmy wtedy strasznie - ocenia krytycznie libero Zaksy.
Jego klub w półfinale zmierzy się z Asseco Resovią, która w poprzedniej rundzie straciła tylko jednego seta ze Stalą Nysa. Rzeszowianie awansowali do fazy play-off z pierwszego miejsca w tabeli i wszystko wskazuje na to, że kędzierzynian czeka kolejna bardzo trudna batalia.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!