Jastrzębski Węgiel może wygrać Ligę Mistrzów po raz pierwszy w swojej historii, a Zaksa Kędzierzyn-Koźle trzeci raz z rzędu. Polski finał stworzył nam dylemat, o którym reszta Europy może tylko pomarzyć i go Polakom zazdrościć.
Finał LM jest zaplanowany na 20 maja w Turynie, ale pojawia się coraz więcej głosów, że gospodarz spotkania może się jeszcze zmienić. W rozmowie ze Sport.pl mówił o tym prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej, Sebastian Świderski. Jedynym wyraźnym głosem sprzeciwu w mediach był do tej pory wpis na blogu "Dal 15 al 25" na portalu dziennika "La Gazzetta dello Sport" autorstwa Gianluki Pasiniego. Włoski dziennikarz pisał, że według jego informacji finał nie zostanie nigdzie przeniesiony.
W rozmowie ze Sport.pl potwierdza jednak, że po trzech dniach od publikacji wpisu sytuacja wygląda już inaczej. Opowiada także, jak z jego perspektywy wygląda polska rywalizacja w finale i co mogło spowodować, że zabraknie w nim włoskich zespołów.
Gianluca Pasini, dziennikarz "La Gazzetta dello Sport": Dowiedziałem się o tym od Europejskiej Federacji Siatkówki (CEV) i włoskich organizatorów. Ale ze względu na to, że za decyzją stoi polityka, wszystko może się jeszcze zmienić. Musimy poczekać o to, kto awansuje do finału Ligi Mistrzyń u kobiet.
- To właśnie problem koncepcji Superfinals: rozgrywa się dwa mecze jednego dnia, finał kobiet, a potem mężczyzn i trzeba je promować jako globalne wydarzenie, a nie coś tylko dla kibiców konkretnych klubów.
Jeśli kierowaliby się wynikami spotkań, to oczywiście najlepiej byłoby rozegrać mecze w Turcji i Polsce, albo jednym z tych krajów. W przypadku Polski chyba nikt nie wyobrażał sobie, że aż dwa kluby awansują do finału i dlatego myślę, że nie składano oferty organizacji finałów, a CEV wybrał Turyn.
- Tak. Obie polskie drużyny zasłużyły na ten sukces. Pokazały to zwłaszcza ostatnimi kluczowymi meczami dającymi im wejście do finału i dyspozycją najważniejszych siatkarzy, którzy decydowali o wynikach spotkań. Może i nie miały najsilniejszych składów na papierze, ale udowodniły, że potrafią stworzyć z nich najlepsze zespoły.
- We Włoszech jest problem z oceną rywali, nie doceniamy ich. A kalendarz zawsze "karze" drużyny, które grają w europejskich pucharach, intensywny okres im nie pomaga. Gdy długie play-offy mistrzostw Włoch i Ligi Mistrzów się na siebie nakładają, odpowiednie zarządzanie siłami i zespołem staje się bardzo trudne. To spory problem, ale najlepsze drużyny już długo tego doświadczają i nic się z tym nie robi.
- Zawodnicy, którzy odegrali kluczowe role w sukcesie reprezentacje, grali bardzo dużo. Według mnie za dużo. Zdarzały im się oczywiście bardzo dobre występy w klubach, ale mieli długie okresy słabej formy. Nowoczesna siatkówka wymaga od zawodników 80-90 meczów w sezonie, w dodatku z ciągłą presją. Powiedzmy sobie wprost: to niemożliwe do wykonania.
- Nie, przecież Trentino wygrało w tym sezonie dwa spotkania w grupie, a w rewanżu ćwierćfinału Zaksa potrzebowała do awansu złotego seta. Wszystkie te trzy porażki się od siebie różnią, bo po jednej i drugiej stronie zespoły co sezon nie były identyczne. I myślę, że w klubie nie będzie rozpamiętywania tych przegranych spotkań.
- Nie sądzę. Oglądałem mecze Perugii cały sezon i już długo grali po pięć setów dwa razy w tygodniu. Gdyby nie byli przygotowani, przegrywaliby już dużo wcześniej, a długo porażek nie mieli praktycznie w ogóle.
Po prostu ligowe rozgrywki we Włoszech są niezwykle wymagające i każdy tydzień to nowa bitwa, bez patrzenia w przeszłość nawet w przypadku takiej serii jak ta Perugii. Wystarczy spojrzeć na Kamila Semeniuka. W zeszłym roku został MVP Ligi Mistrzów, a w tym sezonie ma ogromne problemy. Tak jak wielu innych.
- Oj tak. Albo jak złoto igrzysk dla włoskiej reprezentacji.
- W przypadku trenerów? Cóż, nie wiem, czy Andrea Anastasi zostanie w Perugii. Możliwe, że nie. Ale czy problemem jest tam na pewno trener? Od 2019 roku i ich ostatniego mistrzostwa Włoch pracowało tam Lorenzo Bernardi, Vital Heynen, Nikola Grbić i teraz Anastasi. Nie potrafili spełnić oczekiwań, ale przed przyjściem tam wygrywali i to wiele, przecież to nie są słabi szkoleniowcy. Więc może nie zawsze trzeba obwiniać za wszystko trenera.
- Dwa świetne zespoły, ale wydaje mi się, że to Zaksa ma w sobie to "coś" więcej.