Polska siatkówka dogoniła światową potęgę. Świderski tłumaczy: "To przeszłość"

Łukasz Jachimiak
- Mogę śmiało powiedzieć, że zawodnicy najlepiej opłacani w Polsce mają porównywalne kontrakty do tych, którzy błyszczą w lidze włoskiej - mówi Sebastian Świderski. Ale szef polskiej siatkówki jest przekonany, że to nie pieniądze stoją za sukcesami polskich klubów. Dwie ostatnie edycje Ligi Mistrzów wygrała Zaksa Kędzierzyn-Koźle. Teraz jesteśmy o krok od finału Zaksa - Jastrzębski Węgiel.

W środę Jastrzębski Węgiel wygrał w Ankarze z Halkbankiem 3:1, a Zaksa też 3:1 pokonała u siebie Perugię.

Zobacz wideo Koniec marzeń Skry Bełchatów o play-offie. Gruszczyński: Przychodząc tutaj, miałem takie marzenie, że uda się tam zagrać

Przed rewanżami półfinałów Ligi Mistrzów polskie kluby są w świetnej sytuacji - nawet porażki 2:3 dadzą im awans do finału. Ten odbędzie się 20 maja. Prawdopodobnie w Turynie, ale może jednak w Katowicach.

Dlaczego najlepsze kluby z Polski coraz częściej pokonują drużyny z ligi włoskiej, która od lat uchodzi za najlepszą? Co takiego robimy, że jesteśmy coraz mocniejsi? O tym rozmawiamy z Sebastianem Świderskim, kiedyś znakomitym siatkarzem, a dziś prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej.

Łukasz Jachimiak: Czy jako szef polskiej siatkówki czyni już pan może starania, żeby finał Ligi Mistrzów przenieść z Turynu do na przykład katowickiego Spodka?

Sebastian Świderski: Ha, ha, ha, nie, nie czynię takich starań z jednego względu - najpierw musi się wydarzyć to, na co liczymy po pierwszych półfinałach. Jesteśmy jedną nogą w polskim finale, ale wiele razy sport pokazywał, że ten jeden, ostatni krok, to wcale nie tak mało. Niech więc się najpierw to stanie, a jak się stanie, to będziemy myśleć. Ale proszę pamiętać, że finał jest łączony, organizator bierze dwa mecze - finał Ligi Mistrzów i finał Ligi Mistrzyń. W półfinałach Ligi Mistrzyń obok trzech klubów z Turcji jest włoska Novara z trenerem naszej reprezentacji Stefano Lavarinim. Poczekajmy, dajmy tym dziewczynom powalczyć o wielki finał, bo jak awansują, to raczej Włosi nie będą nam chcieli oddać wydarzenia.

Prawdę mówiąc, tylko żartowałem z tym Spodkiem, ale widzę, że trafiłem!

- Tak, jest taki temat na rzeczy. Wyszło to od ligi, padła taka propozycja na spotkaniu z jej prezesem. Ale niech się najpierw wszystko wyjaśni, poznajmy finalistów Ligi Mistrzów i Ligi Mistrzyń i jeśli pojawi się realna szansa, to będziemy działać.

Jak to w ogóle możliwe, że rozmawiamy o coraz bardziej prawdopodobnym polskim finale Ligi Mistrzów? Przecież od dawna mamy zakodowane w głowach, że najlepsza na świecie jest liga włoska.

- Zgadza się. A jednak boisko pokazuje, że to niekoniecznie prawda.

Czyli ostatnie lata - z dwiema z rzędu Ligami Mistrzów wygranymi przez Zaksę i teraz z Zaksą i Jastrzębskim o krok od finału - są dowodem, że najlepsza stała się liga polska?

- Można tak powiedzieć. A to dlatego, że mamy synergię reprezentacja - liga. Mamy bardzo mocną kadrę, mamy poukładaną ligę, w której gra większość reprezentantów i to działa. Oczywiście nie grają w niej Wilfredo Leon, Kamil Semeniuk, Bartosz Kurek i Michał Kubiak. Ze względów finansowych. Ale wszyscy pozostali reprezentanci są w PlusLidze i jak widać, jest im dobrze - grają na najwyższym poziomie, osiągają sukcesy, też dobrze zarabiają. Wszystko się zgadza.

Zarobki w polskiej lidze nadal nie są najwyższe, ale obecną sytuację możemy czytać tak, że są na tyle dobre, że mało komu już się spieszy do grania nawet we Włoszech?

- Tak jest. Popatrzmy na przykłady nie tylko polskich graczy. Mistrz olimpijski Stephen Boyer był we Włoszech, grał w średnim zespole i nie odnalazł się tam tak dobrze, jak w Polsce. W Jastrzębskim jest gwiazdą. To samo możemy powiedzieć o jego koledze z reprezentacji Francji, Benjaminie Toniuttim, który w Rawennie był rezerwowym, a u nas - najpierw w Zaksie i teraz w Jastrzębskim - osiąga największe sukcesy. Kolejnym zagranicznym zawodnikom coraz lepiej pasuje klimat naszej ligi. Już nie jest tak, że każdy za wszelką cenę chce jechać grać do Włoch, są tacy, którzy czują, że w naszych klubach może być im lepiej. Oczywiście jest i tak, że ktoś nie grał najlepiej u nas, a we Włoszech się odnalazł. W każdym razie świetne jest to, że to już działa w dwie strony.

Dlaczego tak jest? Potrafi pan to wytłumaczyć kibicowi, który być może patrzy wciąż przede wszystkim na wypłaty dla graczy, na budżety klubów i widzi, że Włosi nadal nas wyprzedzają?

- Ale już nie o tyle, co kiedyś.

Pan odchodził z Kędzierzyna-Koźla do ligi włoskiej 20 lat temu. Dziś zawodnik z Polski, decydując się na taki transfer, nie dostanie już dwu-, trzykrotnego przebicia zarobków, tylko podwyżkę zauważalną, ale nie zawsze wartą ryzyka, bo skoro u nas gra i żyje mu się dobrze, to często nie ma co szukać na siłę czegoś lepszego?

- Ja nie przechodziłem do ligi włoskiej dla pieniędzy i początkowo nie zarabiałem dużo więcej. Natomiast po dwóch latach sytuacja się zmieniła, wtedy już pieniądze, jakie dostawałem, były inne. Natomiast dziś mogę śmiało powiedzieć, że zawodnicy najlepiej opłacani w Polsce mają porównywalne kontrakty do tych, którzy błyszczą w lidze włoskiej. Oczywiście to nie dotyczy wynagrodzenia Wilfredo Leona, który ma chyba największe na świecie.

Czy gwiazdy PlusLigi zarobkowo mogliby się plasować w top 10 ligi włoskiej?

- Nie wiem, czy aż tak, bo w lidze włoskiej cztery kluby, a nawet może pięć czy sześć klubów płaci naprawdę dobrze. Może więc nasi najlepiej opłacani siatkarze nie załapaliby się do top 10 ligi włoskiej, ale już do top 20 - na pewno. I na pewno już nie ma dwu- czy trzykrotnego przebicia dla kogokolwiek, kto z Polski jechałby grać do Włoch.

Pomówmy o czymś więcej niż pieniądze. Płacimy lepiej niż kiedyś, ale chyba też lepiej szkolimy oraz lepiej budujemy kluby, przynajmniej te eksportowe?

- Tak, u nas coraz częściej zespoły są budowane nie na sezon, tylko długofalowo. Po Zaksie i po Jastrzębskim to widać. Siatkówka to najbardziej zespołowa gra ze wszystkich gier drużynowych, tu się nie da zbudować drużyny od razu, to jest proces na lata. To się buduje i buduje, powstaje szkielet, jest praca według wypracowanego wzoru. I wtedy przychodzą efekty.

Wygląda na to, że idealną ilustracją tego, o czym pan mówi jest Zaksa. W 2021 roku wygrała Ligę Mistrzów, po czym straciła trenera Nikolę Grbicia oraz trzech bardzo ważnych zawodników - Toniuttiego, Jakuba Kochanowskiego i Pawła Zatorskiego. Mimo to w 2022 roku i tak znów wygrała Ligę Mistrzów, bo świetnie rozwinęli się sprowadzeni Marcin Janusz i Norbert Huber, a bardzo trafionym transferem okazał się też Erik Shoji. Po tym sukcesie Zaksa straciła Kamila Semeniuka i trenera Gheorghe Cretu. I co? Znów znalazła świetne zastępstwa w postaci Bartosza Bednorza i trenera Tuomasa Sammelvuo i teraz ma szansę na trzeci Puchar Europy z rzędu.

- Jest tak dzięki temu, że nad wszystkim czuwa sztab kompetentnych, świetnych ludzi. Zawodnikom możliwość trenowania i życia w najlepszych warunkach zapewniają ludzie z drugiego szeregu, których na co dzień nie widać, ale którzy są dla swoich klubów bardzo ważni. Oni tworzą otoczkę, ten team spirit, o którym w momentach kolejnych sukcesów mówią zawodnicy.

Bodajże Łukasz Kaczmarek powiedział po zwycięstwie nad Perugią, że kluczem do sukcesów Zaksy jest przyjaźń.

- Tak, właśnie tak jest. Jeżeli jest w zespole chemia, to dużo łatwiej osiągnąć sukces. Bo wtedy zawsze ktoś coś za kogoś zrobi, pomoże, poświęci się. Bez tego jest dużo ciężej. Popatrzmy na reprezentację Francji - ona nie zawsze była znana z dobrych relacji wewnątrz, tam nie zawsze jeden zawodnik poszedłby za drugim w ogień, ale na igrzyskach w Tokio oni stworzyli monolit i zostali mistrzami olimpijskimi. Dobra atmosfera naprawdę ogromnie pomaga osiągnąć sukces.

Będzie ten największy sukces w historii naszej klubowej siatkówki?

- Naprawdę wierzę, że w maju zobaczymy pierwszy w historii polski finał Ligi Mistrzów. Ale spodziewam się, że czekają nas jeszcze duże emocje w półfinałach.

Przed którym rewanżem będzie się pan bardziej denerwował?

- Myślę, że wszyscy jesteśmy spokojniejsi o awans Jastrzębia. Zagrają przed własną publicznością, a do tego mają mimo wszystko rywala, który - z całym szacunkiem dla Turków - w światowej hierarchii stoi niżej niż Perugia. Okej, Halkbank w poprzedniej rundzie wyeliminował Lube, ale naprawdę nie ma aż takiego potencjału jak Perugia. Ona zagra z Zaksą u siebie, Zaksa będzie miała trudną przeprawę. Ale Zaksa pokazywała już i w Kazaniu, i na wyjazdach z Civitanovą czy Trentino, że potrafi sobie poradzić wszędzie, na każdym trudnym terenie.

Więcej o: