Koncert Zaksy! Tak działa gen zwycięstwa. A rywal będzie chciał to wszystko zapomnieć

Agnieszka Niedziałek
Siatkarze Zaksy - poza drugim setem - grali bardzo pewnie w półfinale Ligi Mistrzów i przeważnie bezlitośnie punktowali błędy po stronie Sir Sicoma Monini Perugii. Wracający w roli gościa do rodzinnego miasta i stający naprzeciwko byłego klubu Kamil Semeniuk zaliczył rolę drugoplanową - nie brał udziału w zbyt wielu akcjach. A droga do finału w Turynie walczących o trzeci tytuł z rzędu kędzierzynian wyraźnie się skróciła.

To miał być hitowy pojedynek, bo mierzył się triumfator dwóch poprzedni edycji Ligi Mistrzów z naszpikowaną gwiazdami Sir Sicoma Monini Perugią. Środowe spotkanie było jednak dobitnym potwierdzeniem, że słynna włoska ekipa jest daleka od najlepszej dyspozycji. A ZAKSA Kędzierzyn-Koźle - jak to nieraz ma w zwyczaju w meczach o dużą stawkę - przeważnie skutecznie z tego korzystała. I dzięki temu wygrała u siebie 3:1.

Zobacz wideo Grzegorz Pająk po meczu w Bełchatowie: Nie myśleliśmy o sytuacji Skry, mieliśmy swoje założenia taktyczne

- To, jak będzie wyglądało to spotkanie, będzie zależało od nas. Czy zagramy to, co potrafimy i wykorzystamy wszystkie swoje atuty. Przede wszystkim zagrywkę, którą potrafimy ustawiać sobie spotkania - mówił niedawno w wywiadzie dla Sport.pl Kamil Semeniuk, który latem przeniósł się z Zaksy do Perugii. 

W środę jego obecna drużyna zdecydowanie nie sięgnęła po większość swoich atutów. Przez kilka pierwszych miesięcy tego sezonu budziła podziw i strach wśród rywali. Fazę zasadniczą w Serie A zakończyła niepokonana i dołożyła do tego triumf w klubowych mistrzostwach świata. Potem jednak coś w tej maszynie się zacięło. Najpierw niespodziewana porażka w półfinale Pucharu Włoch, potem nieco kłopotów w ćwierćfinale w Serie A i Lidze Mistrzów. W Kędzierzynie-Koźlu wyraźnie wciąż zmagała się z kryzysem.

Liczba błędów popełnianych przez ekipę Andrei Anastasiego była zaskakująco duża jak na klasę tego zespołu. Mocno kulało przyjęcie, męczył się m.in. Wilfredo Leon. Przyjmujący reprezentacji miał kilka lepszych momentów, kiedy przypominał o sobie np. zagrywką. Ale z pewnością o tym meczu wolałby szybko zapomnieć. Tak jak i reszta jego kolegów.

A wśród nich oczy wszystkich polskich kibiców zwrócone były na Semeniuka. 26-letni przyjmujący miał znaczący wkład w dwukrotny triumf Zaksy w LM. Mało tego, pochodzi z Kędzierzyna-Koźla. Nic dziwnego, że dla niego był to szczególny występ. Przed spotkaniem władze mistrza Polski podziękowały mu za występy, ale potem na parkiecie sentymentów już nie było. Tak jakby siatkarze Zaksy wzięli sobie do serca hasło z jednego z transparentów w hali - "Semen w domu. Witamy. Pucharu nie oddamy".

Semeniuk w rozmowie ze Sport.pl przyznał, że jest daleki od optymalnej formy i niewykluczone, że w środowy wieczór w ogóle nie pojawi się na boisku. W trzech pierwszych partiach zaliczył kilkuminutowe epizody, w których miał znikomy kontakt z piłką. W ostatniej dostał szansę od początku i zapunktował kilka razy atakiem. Nie był w stanie wiele zdziałać. Przed meczem mówił, że ma nadzieję, iż kibice i byli koledzy z klubu nie będą mieli mu za złe, że będzie się cieszył po zdobyciu punktu czy po wygranym meczu. Nie miał szansy tego zweryfikować w praktyce. Po spotkaniu mógł jednak liczyć na skandowanie swojego przydomka przez miejscowych fanów.

ZAKSA przeważnie grała bardzo dobrze, choć przegranie drugiej partii obciąża przede wszystkim jej konto. Perugia oddała jej 12 punktów po błędach, a i tak wygrała. Drugi raz tego samego błędu kędzierzynianie nie popełnili.

Tym samym ZAKSA została drugim polskim klubem w historii, który pokonał Perugię w LM. W sześciu wcześniejszych próbach udało się to jedynie Skrze Bełchatów, która wygrała w sezonie 2014/15 pokonała włoską ekipę na wyjeździe 3:1 w 1/6 finału i mimo porażki 2:3 w drugim spotkaniu awansowała wtedy do Final Four.

Więcej o:
Copyright © Agora SA