Hit o finał LM. Polak przeciwko kolegom. Liczy na wybaczenie klubu i kibiców

Agnieszka Niedziałek
- Niewykluczone, że w środę w ogóle nie wystąpię. To nie będzie dla mnie żadna obraza, bo jestem świadomy tego, jak się prezentuję - mówi Sport.pl Kamil Semeniuk. Siatkarz Perugii, która w półfinale Ligi Mistrzów zmierzy się z Zaksą Kędzierzyn-Koźle, liczy, że kibice oraz byli klubowi koledzy wybaczą mu radość ze zdobywanych punktów lub wygranej. I dodaje, że największym problemem jego obecnej drużyny, w której nie brakuje gwiazd, może być ona sama.

Nie przez przypadek to właśnie Kamil Semeniuk jest głównym bohaterem odsłoniętego pół roku temu w Kędzierzynie-Koźlu muralu. Malowidło upamiętnia triumfy siatkarzy Grupy Azoty Zaksy w Lidze Mistrzów w latach 2021-22, a 26-latek był wtedy jednym z głównych filarów zespołu. Z miastem zaś związany jest od urodzenia. Tam zaczynał przygodę z siatkówką i tam spędził niemal całą dotychczasową karierę. W sezonie 2018/19 grał w Zawierciu, a gdy wrócił do Kędzierzyna-Koźla, to jego kariera nabrała niesamowitego tempa. Pokazał się z tak dobrej strony w klubie i w reprezentacji Polski, że zgłosiła się do niego słynna Sir Safety Perugia. Przyjmujący w maju ubiegłego roku ze łzami w oczach żegnał się z Zaksą. Wówczas jeszcze nie miał pojęcia, że o trzeci z rzędu występ w finale LM walczyć będzie właśnie ze swoim wieloletnim klubem.

Agnieszka Niedziałek: Odchodząc latem z Zaksy powiedziałeś: Na pewno nie mówię żegnam, tylko do zobaczenia. Chyba nie spodziewałeś się, że ziści się to tak szybko i w takich okolicznościach?

Kamil Semeniuk: Na pewno nie wyobrażałem sobie, że tak to się potoczy. Że spotkam się z drużyną z Kędzierzyna-Koźla po drugiej stronie siatki już w następnym sezonie i to na tak ważnym etapie Ligi Mistrzów.

Przed losowaniem grup LM lub drabinki fazy pucharowej bliżej ci było do podejścia "Każdy byle nie Zaksa" czy wręcz przeciwnie, chciałeś na nią trafić i odbyć taką podróż sentymentalną?

Nie podchodziłem do tego w kategoriach "Chcę/nie chcę". Na tym etapie LM nie ma już zbyt wielu zespołów. Trafiliśmy akurat na Zaksę, która jest w bardzo dobrej formie. Na pewno w dużo lepszej niż na początku sezonu. Nie będą to łatwe spotkania, ale wierzę, że to my awansujemy do finału. Cieszę się jednak, że dzięki temu mogę sobie trochę pobyć w rodzinnym mieście.

To trochę dziwne uczucie być gościem w hali Azoty, która długo była twoim drugim domem?

Nie jest to dla mnie tak całkiem nowość. Kilka lat temu przerabiałem to jako zawodnik drużyny z Zawiercia. Teraz na pewno jestem w trochę innym miejscu jako siatkarz i przez to nieco inaczej to wygląda, ale emocje są podobne. Nie będzie taryfy ulgowej, nie będę robić żadnych dziwnych rzeczy na boisku, będę się zachowywał normalnie, kulturalnie. Ale też mam nadzieję, że kibice i chłopaki z Zaksy nie będą mieli mi za złe, że będę się cieszył po zdobyciu punktu czy po wygranym meczu.

Sytuacja jest z jednej strony ciekawa, a z drugiej trudna. Albo sam awansujesz do finału kosztem bliskiego sercu klubu, albo będzie odwrotnie.

Na pewno ktoś na koniec będzie niezadowolony. Ja jednak patrzę na siebie i swoją obecną drużynę. Chcę, byśmy to my znaleźli się w finale. Nie będzie to łatwa przeprawa. Zdajemy sobie sprawę, jaką drużyną jest Zaksa. Zwłaszcza od chwili, gdy dołączył do niej Bartek Bednorz. Jej gra jest przede wszystkim lepsza, bardziej stabilna. Od tego momentu chłopaki niejednokrotnie pokazali, że potrafią rywalizować z najlepszymi zespołami świata.

Poza znaczeniem pozyskania Bartosza Bednorza często też wspominany jest tzw. gen zwycięstwa kędzierzynian. W meczach o dużą stawkę potrafią wychodzić z poważnych tarapatów. Przykład tego mieliśmy np. w finale Pucharu Polski.

No tak, ich cechą charakterystyczną jest to, że się nie poddają i potrafią grać trudne, bardzo emocjonujące końcówki setów czy spotkań. Pokazali to w finale PP i w ćwierćfinałowym dwumeczu LM z Trentino. Zaksa to drużyna, która nawet jak przegra partię do 10 czy 15, to nie będzie się tym za bardzo przejmować, tylko wyjdzie na kolejnego i będzie grała tak, jakby w setach było 0:0. Musimy być tego świadomi i myślę, że będziemy. Zdajemy sobie sprawę, że ta drużyna jest silna nie tylko pod kątem czysto siatkarskim, ale i mentalnym. Wiemy, że potrafi się podnosić w trudnych momentach.

Kto ma większą przewagę - ty, znając dobrze kilku jej kluczowych siatkarzy, czy oni i niektórzy członkowie sztabu szkoleniowego, którzy pracowali z tobą przez ostatnie lata?

Myślę, że jest tu 50:50. Grając w klubie z Kędzierzyna-Koźla sam nie zwracałem zbytnio uwagi choćby na to, jak Marcin Janusz rozdziela piłki. Bardziej skupiałem się wtedy na własnych zadaniach i na tym, by pomagać kolegom. Myślę, że sztab szkoleniowy Perugii stanie na wysokości zadania. Jego członkowie już od dłuższego czasu analizowali grę Zaksy i dystrybucję piłek przez Marcina. Ale myślę, że to, jak będzie wyglądało to spotkanie, będzie zależało od nas. Czy zagramy to, co potrafimy i wykorzystamy wszystkie swoje atuty. Przede wszystkim zagrywkę, którą potrafimy ustawiać sobie spotkania. Mamy nadzieję, że w tym dwumeczu będzie ona u nas na wysokim poziomie i pomoże przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść.

A jakie są słabsze strony obu ekip?

Nie będę zdradzał naszych słabości (śmiech). W zespole z Kędzierzyna-Koźla też nie umiem ich znaleźć. Bo nawet jeśli coś im gorzej przez chwilę idzie, to potem potrafią i tak wygrać. Z Trentino przegrywali już 15:20 i oglądając to spotkanie, byłem już przekonany, że ten dwumecz zakończy się sukcesem włoskiej ekipy, ale Zaksa jednak się podniosła. Nie ma słabych punktów. Można ją gdzieś tam delikatnie ukłuć i ostatecznie przełamać, ale znaleźć jeden zdecydowanie słabszy element chyba tu nie sposób.

W wolnym czasie często oglądasz mecze byłego klubu?

Tak, cały czas staram się oglądać jego spotkania, ale innych drużyn PlusLigi także. Naturalnie śledzę również ligę włoską. Co do polskiej, to jestem na bieżąco jeśli chodzi o poziom czy system rozgrywek w przyszłym sezonie. 

Przecierałeś ze zdumienia oczy widząc, w jak duży kryzys wpadła PGE Skra Bełchatów?

Tak. Potem też przecierałem je, gdy pokonała w krótkim czasie Zaksę i Jastrzębski Węgiel. Byłem przekonany, że znajdzie się w ósemce w fazie play off i nawet trzymałem za nią wtedy kciuki. Jej nieobecność w tym gronie pokazuje, że PlusLiga staje się coraz mocniejsza i bardziej wyrównana.

Na przyjęciu w Perugii między tobą, Wilfredo Leonem i Olegiem Płotnickim trwa zacięta rywalizacja o miejsce w wyjściowym składzie. W środę będzie ci szczególnie zależało, by się w nim znaleźć?

Bardzo chcę grać i najchętniej występowałbym w każdym spotkaniu, ale nie oszukujmy się - nie każdy potrafi cały czas grać na wyśmienitym poziomie. Nie ukrywam, że ostatnio moja forma jest daleka od tego, do czego przyzwyczaiłem środowisko siatkarskie. Szukam wciąż lepszej dyspozycji i niewykluczone, że w środę w ogóle nie wystąpię. To nie będzie dla mnie żadna obraza, bo jestem świadomy tego, jak się prezentuję. Daję z siebie maksa, ale czasem to nie wystarcza. Ale nawet jeśli nie będzie mnie w wyjściowym składzie, to muszę być gotowy, by w każdej chwili wejść, bo sytuacja może być różna. W ostatnim spotkaniu ligowym tak było, wszedłem z ławki i udało nam się wygrać.

Pełnię różne role w zespole w tym sezonie. Na pewno nie jest to ta sama sytuacja co w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie występowałem praktycznie od deski do deski. Tutaj trzeba grać cały czas na bardzo wysokich obrotach, jeśli chodzi o skuteczność, bo różnice jakościowe między naszą trójką są minimalne. Z automatu więc jeżeli ci nie idzie, to schodzisz i zastępuje cię kolega, który próbuje swoich sił.

Bardzo trudno było ci się odnaleźć po tej zmianie ról z pewniaka na muszącego nieustannie walczyć o miejsce w składzie?

Jest to trochę stres. Bo nie tylko na treningu, ale przede wszystkim podczas meczu jak się dostaje szansę, to trener cię obserwuje i jak nie skończysz trzech piłek albo popełnisz dwa błędy z rzędu, to zostaniesz zmieniony. To wytwarza lekką presję, ale też jest mobilizacją, by dawać z siebie maksa i walczyć o to miejsce w składzie. Na pewno jest to inna dla mnie sytuacja niż w Zaksie, ale to kwestia przyzwyczajenia.

Nikola Grbić opowiadał mi w lutym, że liga włoska jest bardzo wymagająca pod kilkoma względami – emocjonalnym, technicznym i fizycznym. Co dla ciebie było największym wyzwaniem?

Kwestia emocjonalna, bo to jednak nowe środowisko, w którym trzeba było się odnaleźć. Pod kątem siatkarskim nie ma zbyt dużych różnic, system gry jest dość podobny. Jak już mówiłem, moja forma nie jest najwyższa, ale sądzę, że to kwestia indywidualna. Być może jak poprawi się też jeszcze troszeczkę komunikacja z rozgrywającym, z którym też gram pierwszy sezon, to moja gra wróci na poziom, do którego jestem przyzwyczajony.

Trwa docieranie się z Simone Giannellim?

Dokładnie. Co prawda coraz bliżej już najważniejsza część sezonu, a my dalej szukamy, ale czasem tak bywa. Próbowaliśmy jednej rzeczy, chwilę funkcjonowało, ale potem okazało się, że to jednak nie to. Próbowaliśmy czegoś innego, docieraliśmy się, aż w końcu znaleźliśmy taki złoty środek i mamy nadzieję, że na tę najważniejszą część sezonu to będzie klucz do mojej dobrej gry.

Presja w Perugii jest znacznie większa niż w Zaksie?

Przechodząc do tego klubu zdawałem sobie sprawę, że oczekiwania są takie, byśmy wygrywali wszystko i zdobywali każde trofeum. Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Później przytrafiła nam się porażka w półfinale Pucharu Włoch i wtedy mogłem się przekonać na własnej skórze, jak reaguje prezes na niepowodzenie w ważnym turnieju. Ale szczerze mówiąc, to nie było to wcale nic tak spektakularnego jak się spodziewałem, sądząc po opowieściach krążących w środowisku. Wiadomo, była przez chwilę żałoba, ale już trzy dni później mieliśmy kolejne spotkanie i mogliśmy się zrehabilitować. Są momenty, gdzie można zobaczyć nieco inną Perugię, taką w nastroju bardziej żałobnym, ale miejmy nadzieję, że do końca sezonu już się on nie pojawi. 

Czyli Gino Sirci jest spokojniejszy niż się go przedstawia w mediach?

Myślę, że tak. Całe środowisko mówi, że jest szalony. Obserwowałem go podczas meczów, gdy byłem rezerwowym. Bazując na tym, jak wtedy reaguje, można rzeczywiście powiedzieć, że jest szalony, bo emocjonuje się bardzo. Przed ważnym meczem potrafi też przyjść na trening i przeprowadzić z nami rozmowę. Nie jest to chyba powszechne wśród szefów polskich klubów. Ja przynajmniej się nie spotkałem wcześniej z czymś takim. Ale to też fajne, bo świadczy o tym, że żyje losem drużyny, a nie tylko siedzi w biurze. Śledzi spotkania i jest z nami na dobre i na złe. Po porażce zdarza się krytyka. W półfinale Pucharu Włoch połowę miejsc w hali w Rzymie zajęli nasi kibice. Prezes wypomniał nam potem nieco, że trochę wstyd, iż taka wielka grupa fanów przyjechała dla nas, a przegraliśmy 0:3. Ale powiedział prawdę, też nie było mi wtedy do śmiechu.

Jak wyglądają te jego przedmeczowe rozmowy? Zdarza mu się postraszyć was metaforycznym batem?

Nie, nie. To nie tak, że mówi: "Macie grać mocno" albo "Nie możecie przegrać". Np. odbyliśmy taką rozmowę też teraz, przed półfinałem LM. Podkreślał, że to nie jest zwykłe spotkanie, tylko najważniejsze w całym sezonie.

A do ekspresyjnego zachowania trenera Andrei Anastasiego już przywykłeś? Mówiłeś w jednym z wywiadów, że warsztatowo jest podobny do Nikoli Grbicia. Ale pod kątem zachowania podczas meczu to chyba dwa bardzo odległe światy.

Trener Andrea jest bardzo wyważony jeśli chodzi o okazywanie radości i przekazywanie pozytywnych wibracji. Częściej można dostrzec u niego zdenerwowanie czy niezadowolenie. Mało jest uśmiechu. To dotyczy przede wszystkim meczów. Jest bardzo wymagający. Na treningach jest kompletnie inny, jeśli chodzi o emocjonalny aspekt. Ale już się do tego przyzwyczaiłem.

Praca pod okiem Vitala Heynena, który też znany jest z ekspresji i wybuchów złości, chyba była dobrym przygotowaniem.

Dokładnie. Miałem już kilku trenerów w swojej przygodzie z siatkówką i łatwiej się potem przyzwyczaić do kolejnego.

Perugia po imponującej serii zwycięstw zaliczyła nie tylko zaskakującą porażkę w półfinale Pucharu Włoch, ale i niespodziewane kłopoty na początku rywalizacji play off w Serie A. To jakiś kryzys czy może np. efekt zmęczenia mocniejszymi przygotowaniami przed kluczową częścią sezonu?

Myślę, że naszym największym problemem możemy być my sami. Jeśli ktoś z nas zacznie myśleć, że jest ważniejszy od innych na boisku. W najważniejszym momencie sezonu musimy się traktować na równi i nie patrzeć przez pryzmat indywidualnych osiągnięć. Nasze ostatnie spotkania może nie stały na najwyższym poziomie, ale prowadzimy 2-1 i kwestia awansu do półfinału jest w naszych rękach. Przede wszystkim powinniśmy być jednak bardziej zjednoczeni jako drużyna.

To właśnie brak zjednoczenia był przeszkodą w ostatnich tygodniach?

Niekoniecznie w ostatnim czasie, ale nie da się ukryć, że jesteśmy drużyną, w której gra naprawdę dużo zawodników, którzy osiągnęli już duże sukcesy. Moim zdaniem na pewno zagrożeniem jest to, jeśli ktoś będzie się uważał za lepszego. Oby do tego nie doszło, bo może nas to tylko zgubić. Niejednokrotnie można to było zaobserwować nie tylko w siatkówce, ale też np. w piłce nożnej. Zespoły są budowane z gwiazd, które później razem nie grają. W PlusLidze też były takie historie, choćby jeden z zespołów z Podkarpacia. W tej sytuacji ważna jest rola trenera. Powinien pokazać, że wszyscy są równi i że jedziemy na tym samym wózku.

Więcej o: