Czy warto uciekać przed Skrą? "Można się spodziewać kombinacji"

Agnieszka Niedziałek
Wymarzony zwykle awans z pierwszego miejsca do fazy play-off w PlusLidze może się okazać kłopotem, bo w ćwierćfinale lider może trafić na odradzającą się Skrę Bełchatów. Siatkarze i trenerzy czołowych klubów deklarują, że żadnych kalkulacji nie będzie. - Moim zdaniem można spodziewać się kombinacji. Czemu nie wybrać windy zamiast schodów? - mówi Sport.pl były reprezentant Polski Witold Roman.

Z jednej strony oczywistym jest, że w sporcie każdy chce wygrać. Ale w historii łatwo odnaleźć przypadki, gdy na poszczególnych etapach rywalizacji pierwsze miejsce nie zawsze dawało największe korzyści i o ile jedni zdawali się wtedy na los, to inni woleli pomóc szczęściu. W PlusLidze walka o pierwsze miejsce przed play-off zwykle trwała do końca, ale teraz wydaje się, że na dwie kolejki przed końcem fazy zasadniczej niektóre zespoły wolałyby go uniknąć. Wszystko za sprawą Skry Bełchatów, która rzutem na taśmę może jeszcze awansować do czołowej ósemki.

Zobacz wideo PlusLiga. "Ten wynik powinien być kompletnie inny". Mateusz Czunkiewicz po porażce Ślepska Malow Suwałki z Indykpolem AZS Olsztyn

Mentalność zwycięzcy. "Skra jest w formie, ale to nie znaczy, że teraz wszyscy będą przed nią uciekać i czuć trwogę"

Bełchatowianie i ich kibice o większej części tego sezonu chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Drużyna była w ogromnym kryzysie, seryjnie przegrywała mecze w słabym stylu i ku powszechnemu zaskoczeniu okupowała dół tabeli. O ile bardzo dobrze radziła sobie w Pucharze CEV, w którym dotarła do półfinału, to w lutym coraz głośniej było o tym, że pozostały jej właściwie tylko matematyczne szanse na awans do play-off i walkę o medale na krajowym podwórku. W ostatnich tygodniach Skra wróciła jednak na właściwe tory, a dodatkowo zespoły rywalizujące z nią o ósmą, ostatnią dającą przepustkę do ćwierćfinałów lokatę, traciły punkty. Wtedy też zaczęło się zerkanie na górę tabeli i sprawdzanie, kogo może czekać niespodziewanie trudna przeprawa w pierwszej rundzie play-off.

Od początku sezonu kilka drużyn wymieniało się na czele stawki. Obecnie znajduje się tam Asseco Resovia Rzeszów, która ma dwa punkty przewagi nad Jastrzębskim Węglem i trzy nad Aluronem CMC Wartą Zawiercie. A rzeszowianie całkiem niedawno boleśnie odczuli ryzyko trafienia na klub z Bełchatowa w walce o awans do strefy medalowej. W sezonie 2020/21 na tym etapie przegrali właśnie ze Skrą. Wówczas ekipa z Podkarpacia prezentowała się znacznie słabiej niż obecnie, ale wyraźnie widać, że obecna Skra to nie jest już zespół z fatalnych poprzednich kilku miesięcy, tylko drużyna, która złapała wiatr w żagle.

Trener Giampaolo Medei, który latem dołączył do Resovii, deklaruje, że jego drużyna chce zająć pierwsze miejsce. W wywiadzie zamieszczonym na stronie PlusLigi dodaje jednak, że awans z drugiej lub trzeciej lokaty również nie byłby problemem.

- Jeśli tylko uda nam się utrzymać pierwszą pozycję, to bardzo dobrze. Niezależnie od tego który z zespołów ostatecznie uplasuje się na ósmej. Ze swojej strony zrobimy wszystko, żeby wygrać każdy mecz. Nie chcemy być przegranymi przed rozpoczęciem spotkania. Bardzo ważna jest mentalność zwycięzcy. Możemy przegrać, gdy przeciwnik będzie lepszy na boisku, ale nigdy nie wyjdziemy na boisku z nastawieniem, by przegrać - deklaruje Włoch.

Kalkulacji nie spodziewają się również Jakub Popiwczak z Jastrzębskiego Węgla i Bartosz Kwolek z Aluronu CMC Warty Zawiercie. Obaj zwracają uwagę, że takie sytuacje nieraz się już mściły na kombinatorach.

- Myślę, że każdy zespół będzie chciał wygrywać, tym bardziej, że w PlusLidze z każdym można przegrać. Nie jest takie ważne, czy się zajmie pierwsze miejsce i trafi na zespół z Suwałk, Nysy czy Bełchatowa, czy drugie i zmierzy z ekipą z Olsztyna albo trzecie i trafi Gdańsk lub Warszawę. Z każdym z tych zespołów będzie ciężko - podkreśla Popiwczak.

Kwolek w rozmowie ze Sport.pl deklaruje, że sam w ogóle nie analizuje sytuacji w tabeli i potencjalnego rywala w play off. - Jak chcesz wygrać ligę, to musisz wygrywać ze wszystkimi, a nie kalkulować - rzuca.

Jak dodaje, kluczowe jest, by na koniec fazy zasadniczej być w czołowej czwórce i w ćwierćfinale mieć atut własnej hali w dwóch pierwszych pojedynkach. Jego zdaniem jest on bezcenny niezależnie od przeciwnika. A celowe przegrywanie najbliższych spotkań przez czołowe drużyny wyklucza także z jeszcze jednego względu.

- Każdy mecz odkłada się w głowie. Wydaje mi się, że przed play-off zawsze starasz się wygrać, by rozpocząć ten etap jako zwycięzca. Wątpię, by ktoś narażał się na jakieś mentalne problemy. Sądzę się, że każdy będzie chciał wygrywać i nie będzie odpuszczania - podkreśla przyjmujący reprezentacji Polski.

Gdy pytamy, czy jego zdaniem w przypadku awansu Skry zespół, który na nią trafi będzie można nazwać pechowcem, opowiada, że siatkarze z Bełchatowa z pewnością grają obecnie lepiej, ale nie wymazuje to ich wcześniejszej, rozczarowującej postawy w tym sezonie.

- Play-off rządzi się swoimi prawami. Niektórzy mogli dać odpocząć swoim liderom i nie byli ostatnio w stu procentach gotowi, a Skra akurat wstrzeliła się w dobry moment. Złapali naprawdę bardzo fajną formę i chwała im za to. Ale to nie znaczy, że teraz wszyscy będą przed nimi uciekać i czuć trwogę. Bo wcześniej, przez trzy czwarte sezonu, grali słabo. Myślę, że to jest w ich głowach. Wiadomo, są teraz na fali wznoszącej i trzeba będzie na nich uważać, ale - jak mówiłem - jak ktoś chce zdobyć mistrzostwo Polski, to musi wygrać ze wszystkimi. Musisz być gotowy na poważne granie od pierwszej do ostatniej rundy - zaznacza Kwolek.

"Możemy być zaskoczeni niektórymi wynikami, ale na pewno znajdziemy dla nich usprawiedliwienie"

Obserwujący sytuację z zewnątrz Witold Roman nie ma jednak wątpliwości, że na Skrę nikt w ćwierćfinale nie chciałby trafić, choć nie oznacza to, że wszyscy muszą się jej bać.

- Skra robi wszystko, aby się odbudować i chociaż trochę uratować ten sezon. Gdybyśmy mieli przed jego rozpoczęciem podać grupę najmocniejszych zespołów, to jednym tchem byśmy ją tam wymienili. Jej zawodnicy będą chcieli jeszcze pokazać grę adekwatną do swoich możliwości, a druga sprawa, że niektórym kończą się kontrakty. Po takim sezonie bardzo ciężko jest znaleźć nowego pracodawcę. Mobilizacja Skry może być niebezpieczna dla niektórych. Zaksa, Jastrzębie czy Resovia pewnie się jej nie boją. Ale z takiej "ostrożności procesowej" raczej też woleliby się z nią pewnie nie spotkać w ćwierćfinale, bo to przeciwnik, który potencjalnie może wygrać z każdym - ocenia były reprezentant Polski.

Czy więc należy się spodziewać, że czołowe drużyny będą unikały pierwszego miejsca w tabeli na koniec pierwszej części sezonu?

- Moim zdaniem można się spodziewać kombinacji. Trenerzy będą dostosowywać taktykę do sytuacji. Nie powiedzą tego wprost, bo nikt nie może tego przyznać otwarcie, ale na pewno będą myśleć przede wszystkim o własnym interesie. I jeśli rzeczywiście będzie taka sytuacja, że będą mogli uniknąć Skry, to sądzę, że będą się ku temu skłaniali. Tak na wszelki wypadek. Jak mamy opcję wjechania windą lub wejścia po schodach, to dlaczego nie wybrać windy? - pyta retorycznie olimpijczyk z Atlanty.

Według niego istotne dla trenerów jest też to, że nawet w przypadku pokonania drużyny z Bełchatowa wiązać się to może z bardzo dużym wysiłkiem.

- To kwestia pewnej taktyki. Bo można się strasznie zmęczyć w pierwszej rundzie, wygrywając ze Skrą i w kolejnej mieć znów ciężką przeprawę. Każdy zespół więc chciałby mieć najłatwiejszą ścieżkę w ćwierćfinale i nie musieć wtedy grać długo, by pod koniec sezonu oszczędzać trochę zdrowie zawodników. Szczególnie, że na tym etapie nie ma mowy o jakimś wielkim treningu, tylko wszyscy się modlą, by utrzymać sprawność drużyny na optymalnym poziomie. Bardziej zwraca się wtedy uwagę na mentalny aspekt niż na budowanie formy. Ona powinna być na te ostatnie sześć tygodni już przygotowana - ocenia ekspert.

Według niego ewentualne niewystawianie podstawowych zawodników w ostatnich meczach fazy zasadniczej może mieć na celu nie tyle właśnie oszczędzanie ich sił na play-off, co stanowić sztuczkę trenerską pozwalającą uniknąć niechcianego rywala.

- Trudno odnaleźć potem ducha drużyny, kiedy powie się zawodnikom w pewnym momencie "Możecie sobie odpuścić, ale w następnym meczu to już musicie grać na 120 procent".  To trudne do zrobienia, choć nie jest niemożliwe i nie powiem, że nie widziałem tego w przeszłości. Na pewno przed nami, kibicami, szkoleniowiec brak mocnego zawodnika w składzie będzie ubierać w piękne słowa i usprawiedliwi to nawet "gradobiciem i kokluszem". To jest też metoda, by usprawiedliwić to przed drużyną. "Gramy bez niego, bo w następnym meczu będzie nam bardzo potrzebny. Poza tym ten drugi ostatnio spisywał się tak dobrze, że trzeba mu dać szansę" - wskazuje Roman.

Sam z bliska boleśnie przekonał się o skutkach kombinowania przez innych. Był menadżerem reprezentacji Polski siatkarzy w latach 2005–11. Podczas mistrzostw świata w 2010 roku trener Daniel Castellani nie zdecydował się na celowe przegranie meczu, by uniknąć trudniejszych przeciwników w kolejnej fazie turnieju. Takich oporów nie mieli inni i to Biało-Czerwoni - mimo pierwszego miejsca w grupie - trafili potem na bardzo silne Brazylię i Bułgarię i odpadli z turnieju.

Czy jednak kombinowanie trenera nie jest sygnałem w stronę jego zawodników, że w nich nie wierzy? Według naszego rozmówcy w naturze człowieka jest wybieranie łatwiejszej drogi.

- Zawodnik - kiedy albo musi się bardzo spocić, nie wiedząc, jaki będzie wynik, albo może wybrać opcję, gdzie może mieć trochę wolnego, a ma już w nogach wiele meczów - zawsze wybierze drugi wariant. Sam nie może tego zrobić otwarcie, ale kiedy trener da mu nieformalne błogosławieństwo, to będzie to rozgrzeszone. Zadaniem szkoleniowca zaś potem jest ładne ubranie tego w słowa. Gdy jest on bardziej doświadczony i gdy zespół jest starszy, to już inaczej się na to patrzy. To już nie jest młodzieńczy atak w stylu: "Pójdziemy do przodu, z szablami na czołgi. Wszystko nam się uda". Doświadczeni gracze prędzej zaczynają mówić: "Niech się inni wykrwawiają, my poczekamy w okopach" - wskazuje były kadrowicz.

Wydaje się, że w obecnej sytuacji nawet gdyby któryś z trenerów czołowych ekip PlusLigi rzeczywiście chciał dać odpocząć któremuś z podstawowych graczy, którzy byli bardzo wyeksploatowani, to i tak może zostać posądzony o celową próbę przegrania. Roman uważa, że szkoleniowcowi nikt później w otoczeniu by nie zarzucał kombinowania, o ile zrealizuje dzięki temu zadanie.

- Rozliczany jest on z końcowego wyniku. Jeśli drużyna znajdzie się tam, gdzie docelowo miała być, to wszyscy zapomną o przegraniu takiego spotkania. I jeszcze będą uważali, że to było po prostu świetne zagranie. Wynik wielokrotnie usprawiedliwia działania, które nie do końca są zgodne z duchem sportu. Albo tak wyglądają, choć rzeczywiście mają podłoże wydolnościowo-medyczne. Żaden trener celujący w medal, gdy będzie w sytuacji: "Albo dam odpocząć danemu graczowi, albo mi się rozpadnie", nie będzie szachował zdrowiem zawodnika, ponieważ będzie go interesował główny cel. Stara zasada - cel uświęca środki. A w siatkówce nie ma remisów. Nie można zamurować bramki i grać na 0:0. Gdybym był prezesem, to też bym to usprawiedliwił. Najważniejszy jest ostateczny wynik - podkreśla.

Co więc według niego czeka nas w najbliższych spotkaniach ligowych? - Spodziewam się tego, że możemy być zaskoczeni niektórymi wynikami, ale na pewno znajdziemy dla nich usprawiedliwienie - podsumowuje ekspert.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.