Zrobił z polskiego klubu walec. Teraz może wywalczyć historyczny awans. "Dwie przeszkody"

Jakub Balcerski
- Przeciwko nim zagraliśmy najgorsze dotychczasowe spotkanie sezonu, więc trzeba pomyśleć o tym, co zrobić, żeby teraz zagrać najlepiej - mówi przed meczem z Allianz MTV Stuttgart trener ŁKS Commercecon Alessandro Chiappini. Zespół Włocha to niepokonany wicelider Tauron Ligi, który zagra o pierwsze wyjście z grupy w europejskich pucharach w historii. Początek spotkania w środę o 19.

ŁKS Commercecon Łódź Alessandro Chiappiniego to rewelacja sezonu siatkówki kobiecej w Polsce. Jest wiceliderem Tauron Ligi z dorobkiem 32 punktów na 33 możliwe, ale ma jeden zaległy mecz w zanadrzu. A do tego prowadzi w grupie D siatkarskiej Ligi Mistrzyń i jest krok od awansu do ćwierćfinału. Włoski trener opowiada Sport.pl o tym, jak tworzył się jego zespół, jakie ma przyzwyczajenia w szatni i jak reaguje na największych ligowych, ale także europejskich rywali.

Zobacz wideo PlusLiga. Paweł Zatorski po przegranej z ZAKSĄ: Zasłużenie wygrali

Jakub Balcerski: Pochodzisz z Perugii i chciałeś sobie zrobić własną Perugię - czyli siatkarską potęgę - w Łodzi.

Alessandro Chiappini: Cieszę się tymi jedenastoma zwycięstwami i jestem dumny z drużyny. Nie mogliśmy rozpocząć sezonu lepiej, a najważniejsze, że wciąż pracujemy nad naszym rozwojem, bo widzę, że nadal mamy wiele do poprawy. Nie mogę jednak nie być zadowolony, widząc, dokąd już doszliśmy. Gramy mądrze, starając się nie tracić żadnego punktu głupimi błędami, widzę to w każdej akcji. Na razie dobrze nam to idzie.

Przegraliście tylko cztery sety w Tauron Lidze. Twoja drużyna stała się za mocna, czy może rywale byli zbyt słabi?

Często ten wynik wyglądał na łatwe spotkanie, ale to dlatego, że dobrze wykonywaliśmy swoje zadania. To powód tego, jak wyglądały nasze dotychczasowe mecze. Ale według mnie polska liga to wciąż rozgrywki, w których jeśli nie jesteś odpowiednio skupiony na każdym spotkaniu, ryzykujesz błędami, a w konsekwencji utratą punktów. Kluczowe jest dla mnie odpowiednie podejście, zawsze z szacunkiem do rywala.

A każdy zespół ma szacunek do was? Czytałem rozmowę z Weroniką Centką z Developresu i ona po wygranym 3:1 meczu z Chemikiem mówiła tak: "Jeżeli będziemy grały tak jak w tym meczu, to myślę, że złoty medal mamy w kieszeni". Czyli tak, jakby ŁKS-u obok Chemika ani Developresu nie było.

Developres to drużyna, która w tym sezonie gra niemalże perfekcyjnie. Możemy powiedzieć, że trochę w tym dążeniu do perfekcji ze sobą rywalizujemy, jesteśmy przecież bardzo blisko siebie. W tie-breaku, który wygraliśmy w pierwszym ligowym meczu, to mogło się równie dobrze rozstrzygnąć na korzyść Rzeszowa. Grają świetnie, nie ma nic do dodania. A Chemik? Na ten moment nie jest w swojej najlepszej dyspozycji, niedawno zwolniono trenera, ale to wciąż silny zespół, którego nie można lekceważyć.

Co widać po tym sezonie, to fakt, iż pomiędzy tymi trzema zespołami, a resztą ligi jest spora różnica. Rok i dwa lata temu to tak nie wyglądało. Czołówka utrzymuje się mniej więcej tak samo. Musimy utrzymywać w głowach, że, jeszcze raz to podkreślę, jeśli odpowiednio nie przygotujemy się na każdego przeciwnika, to będziemy tracić z nimi punkty. Także z tymi teoretycznie słabszymi.

Jesteście w grze w trzech rozgrywkach. W Polsce chyba najbardziej patrzy się teraz na Ligę Mistrzyń. Po czterech spotkaniach z sześciu jesteście na czele grupy, macie spore szanse na ćwierćfinał rozgrywek. Duża w tym zasługa zwycięstwa nad Fenerbahce. Rywalki przyjechały wtedy do Łodzi osłabione i po przygodach z wpuszczeniem tu Rosjanek, ale to wciąż była wasza wielka wygrana.

Zagraliśmy niesamowicie. Zespół był świetnie przygotowany mentalnie na to spotkanie. Mocno chcieliśmy rozstrzygnąć ten mecz na swoją korzyść, to był jedyny sposób na pozostanie w grze o awans, kiedy masz naprzeciwko siebie takiego rywala. Dlatego musieliśmy przygotować się na najwyższym możliwym poziomie, żeby tak podejść do tego meczu. Potem, w trakcie meczu, rosły emocje, bo chyba wszyscy zrozumieli, że będziemy blisko tego wymarzonego wyniku. Poziom gry jednak nie spadł, to był magiczny wieczór.

Teraz dzięki temu wynikowi wciąż walczymy w Lidze Mistrzyń. To dla nas szansa, ten mecz uchylił nam drzwi do play-offów. Przed nami jeszcze dwie trudne przeszkody, zanim w pełni je otworzymy.

Teraz Fenerbahce będzie dwa razy silniejsze?

Na pewno. W ostatniej kolejce zagra z nami tak, jak w ostatnich kilkunastu dniach: bez problemów zdrowotnych, nowymi zawodniczkami, w tym Melissą Vargas. Będą na jeszcze wyższym poziomie. Ale zobaczymy. Wszystko jest możliwe.

W Turcji zawsze robi się kocioł, kibice tworzą trudny teren dla rywala. W Łodzi byliście maksymalnie skupieni na meczu, teraz trzeba to powtórzyć w Stambule?

Widziałem wtedy moją drużynę z pełną kontrolą nad spotkaniem. Nie musiałem im w niczym pomagać. W meczu z Chemikiem w Policach, czy derbach Łodzi z Budowlanymi pojawiło się o wiele więcej emocji i pozwoliliśmy się im zdominować. Ale to się będzie zdarzać i z takich sytuacji też trzeba umieć wyjść. Przeciwko Fenerbahce moje zawodniczki były precyzyjne i w swoim świecie, nie istniało dla nich nic poza tym spotkaniem. Najłatwiejsza chwila dla trenera, może w spokoju obserwować to z ławki i pilnować, żeby nie wymknęło się spod kontroli. W Stambule i w środę w Stuttgarcie będzie musiało być tak samo.

Z takimi trybunami, jak te pełne prowadzących niespotykany w siatkówce doping kibiców ŁKS-u to też niełatwe zadanie: skupić się jedynie na boisku. To fani udowodnili chyba przede wszystkim w derbach.

Tak, czasem to niemożliwe, żeby nie zwracać na nic uwagi. Mieliśmy wtedy serię trudnych spotkań, więc byliśmy też trochę zmęczeni psychicznie. Ale kocham to, jak ten zespół sam się motywuje i chce idealnie przygotować. Świetnie się rozumiemy także na boisku, taktycznie. Dostosowujemy tylko detale.

A z kibicami mamy świetną relację. Niektórzy z nich przyjechali nawet na nasz mecz na Teneryfie w grudniu. To też coś, z czego możemy czerpać i to tylko pozytywne emocje. Zostajemy długo po meczach, pozwalamy się odwiedzać po treningach. I dużo rozmawiamy. Fajnie mieć tak duże wsparcie, bo tu ono jest jednym z czynników, który wpływa na to, jak gramy. I to nie są puste słowa.

Gdy przyszedłeś do ŁKS, chciałeś od razu wprowadzić w życie swoją ideę, czy bardziej poukładać zespół, zobaczyć, jakie pomysły przyjdą ci do głowy wraz z jego tworzeniem?

Mam swoją filozofię, jak każdy trener, taki charakterystyczny styl i wizję prowadzenia zespołu. To coś, czemu ufam i w co wierzę. Ale nie bezgranicznie, bo wiem, że tę filozofię muszę dostosowywać do moich zawodniczek. Nie zmieniam całego planu na grę pod jedną zawodniczkę, bo akurat tak mi się podoba. Muszę patrzeć na zespół i to, czego potrzebuje każda z siatkarek. Kiedy "projektowaliśmy" mój ŁKS, staraliśmy się też zgromadzić tu te zawodniczki, które będą pasowały do gry. Braliśmy zawodniczkę, bo odpowiada innej i dzięki temu będzie mi trochę łatwiej wykreować stabilny system. Ale to też robię zawsze umiejętnie, bez przesady. Musimy być szczęśliwi z tego, co udało nam się zbudować. Ja od początku jestem usatysfakcjonowany.

Gdy wchodziłeś do szatni, klub był w trudnym i przykrym momencie po śmierci poprzedniego trenera, Michała Cichego. Emocje wciąż były spore, rozmawiałeś o tym z zawodniczkami?

Powoli, bardzo powoli udało im się z tym jakoś poradzić. Ale każdy wie, że to sytuacja, która bardzo wszystkich dotknęła. Nie możesz tak po prostu zapomnieć o człowieku, który tworzył ten klub od lat i był dla ciebie serdecznym przyjacielem. Dlatego to było na pewno trudne. Ale tylko czas jest lekiem na wszystko. Dzięki temu udało się przejść przez ten okres. To jednak nic dziwnego, że takie rzeczy siedzą w głowie. Mnie też było bardzo przykro i trudno się z tym pogodzić.

Przygotowania do sezonu to zawsze ten dziwny czas bez połowy szóstki, kiedy trudno wiele wypracować. W dodatku dostajesz te kluczowe zawodniczki wyprute po sezonie reprezentacyjnym. Jak sobie z tym poradziłeś?

Dla mnie to był bardzo ważny okres, w zasadzie jedyna okazja do poznania bliżej reszty siatkarek, tych, których nie prowadziłem, z którymi nie miałem w ogóle styczności. I z tymi, które w trakcie sezonu grają mniej. Trzeba było wypracować pewne umiejętności, wejść z nimi na konkretny, solidny poziom. Bardzo rozwijaliśmy system pracy z Angeliką Gajer, która jest naszą kluczową zawodniczką. Nawet jeśli nie gra, nie ma jej w wyjściowej szóstce, chodzi o dbanie o jakość naszego treningu. Dlatego w tym okresie już kształtowała się ta filozofia gry, o której rozmawialiśmy.

Teraz mamy świetną jakość na treningach, ale bawimy się też tą grą sześć na sześć, bo przynosi nam wiele radości. Tak samo z Julitą Piasecką, która grała wiele meczów od początku sezonu i widzę jej postęp. Szanse zaczęła dostawać Kinga Drabek, kilka juniorek. Dla tych zawodniczek te chwile przed sezonem były pewnie najważniejsze. Choć mam też szczęście, że pozostałe zawodniczki dobrze się ze sobą znają i nie musiały się nie wiadomo jak długo zgrywać. I najlepsze, że wciąż mamy wiele do poprawy.

Jak jest z atmosferą wewnątrz zespołu? Macie jakieś żarciki, ktoś was pobudza w ten, czy inny sposób?

Wiesz, może bardziej pomiędzy dziewczynami. Szatnia to ich miejsce. Ja wchodzę tylko na minutę przed wyjściem na boisko, żeby przypomnieć założenia i je jeszcze raz zmotywować.

"Minuta Chiappiniego"?

Możemy to tak nazwać, ha, ha. Wszystko bardzo szybko. Lepiej w pędzie wymieszać ze sobą kilka zdań, niż spędzać tam za dużo czasu i coś zepsuć. Resztę robimy poza szatnią, na boisku mamy już pomiędzy sobą świetną atmosferę i relacje.

Jak czujesz się jako trener jednego z dwóch czołowych zespołów w Polsce, tak długo utrzymując się na pozycji lidera ligowej tabeli? Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że byłeś jednym z ostatecznych kandydatów na trenera reprezentacji Polski. Coś sobie i innym udowadniasz?

Myślę, że dla trenera zawsze powinno być ważne, żeby udowadniać coś sobie, a nie innym. Codziennie mamy jednak takie wewnętrzne pragnienie, żeby się ulepszać, rozwijać. Lubię się uczyć nowych rzeczy. Czasem spędzam więcej czasu w kwestiach związanych z komunikacją, niż z siatkówką. Każdy mecz jest dla mnie źródłem wiedzy, więc oglądam ich bardzo dużo. Nawet takie potencjalnie niezbyt przydatne dla nas, mężczyzn i kobiet. Śledzę pełnię siatkówki. Tak to sobie zaprogramowałem. Pracuję dla siebie i zespołu.

Być liderem, czy wiceliderem to dobre uczucie. Ale musimy być w tym stabilni. Bo to działa tak, że osiągasz pewien pułap, podoba ci się uczucie, gdy tego dokonujesz i kolejnym krokiem, żeby za chwilę z tego nie spaść, jest złapanie spokoju i równej formy. Jestem w tym trochę nudny, bo chcę, żeby od pierwszego meczu podchodzić tak samo do każdego spotkania, więc będę mówił, że to na nim się skupiamy, a nie na Lidze Mistrzyń, czy Tauron Lidze. Ale tylko tak osiągniesz te największe cele.

Spotkałeś się z ludźmi z Polskiego Związku Piłki Siatkowej, żeby przedyskutować twoją ofertę i plan na kadrę?

Tak, miałem spotkanie. Pokazałem im mój projekt, rozmawiali ze mną, a potem przyszedł list, że wszystko im się podobało, ale wybór padł na inny profil. I tyle.

Wciąż chciałbyś poprowadzić tę albo inną reprezentację?

Tak. To moje kolejne marzenie. Dla trenerów praca "na pełen etat" jest też korzystniejsza. Poza Polską miałem kilka ofert, ale żadna z nich nie wypaliła. Teraz szansa na objęcie którejś z kadr pojawi się pewnie dopiero po mistrzostwach Europy.

Pojawiło się okno tureckie, ale nie wróciłeś tam, a okazało się, że działacze podziałali sobie z Serbami i zrobili wymianę: Daniele Santarelli do nich, Giovanni Guidetti do Serbii.

No tak, tu nie byłem kandydatem. Ale pozostaję w dobrych stosunkach z turecką federacją po tym, jak prowadziłem kadrę od 2007 do 2010 roku.

Pozostając przy byłych trenerach Serbek: co powiedział ci po meczu z Fenerbahce legendarny Zoran Terzić, który prowadzi ten zespół?

Nic wielkiego, pochwalił grę i pogratulował. Nie był specjalnie zaskoczony, bo wiedział, że jego zespół ma problemy. Znamy się od wielu lat.

A polska liga realnie staje się silniejsza w Europie? W środę awans mogą mieć pewny aż trzy polskie zespoły, pierwszy raz w historii. Dla ŁKS-u byłby to największy sukces w europejskich pucharach.

Gdy spojrzałbyś na budżety polskich zespołów, mógłbyś łatwo ustalić wyniki wszystkich ich meczów w europejskich pucharach.

Z włoskimi i tureckimi byłoby 3:0 i do 10 w każdym z setów.

Oj, tak, możliwe, ha, ha. Ale jeśli silni rywale nie pokażą się z najlepszej strony albo będą mieli gorszy dzień to mecz może się nagle stać bardzo otwarty. Każde spotkanie to dla mnie nowa historia i szansa. Znamy siłę Conegliano, Vakifbanku, czy Fenerbahce, że mają dwie szóstki, którymi wszystkich by ograli. Ale każdy mecz jest inny i trzeba szukać szans. Tak robimy i widać efekty.

Pierwsze miejsce w obecnym systemie Ligi Mistrzów gwarantuje bezpośredni awans do ćwierćfinału. On pojawia się w myślach przed środą i spotkaniem z Allianz MTV Stuttgart? To kluczowe spotkanie dla późniejszych rozstrzygnięć, podobnie jak rewanż z Fenerbahce.

Mieliśmy ostatnio okres, kiedy trzeba było popracować nad tym, czego brakuje w naszej grze. Gdzieś od derbów Łodzi. Mieliśmy sporo czasu, zawodniczki dostały też chwilę dla siebie. Teraz skupiamy się na najważniejszych chwilach w sezonie, które właśnie nadchodzą i mecz w Stuttgarcie będzie pierwszą z nich. Wiemy, jak świetnie grają w Lidze Mistrzyń. To ta drużyna pokonała nas jako jedyny klub w tym sezonie. Kompletnie się wtedy zablokowaliśmy. Zagraliśmy z nimi najgorsze dotychczasowe spotkanie, więc trzeba pomyśleć o tym, co zrobić, żeby teraz zagrać najlepiej. Moje rozwiązanie jest proste: pracujemy nad sobą i tak staramy się dojść do swoich szans. Mieliśmy je w Łodzi i ich nie wykorzystaliśmy. W Stuttgarcie nie możemy popełnić tego błędu.

Więcej o: