Challenge Cup to trzecie w hierarchii siatkarskie rozgrywki w Europie, które wyraźnie ustępują Lidze Mistrzów i Pucharowi CEV. Niski prestiż sprawia, że wiele klubów nie wyraża zainteresowania udziałem w tej rywalizacji. Okazuje się, że również doping kibiców nie stoi tam na najwyższym poziomie.
Idealnym przykładem jest sytuacja z ćwierćfinałowego meczu Maccabi Tel Awiw z Omonią Nikozja. Już na początku spotkania doszło do bardzo groźnej sytuacji. Przy stanie 10:9 dla zespołu z Nikozji izraelscy kibice odpalili race, a po chwili jedna z nich wylądowała na parkiecie i nawet trafiła jednego z zawodników. W przerwie między setami burdy wywołane przez kibiców Maccabi przybrały na sile. Na nic zdały się groźby wyrzucenia kibiców z hali oraz próby uspokojenia sytuacji przez obecnego na meczu ministra sportu Izraela, Mikiego Zohara. Tym samym sędziowie zarządzili 50-minutową przerwę, w trakcie której z trybun wyrzucono prawie tysiąc osób.
Po powrocie do gry spotkanie udało się rozegrać bez żadnych przeszkód. Ze zwycięstwa 3:0 (25:21, 25:20, 25:16) ciszyła się drużyna z Tel Awiwu. Cypryjczycy o pozostanie w grze o półfinał rozgrywek powalczą u siebie w rewanżowym starciu, które odbędzie się 26 stycznia.
Do zaistaniałych sytuacji odniósł się po meczu jeden z przedstawicieli klubu z Nikozji, Marinos Stylianidis. - W trakcie pierwszego seta, przy niekorzystnym dla siebie wyniku, kibice gospodarzy zaczęli rzucać z trybun w naszych zawodników flarami i zapalniczkami. Czuliśmy się jak w dżungli. W trakcie przerwy rzucone zostały świece dymne, których nie byliśmy w stanie usunąć. Gra została przerwana na godzinę, a zawodnicy udali się do szatni - stwierdził w rozmowie z portalem kerkida.net.