Jeszcze niedawno schemat co roku był ten sam. Asseco Resovia zbroiła się przed nowym sezonem, wydając duże sumy na znanych i uznanych siatkarzy, ale efektu w postaci upragnionego powrotu na podium PlusLigi nie było. Zamiast tego pojawiały się - nieraz nieco kpiące - uwagi ze środowiska, że pieniądze to nie wszystko, a wielkie wietrzenie szatni co roku nie służy budowaniu drużyny. Zmieniali się zawodnicy, zmieniali się trenerzy, a sukcesu wciąż nie było. Być może to zmieni się w tym sezonie, bo na półmetku fazy zasadniczej rzeszowianie zajmują trzecie miejsce. Ostatnio tak wysoko na tym etapie byli sześć lat temu.
Tamten sezon był też ostatnim Fabiana Drzyzgi w barwach Resovii podczas jego pierwszego pobytu w tym klubie. Skończyło się na czwartym miejscu. Rozgrywki 2016/17 stanowią pewną granicę - w ośmiu wcześniejszych ekipa z Podkarpacia nie schodziła z podium, a w pięciu ostatnich z nich stale grała w finale. W tym czasie trzykrotnie zdobyła mistrzostwo.
Potem jednak na dłuższy czas wypadła nie tylko z obsady medalowej, ale i z samej walki o podium. Od sezonu 2017/18 ani razu nie dotarła do półfinału. A największym ciosem dla przyzwyczajonych do sukcesów fanów było to, co wydarzyło się w rozgrywkach 2019/20. W przerwanej w marcu z powodu pandemii COVID-19 rywalizacji rzeszowianie zostali sklasyfikowani dopiero na 13. miejscu.
Teraz po 15 kolejkach mają na koncie 13 zwycięstw i tylko punkt straty do lidera Aluronu CMC Warty Zawiercie oraz drugiego w stawce Jastrzębskiego Węgla. Czy po tym, co dotychczas pokazali, sami uważają, że nastąpił przełom?
- Idzie to w dobrym kierunku. Klub miał swoje gorsze momenty, gorsze lata. Oczywiście, nie powiem, że piąte miejsce, które zajęliśmy w dwóch poprzednich sezonach, było sukcesem, ale myślę, że było to powrotem do trochę lepszej gry. Teraz wygląda to na razie dużo lepiej niż w ostatnich latach. Kibicom mocno związanym z klubem pewnie przypominają się lata mistrzowskie. Te marzenia pewnie powoli się rozbudzają, ale na razie są to tylko zalążki, bo sezon jest długi. Trzeba się cieszyć z tego co jest, ale my – jako zawodnicy i klub - staramy się twardo stąpać po ziemi - zaznacza Drzyzga.
Za powód do radości uznaje to, że jego zespół nie przegrywa z teoretycznie słabszymi przeciwnikami, a w meczach z tymi ze ścisłej czołówki zacięcie walczy.
- Oby tak dalej. Zdrowie na razie jest w drużynie. Widać światełko w tunelu i oby było ono coraz większe - dodaje.
Dotychczas Resovia przegrała tylko z tymi dwoma ekipami, które wyprzedzają ją w tabeli. W obu tych spotkaniach miała przestoje, podczas których traciła kilkupunktowe prowadzenie.
- Z Jastrzębiem rzeczywiście przegraliśmy przez to seta, ale z Zawierciem tamtą partię ostatecznie wygraliśmy, więc można powiedzieć, że jakieś wnioski już wyciągnęliśmy (śmiech). Uważam, że w tym drugim meczu zagraliśmy po prostu przeciętnie jako drużyna. Mieliśmy swoje problemy w wielu elementach i nie pokazaliśmy tego, co zwykle gramy w tym sezonie, a rywale to wykorzystali. Forma na pewno będzie falować, ale oby nie był to dłuższy kryzys całego zespołu, bo i taki może się zdarzyć - przestrzega kapitan ekipy z Rzeszowa.
Choć wspomniane przez niego ostatnie dwa sezony były już wynikowo lepsze niż wcześniejsze, to gra drużyny nieraz wciąż pozostawiała wiele do życzenia. Kibice dawali wyraz rozczarowaniu gwizdami i opuszczaniem trybun w trakcie meczów. Takich sytuacji Drzyzga z poprzedniego pobytu w Resovii (2013-17) nie doświadczył.
- Zgadza się. Zdarzały się takie sytuacje w ostatnich latach, ale nie zapisywałem jednak tego mocno w pamięci. W poprzednim sezonie czasem graliśmy słabo u siebie i kibice dawali upust emocjom. I mają do tego prawo. To historia, nie ma co tym żyć i tego wspominać. Cieszymy się, że z każdym meczem Podpromie wypełnia się coraz bardziej, że ludzie przychodzą na mecze i nas wspierają. Mimo czasem późnej pory. Mam nadzieję, że pełna hala i nasza dobra gra będą szły ze sobą w parze - podkreśla.
Rozgrywający nie zastanawia się długo nad odpowiedzią na pytanie o przyczynę wyraźnej poprawy gry zespołu w porównaniu z poprzednimi latami.
- Pierwsza rzecz, która się rzuca w oczy i którą też my - jak drużyna – czujemy, to to, że nie było aż tylu zmian w wyjściowym składzie. To chyba pierwszy sezon od ładnych paru lat w Rzeszowie, kiedy w "szóstce" zaszła tylko jedna. Ten aspekt – czucie siebie w dobrych i złych momentach, reagowanie na siebie nawzajem i różne rzeczy związane z drużyną – lepiej to funkcjonuje - ocenia.
32-latek zwraca też uwagę na wkład Toreya Defalco. To właśnie przyjmujący, który dołączył latem, jest wspomnianą jedyną zmianą w podstawowym składzie. Amerykanin w poprzednim sezonie brylował w Indykpolu AZS Olsztyn, teraz kontynuuje dobrą passę w nowym klubie.
- Daje ten amerykański optymizm i luz, takie podejście "z jajem". Myślę, że to i wspomniane ograniczenie zmian jest kluczem. Mamy bardzo solidny fundament - podsumowuje dwukrotny mistrz świata.
Nie tylko niektórzy zawodnicy nie mogli zagrzać w ostatnich latach na dłużej miejsca w Resovii. Dość mocno kręciła się też karuzela z trenerami. W pięciu poprzednich sezonach przewinęło się ich siedmiu. Od nowego drużynę prowadzi Giampaolo Medei. Inni włoscy szkoleniowcy nie mieli zbyt dobrej passy w tym klubie, ale 49-latek jak na razie radzi sobie bardzo dobrze.
- Nie ma co oceniać i porównywać. Po prostu inny trener, inny człowiek. Trener Medei jest spokojny. Nie jest wulkanem energii, ale też nie jest zamknięty w sobie. Jest bardzo komunikatywny, bardzo dużo mówi. Potrafi się też zdenerwować, ale jako jego główną cechę wskazałbym właśnie spokój. Chyba nieźle to na nas wpływa. W zespole mamy jednego introwertyka – to Thibault Rossard. Reszta jest bardziej energiczna i żywiołowa, widać różne emocje na naszych twarzach. A trener wprowadza spokój, ale potrafi też przekazać nam to, co trzeba. To taki fajny balans. Mi się z nim bardzo dobrze współpracuje. Oby tak dalej - zaznacza Drzyzga.
Jedni twierdzą, że jak są wyniki, to jest atmosfera, a inni odwrotnie - kiedy jest atmosfera, to pojawiają się wyniki. Od czego zaczęła się dobra passa Resovii?
- Chyba zawsze szło to w parze, ale w tym sezonie w jakimś stopniu zaczęliśmy od atmosfery. Potem jeden czy drugi wygrany mecz pomogły w tym, by jeszcze ją poprawić - wskazuje wieloletni reprezentant Polski.
Na pytanie, czy cel na ten sezon został przez władze klubu jasno sprecyzowany, odpowiada, że zawsze w zasadzie tak jest.
- Ale nie jest tak, że przyszedł do nas prezes i powiedział "Macie przywieźć mi złoto, bo jak nie, to wynocha". To tak pół żartem, pół serio. A na poważnie, to każdy z nas ma swoje ambicje i wiemy, o co się bijemy. Trzeba też jednak pamiętać, w jakiej lidze jesteśmy. Tu nie jest tak, że mamy dwa zespoły, a reszta do niczego się nie nadaje i wiadomo, że te dwie drużyny spotkają się w finale. Trzeba uważać i cały czas być czujnym. Uważam, że do celu lepiej zmierzać małymi kroczkami niż wielkimi susami. Na teraz powiedziałbym, że minimum to miejsce w czwórce, a potem zobaczymy - zaznacza .
I dodaje od razu, że od półfinału liczyć się będą dyspozycja w danej chwili oraz przychylność losu.
- W fazie play off to kwestia półtora tygodnia. Zobaczymy, czy będziemy mieli szczęście i będziemy zdrowi, czy złapiemy pecha i będziemy chorzy lub po prostu w gorszej formie. Bo tak też się może zdarzyć. Niestety, play off-y są tak krótkie i choć niby gra się do trzech wygranych, to można powiedzieć, że są nie fair. Bo jak przytrafią się akurat wtedy kontuzje czy choroby, to czasem wynik może być już znany przed meczem - zastrzega Drzyzga.