Większość kibiców miałaby zapewne duży problem, by przypomnieć sobie poprzedni sezon kadrowy bez Fabiana Drzyzgi. Trener Nikola Grbić postawił jednak tego lata na innych rozgrywających. Dla sporej grupy fanów, ale też samego Drzyzgi był to szok. Po wznowieniu rywalizacji klubowej 32-latek jednak błyszczy, a Asseco Resovia po raz pierwszy od lat daje swoim fanom radość, a nie poczucie rozczarowania.
Jak Drzyzga uporał się z zaskakującym dla niego brakiem powołania? Jak wykorzystał niespodziewane wakacje? Czy oglądał mecze reprezentacji i kontaktował się z trenerem Grbiciem? Jak ocenia siebie na tle rozgrywających, którzy grali w tym roku w kadrze? O tym m.in. opowiada w rozmowie ze Sport.pl.
Fabian Drzyzga: Nie czuję się nagle innym zawodnikiem. Na pewno nie gram inaczej technicznie niż wcześniej. Myślę, że po prostu jest to powiązane z dobrą grą klubu i jego wynikami. Siłą rzeczy zawodnicy wtedy dostają pochwały. Na pewno czuję się dobrze pod względem zdrowotnym. Wakacje, szczególnie okres przygotowawczy, pomógł mi w tym, żeby być w dobrej formie. Miałem czas, by zająć się problemami zdrowotnymi. Wcześniej nie było czasu nie tyle ich zaleczyć, co odbudować się. I tylko taka jest różnica. Bo w siatkówkę już pewnie - pod względem technicznym czy fizycznym - inaczej grać nie będę. Nie mam 18 lat, by nagle znacząco zmienić swoją grę. Szczegóły, detale - tak, ale to nie będą rzeczy widoczne gołym okiem z boku.
To są akurat osoby, które na siatkówce się znają, ale i potrafią powiedzieć coś szczerze w twarz. Takie miłe opinie są fajne do słuchania, ale tak samo dużo jest tych negatywnych. Ten balans zawsze musi być.
Chodzi mi bardziej o generalne podejście. Że nie będę się podniecać, gdy ktoś mi słodzi, ani tak samo nie będę się wieszać, jeśli ktoś mi sypnie pieprzem po oczach. Jestem do tego neutralnie nastawiony.
Gdy zaczynałem sezon klubowy w Warszawie (w 2012 r. – red.). Choć wtedy chyba okres wolnego nie był aż tak długi. Na pewno jednak było to dawno temu.
Nie, ale pogratulowałem mu medalu mistrzostw świata. Może jak przyjedzie na mecz do Rzeszowa, to mu podziękuję za przerwę i za to, że mogłem spędzić czas z rodziną. A na poważnie, to ja z tego czasu skorzystałem. Miałem na początku gorsze chwile, tak psychicznie. Bo człowiek chciał tam być, a nie był. Ale potem nie płakałem już nad rozlanym mlekiem, tylko cieszyłem się z tego, co mam. Czyli z wakacji i czasu dla rodziny, którego nigdy wcześniej nie miałem.
Informację o tym, że nie będzie mnie w reprezentacji, dostałem trochę wcześniej niż podano ją do publicznej wiadomości. Potrzebowałem około miesiąca, by to przetrawić, zrozumieć, zaakceptować. Teraz cieszę się z tego, co jest tu i teraz, i na tym się skupiam. Nie rozmyślam nad tym, co by było, gdyby, ani co będzie. Skorzystałem z tego czasu. Miałem go dla żony, dla córki, nawet dla siebie. I był to bardzo miły czas.
Miałem czas nauczyć się grać w tenisa. A właściwie to spróbować się nauczyć. Poświęciłem na to dwa-trzy miesiące. Chodziłem na zajęcia trzy razy w tygodniu. Ekspertem od tenisa w polskiej siatkówce bym się jednak nie nazwał. Są w niej inni, którzy grają dużo lepiej ode mnie. Ja stawiam dopiero pierwsze kroki. Ale jest to bardzo fajny sport. Pozwalał też utrzymać formę fizyczną latem, kiedy ruchu miałem mniej.
Oglądałem więcej, gdy sam jeszcze nie trenowałem. Teraz, jak trochę pograłem, to tylko czasem zerkam. Na przykład na Igę Świątek. Postanowiłem, że będę oglądał głównie mecze finałowe z jej udziałem, ale ich akurat było dużo (śmiech). Trzymam kciuki za naszych, ale nie oglądam meczów na tyle, by móc powiedzieć, że jestem ekspertem.
Zawsze lubiłem Rafaela Nadala. Imponował mi charakterem na korcie, taką zawziętością. Przeczytałem też trochę książek o nim i o jego wujku. Do niego mi najbliżej.
Nie. W ogóle o tym nie myślałem. Nie czuję się zawodnikiem ani starym, ani schorowanym. Uważam, że dalej gram na poziomie wystarczającym, by pomagać reprezentacji. Może jeszcze kiedyś będzie taka okazja, może nie. Kiedy ciało będzie mi dawać znać, że na poziom kadrowy jestem już za słaby, to spasuję. Nawet jeśli ktoś kiedyś będzie mnie widział w reprezentacji, ale ja będę czuł, że nic jej nie dam - bo jestem za stary czy za słaby - to nic na siłę. Trzeba to wiedzieć i znać swoje miejsce.
Przy pierwszych dwóch meczach Ligi Narodów było mi trochę dziwnie, bo człowiek grał tyle lat w reprezentacji, a tu nagle przenosi się na kanapę. Ale potem po kilku kolejnych spotkaniach już się trochę przestawiłem. Nie powiem, że oglądałem wszystkie mecze w tym sezonie, bo bym skłamał. Było tego trochę za dużo. Ale podczas mistrzostw świata obejrzałem wszystkie, może z wyjątkiem tego z Meksykiem. A spotkania o "coś" obejrzałem od deski do deski.
Nie, raczej byłem trenero-komentatoro-kibicem. Chciałem, żeby wszystko było jak najlepiej, chciałem pomóc, ciągle coś mówiłem. Żona chyba miała mnie trochę dość, bo nawet komentarz Tomka Swędrowskiego i Damiana Dacewicza był zbędny.
Można powiedzieć, że chciałem zastąpić tatę (śmiech). A tak na poważnie, to po prostu przeżywałem to, bo wiem, ile to kosztowało chłopaków. Wiem, z czym to się je, co czuli w danym momencie. Doskonale to wiedziałem i widziałem emocje na ich twarzach. Dlatego to wszystko tak komentowałem. Trochę patrzyłem taktycznie, trochę jak kibic. Dawno nie przeżywałem takich emocji przed telewizorem.
Pogratulowałem całej grupie. Z niektórymi bardziej się koleguję i mam lepszy kontakt, ale z szacunku gratulacje wysłałem do wszystkich. Do trenera też, bo zrobili wielką rzecz. Dla niektórych - po poprzednich dwóch edycjach mistrzostw - to tylko srebro, ale trzeba się cieszyć z tego, co jest. I nie można narzekać, bo wicemistrzostwo świata to wciąż bardzo dobry wynik.
Nie wiem. W swojej karierze za dużo razy nie byłem rezerwowym, więc to jest trochę gdybanie. Trudno mi więc powiedzieć. Każdy trener ma wizję zespołu i buduje go wokół jakiś zawodników. To jest normalne, nie odkrywam tu Ameryki. Jeśli się przedstawia wszystko jasno i mówi np. "Fabian, będziesz rywalizował o drugie miejsce z Iksińskim czy Kowalskim. Taka będzie twoja rola i czy ją przyjmujesz?", to nikt nie musi mnie nawet pytać o zdanie czy akceptację. Ale jak się pozna czyjś pomysł, to człowiek zna swoje miejsce w szeregu i robi tak, by dla drużyny było jak najlepiej. Bo to nie jest reprezentacja jednego zawodnika, tylko naszego kraju. Mamy godnie reprezentować kraj, a nie siebie.
Miałem tę przyjemność, że wówczas w naszym klubie był Marcelo Mendez, z którym miałem bardzo dobry kontakt i mam go do dziś. Po otrzymaniu informacji, że nie będzie mnie w reprezentacji, podszedłem do niego i powiedziałem, by nie zwracał na mnie uwagi przez dwa-trzy dni. Na tej zasadzie, że oczywiście będę trenował i wykonywał wszystkie ćwiczenia, tylko żeby nie zwracał uwagi na to, że np. się nie uśmiecham i chodzę struty. Gdy mu podałem powód, to nie był zaskoczony i przekazał mi, że było tak, a nie inaczej.
Ale nie będę detektywem i nie będę przeprowadzał śledztwa, czy tak na pewno było, czy nie i kto ma rację. Nie będę w to wnikać, bo nie jestem pępkiem świata i nie będę decydować odnośnie klubu czy w reprezentacji, czy ktoś ma grać, czy nie. Nigdy nie byłem takim zawodnikiem ani człowiekiem. Dostałem po prostu taką informację i o tym powiedziałem. Może i mogłem się ugryźć w język, ale też nie uważam, że zrobiłem coś złego. Ja przekazałem otrzymaną informację, prezes przekazał swoją i jest ok. Naprawdę nie mam tu do nikogo żalu czy pretensji.
Na dwoje babka wróżyła. Bo przy aspekcie sportowym człowiek może powiedzieć sobie, że popracuje więcej, do czegoś się zmusi, czy poszuka jakiś swoich sportowych słabości. Gdy w grę wchodzą kwestie pozasportowe, to zawodnikowi uciekają trochę argumenty, bo to rzeczy, na które nie ma wpływu. Do zaakceptowania żadna z tych opcji nie jest łatwa, ale przy sportowych względach jest o tyle nieco łatwiej, że można tu nad czymś popracować.
Nigdy nie analizuję pod tym względem samego siebie. Wiem, kiedy gram w miarę dobrze, kiedy źle, a kiedy średnio. Uważam, że poprzedni sezon nie był na pewno ani moim najlepszym w karierze, ani najgorszym. Był to powiedzmy średni poziom. Trzeba też jednak pamiętać, że klub to klub i czasami różne czynniki mają na to wpływ. A reprezentacja to reprezentacja. Bywają zawodnicy – i nie mówię, że ja takim jestem – którzy dużo lepiej grają w kadrze niż w klubie i odwrotnie. Można różnie na to spojrzeć i tyle.
Wszystko można zawsze rozbijać na wiele elementów. Najprościej spojrzeć w tabelę i zobaczyć, kto na mojej pozycji był powołany itp. Ale to są takie głupie rzeczy tak naprawdę. Po prostu trener ma swoją wizję zespołu i tyle. On pewnie – jak zawsze w przypadku drużyn narodowych – listę powołanych musi wysłać w pewnym momencie sezonu, bo trzeba załatwić bilety i hotele. Lista nie uwzględnia tego, czy ktoś dobrze zagrał w play offach i zdobył złoto albo zajął siódme miejsce. To jest pewien proces. Nie czułem i nie czuję się gorszym zawodnikiem od rozgrywających powołanych na tegoroczny sezon reprezentacyjny.
Nie chodzi o to, jak to widzę. Ważne, że nie czuję się gorszy. Takie jest przynajmniej moje zdanie. Mówienie "lepszy", to już wkraczanie w strefę arogancji i trochę bufonady. Na pewno nie czuję się gorszy i jestem gotowy do rywalizacji.
Nie mam czegoś takiego w głowie, że chcę wrócić do kadry i pokazać wszystkim, że się mylili. Albo żeby zobaczyli, że jestem najlepszy. Staram się robić swoje i skupiam się na klubie. Żeby wyniki Resovii były jak najlepsze i żebym mógł pomagać chłopakom swoją dobrą grą. Dopiero jak dostaję od dziennikarzy takie pytanie, to się nad tym zastanawiam. Nigdy przed treningiem czy meczem nie pojawia się u mnie taka myśl. To jest dla mnie zabawne, że ktoś tak może zakładać.
Moją naturalną odpowiedzią jest tu, że nie myślę w taki sposób. Ale też świadomie myślę o tym, że mam dalej marzenia związane z reprezentacją. Może nigdy już nie będzie dane mi ich spełnić? Gdzieś z tym też trzeba się pogodzić. W którymś momencie kariery to zrobię. Teraz jestem zdrowy, mam chęci, mam radość i uważam, że jestem na tyle dojrzałym siatkarzem i człowiekiem, że nie ma znaczenia, czy będę drugim rozgrywającym, czy pierwszym, czy trzecim. Dla mnie zawsze reprezentacja była i jest najważniejsza, a nie indywidualni zawodnicy.