Ten finał miał pokazać, w jakim kierunku zmierza kobieca siatkówka. Bardzo różnorodne, zbierające punkty dzięki kilku znakomitym zawodniczkom i wypracowanym elementom Brazylijki przeciwko opartym w dużej mierze o siłę ataku Tijany Bosković Serbkom. Dwie zupełnie inne filozofie budowania drużyny: bez jednej liderki i wokół jednej, niesamowitej liderki.
To już raz Serbkom się udało. Cztery lata temu w Jokohamie w Japonii zagrały przeciwko Włoszkom. Wtedy też miały tak grającą Bosković i zdobyły pierwsze złoto w swoim pierwszym finale mistrzostw świata, choć po wyrównanym pojedynku z ich Paolą Egonu zakończonym w tie-breaku. Teraz nie dały nawet pomyśleć Brazylijkom, że uda im się je ograć. Wynik 3:0 (26:24, 25:22, 25:17) pokazuje tylko, jak zdominowały swoje rywalki.
Tijana Bosković stała się prawdziwym symbolem złotej Serbii. 24 punkty, fenomenalna skuteczność i kluczowa rola w utrzymywaniu swojego zespołu w grze w najtrudniejszych momentach. - Odebrało mi mowę. Nie mam słów. Wygrałyśmy bez jednego przegranego meczu. Cieszyłam się tylko grą na tym boisku. Kocham siatkówkę - mówiła, płacząc ze szczęścia tuż po wygranym finale.
Atakująca drużyny trenera Daniela Santarelliego stała się siatkarskim potworem, zawodniczką wręcz nie do zatrzymania. Pracowała nie tylko w ataku, gdzie nie miała przeciwko sobie równej rywalki, ale także w obronie. Kilka razy wręcz sama wypracowała sobie piłki, które później w niewiarygodny sposób zamieniała w ważne punkty. Nie miała na tym turnieju meczu, gdy ktoś mógłby powiedzieć, że zawiodła. A na koniec odebrała drugą nagrodę MVP mistrzostw świata z rzędu. Dokonała czegoś, co w świecie siatkówki kobiet wydarzyło się tylko raz: tylko Kubanka Regla Torres wygrała MŚ jako najbardziej wartościowa zawodniczka dwa razy z rzędu. Broniła tego tytułu w latach 1994-1998.
Brazylijki szukały swojego pierwszego złotego medalu w historii mistrzostw świata, ale już w czwartym swoim finale znów muszą się zadowolić "tylko" srebrem. Tym razem nie zbliżyły się jednak nawet do poziomu prezentowanego przez przeciwniczki. Szacunek dla nich - momentami grały na tych MŚ siatkówkę kompletną, niesamowite zwłaszcza w obronie. Szacunek dla ich trenera, Ze Roberto, który w ciągu 19 lat zdobył już 38. medal wielkiej imprezy. Ale tego jednego - złota mundialu - wciąż będzie mu brakowało.
Klucz do wygranej Serbek w finale poza Bosković? To element, który Serbki wręcz skradły swoim rywalkom. Blok był jednym z największych atutów Brazylijek, ale to zawodniczki trenera Daniela Santarelliego zaskoczyły nim rywalki.
Sam Włoch wspominał jeszcze zagrywkę, ale trzeba dołożyć też środek i genialną w finale Jovanę Stefanović z jedenastoma zdobytymi punktami. To w tym elemencie Serbki były lepsze od Polek w ćwierćfinale i to nim straszyły najbardziej obok ataków Tijany Bosković, o których w środowisku jej rywalek mówi się: niektóre musisz po prostu zaakceptować.
Ale Polki nie chciały. Po finale MŚ możemy to już powiedzieć bez żadnych złudzeń: to właśnie zawodniczki trenera Stefano Lavariniego najbardziej postawiły się podczas tych mistrzostw ich zwyciężczyniom. Ugrały z nimi dwa z pięciu straconych przez nie setów w całych rozgrywkach. Były o dwie piłki od wyrzucenia ich z turnieju już w ćwierćfinale i sprawienia ogromnej sensacji. Ale nie zmieniło się nic od obrazka z przykrego półfinału w Gliwicach, w którym bardzo brakowało Polek: lepiej być z nich dumnym, niż rozpamiętywać straconą szansę i mówić, "co by było gdyby". To już nie ma sensu. Niech sens ma za to sukces, którym był cały ten turniej po stronie polskich siatkarek. Teraz czas na wykorzystanie go w taki sposób, żeby w przyszłości Polki może nie musiały oglądać ceremonii dekoracji mistrzyń sprzed telewizora, a same w niej uczestniczyły. I cieszyły się tak, jak złote Serbki, Brazylijki ze srebra, czy Włoszki z brązu.