Decyzja, która odmieniła polską siatkówkę kobiet. Wcześniej trwali w głupstwie

Jakub Balcerski
12 stycznia 2022 roku stał się datą, która odmieniła polską siatkówkę kobiet. Trenerem kadry Polski Związek Piłki Siatkowej ogłosił wtedy Stefano Lavariniego. I od tego momentu już nic nie jest w niej takie samo. Włocha wiele osób kwestionowało, ale teraz muszą przyznać, że jego praca przyniosła niezwykłe efekty - pisze Jakub Balcerski ze Sport.pl.

Po latach niedoceniania siatkarek, bardzo niekorzystnych i niepotrzebnych porównań z kadrą mężczyzn czy szukania szczęścia z polskimi trenerami, którzy dochodzili do sufitu, w PZPS-ie wreszcie udało się wykonać kolejny krok. Czyli postawić na specjalistę spoza polskiej myśli szkoleniowej, który miał przynieść tu trochę świeżości i nowych pomysłów - Stefano Lavariniego. Powiedzieć, że się udało to nic nie powiedzieć. 12 stycznia 2022 roku, gdy podpisano z nim kontrakt, już na zawsze będzie się kojarzył z przełomem u polskich siatkarek.

Zobacz wideo Przełomowy sukces polskich siatkarek. Nowa era. "Ćwierćfinał był strefą poza marzeniami"

Lavariniego wielu kwestionowało, ale teraz muszą przyznać, że jego praca przyniosła niezwykłe efekty

Wyboru dokonali działacze PZPS-u i specjalnie powołana komisja złożona z byłych siatkarek, biorąca pod uwagę także zdanie tych obecnych. Może to zdecydowało o tym, jak trafny się okazał. Lavariniego wielu kwestionowało, ale teraz, czy chcą, czy nie, muszą przyznać, że jego przyjście w styczniu i praca wykonana od maja przyniosły niezwykłe efekty. Polki osiągnęły pierwszy od 60 lat ćwierćfinał mistrzostw świata, czyli wynik porównywalny tylko z legendarnymi sukcesami "Złotek", czyli dwoma mistrzostwami Europy z 2003 i 2005 roku.

I tu chyba nawet nie wynik jest najważniejszy. Zawodniczki Stefano Lavariniego mówiły dziennikarzom po wtorkowym meczu MŚ z Serbkami, że pierwszy raz od długiego czasu po zakończeniu sezonu myślą nie o powrocie do klubu, a o tym, jak bardzo chciałyby już znów zagrać w barwach reprezentacji. Są głodne sukcesu i najchętniej dalej pracowałyby już, żeby go osiągnąć.

Nawrocki wręcz deprecjonował Polki. Dusiły się. Nie wykorzystać dostępności nowych gwiazd byłoby głupstwem

Nie wykorzystać dostępności tak dużych i głośnych w ostatnich miesiącach nazwisk ekspertów i nowych gwiazd na trenerskim rynku, jak Lavarini, Daniele Santarelli, Stephane Antiga, Vital Heynen, czy Ferhat Akbas, byłoby głupstwem. To w nim przez lata trwali polscy działacze, którzy najpierw uważali, że na "poważnego" trenera za duże pieniądze nie ma tu jeszcze zawodniczek, a gdy te się pojawiły, to nie zauważali ich potencjału. Poprzedni trener kadry, Jacek Nawrocki, wręcz je deprecjonował.

Nie da się zapomnieć słów o tym, jak groźne dla Polek mają być Ukraina, Hiszpania, Azerbejdżan czy Słowenia. To nie było docenianie rywalek. Nawrocki nie potrafił przyznać, że jego zespół ma docelowo uważać się za lepszy od tych zespołów. Może nawet nie chciał. W końcu po meczach potrafił kłócić się z dziennikarzami, że w Polsce nie ma młodych zawodniczek na przyjęciu, które mogłyby wkrótce wejść do kadry. Gdy otrzymywał w odpowiedzi nazwiska, tylko je skreślał, po czym w następnym sezonie i tak po nie sięgał. Potrafił dawać szanse, ale nie widział wielu zawodniczek z obecnej kadry w kluczowych rolach. Choćby w przypadku Magdaleny Stysiak, którą widział grającą na przyjęciu, żeby zmieścić na boisku Malwinę Smarzek. Stysiak chciała grać, wiedziała, że układ ze Smarzek może wiele Polkom dać, więc to akceptowała. Ostatecznie nigdy nie zagrała w takim ustawieniu meczu tak wielkiego, jak te już w roli nominalnej atakującej u Lavariniego.

Trzeba Nawrockiemu oddać, że sporo młodych zawodniczek wprowadził do kadry. To prawda. Sezon 2019, jeden z aż siedmiu, które przepracował z polskimi siatkarkami, też można zaliczyć do naprawdę udanych. To nie tak, że jest złym trenerem, bo warsztat ma bardzo bogaty, wiedzę bezcenną, a wiele metod przydatnych i słusznych. Za długo zajęło jednak zrozumienie, że jego ciągła "budowa" kadry nie doprowadzi do wykorzystania pełnego potencjału zawodniczek. A to do tego one chciały dążyć i pod koniec pracy z Nawrockim już się praktycznie dusiły.

Lavarini swoje udowodnił. Stworzył klasowe siatkarki z przeciętnych zawodniczek

Lavarini też na początku pracy napotkał spore trudności. Brak Magdaleny Stysiak, eksperymentalne ustawienie i kłopoty w meczach nawet z teoretycznie słabszymi rywalami sprawiły, że wynik w Lidze Narodów można było nazwać tylko rozczarowującym. Trzynaste miejsce i tylko cztery zwycięstwa nie zapowiadały, że ten sezon będzie pozytywny. Bo problemów, w tym urazów zawodniczek, i niepewności tylko przybywało.

Ale Włoch swoje udowodnił. Wydawało się, że nawet po powrocie Magdaleny Stysiak i z Joanną Wołosz na mistrzostwach świata będzie trudno o rezultat powyżej oczekiwań. A te były różne: zakładały nawet możliwość braku awansu do drugiej fazy rozgrywek. Ostatecznie Lavarini poprowadził tę grupę do wielkiego sukcesu. I stworzył z Polek klasowe siatkarki, czego jeszcze niedawno same by się nie spodziewały.

Najlepszy przykład? Olivia Różański. Jeszcze rok temu była po prostu jedną z solidnych zawodniczek na przyjęciu w Tauron Lidze. Na świecie nie nazwano by jej więcej niż przeciętną. Została powołana do kadry, ale nikt w niej jeszcze nie widział kluczowej postaci tego zespołu. A w tym sezonie? Najpierw musiała sobie radzić jako atakująca, zastępując nieobecną Stysiak i nie zachwycała. Jednak gdy wróciła na swoją pozycję, stała się liderką zespołu. Potrafiła pociągnąć go w trudnych momentach, wziąć na siebie odpowiedzialność i, co najważniejsze, ją udźwignąć. Różański sprzed roku mogłaby mieć z tym spory problem. W jej rozwoju widać rękę Lavariniego, który u niej i innych polskich siatkarek potrafił wprowadzić w życie tak często wspominaną przez szkoleniowca mentalność zwyciężczyń.

Te słowa Lavariniego każą się nie martwić o kolejne wyzwania

Zawodniczki bardzo chwalą sobie współpracę z nowym trenerem, a on od pierwszego dnia w nie wierzy. Tak bardzo, że już tego pamiętnego 12 stycznia okazało się, że ma specjalną klauzulę w kontrakcie. To zapis o premii na wypadek złota igrzysk olimpijskich. Teraz wierzą mu już także zawodniczki, kibice i chyba całe środowisko polskiej siatkówki. Jego wizja jest prosta: zajmować się tym, co można kontrolować, grać agresywną, miłą dla oka siatkówkę i skupiać się na każdym, kolejnym zadaniu.

Najbliższe? Sezon 2023. W nim najpierw Liga Narodów, w której Polki będą miały sobie coś do udowodnienia po fatalnej tegorocznej edycji, a także do nabicia ważne rankingowe punkty, potem mistrzostwa Europy, do których zawodniczki Stefano Lavariniego przystąpią jako jedna z czołowych drużyn, a na koniec to, po co Włoch tu przyszedł: turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich w Paryżu.

Najlepszym potwierdzeniem tego, że Polki są na dobrej drodze są słowa Lavariniego po ćwierćfinale z Serbkami. - Ten wynik nie oznacza jeszcze niczego. Pokazuje, że możemy, że musimy dużo pracować i rosnąć pomiędzy najsilniejszymi zespołami na świecie. Ale jutro jest kolejny dzień i znów trzeba swoje udowodnić - mówił trener kadry. Jeśli po takim rezultacie Lavarini już jest w pełni skupiony na kolejnych wyzwaniach, to nie ma, co się o nie martwić. Tylko pogratulować i podziękować związkowi za sprowadzenie go do Polski. To ruch przypominający najpiękniejszy, trafiony nie do obrony as serwisowy. Brawo.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.