Z Instagrama na MŚ. "Tak zostałam zauważona". Historyczne zwycięstwo

Jakub Balcerski
Kanadyjki niespodziewanie pokonały w Łodzi w meczu drugiej fazy grupowej Tajki w czterech setach, co mocno zmieniło sytuację reprezentacji Polski. Spadły na przedostatnie miejsce w grupie, ale ich rywalki nie powiększyły straty Polek do miejsc gwarantujących awans do ćwierćfinału. - Na tych mistrzostwach każdy może wygrać z każdym - mówiła Sport.pl po spotkaniu przyjmująca Kanadyjek, Vicky Savard.

Kanadyjki wygrały pierwszy mecz drugiej fazy mistrzostw świata rozgrywany w Łodzi. Pokonały 3:1 () Tajki i dzięki temu awansowały na szóste miejsce w tabeli grupy F. Z dorobkiem 10 punktów wyprzedziły Polki, choć kadra Stefano Lavariniego nie rozegrała jeszcze swojego spotkania. 

Zobacz wideo Barkom Każany Lwów zadebiutował w PlusLidze

O wielkim zwycięstwie dla Kanadyjek, wyrównanej stawce na MŚ siatkarek i grze dla ukraińskiego klubu w lidze czeskiej od nowego sezonu mówiła Sport.pl przyjmująca Vicky Savard. 

Jakub Balcerski: Zwycięstwo z Tajlandią to dla Kanadyjek historyczny sukces - po raz pierwszy wygrywacie spotkanie w drugiej fazie mistrzostw świata. Jakie to uczucie?

Vicky Savard: Jestem podekscytowana. Przyjechałyśmy do Polski z celem awansu do drugiej fazy rozgrywek i tego dokonałyśmy. A teraz, skoro już się udało? Nie mamy nic do stracenia i możemy tylko udowadniać, że możemy grać na najwyższym poziomie. 

No i zagrałyście spotkanie z zespołem uważanym za nieco silniejszy, zwłaszcza po tym, jak Tajlandia grała w pierwszej fazie grupowej w Gdańsku, a pokazałyście, że potraficie walczyć i nawet wygrywać.

Te mistrzostwa świata mają system: każdy może wygrać z każdym. Ktokolwiek przyjedzie w formie i zagra swoją dobrą siatkówkę tego jednego dnia będzie miał szansę na zwycięstwo nawet z najsilniejszym przeciwnikiem. To dokładnie coś, co nam się udało wykonać. Niektóre zespoły wolą zmieniać charakterystykę swojej gry co jakiś czas, ale my skupiłyśmy się na naszych atutach i to okazało się najlepszym wyborem.

Chyba wszystkie spoglądacie w tabelę, my zwłaszcza pod kątem sytuacji polskich siatkarek. Wam udało się awansować na szóste miejsce w grupie. Wyprzedziłyście Polki. Na pierwszy rzut oka nie wygląda na dobrą sytuację dla polskiej kadry, ale jednocześnie sprawiłyście, że Tajki nie powiększyły straty naszego zespołu do strefy gwarantującej awans do ćwierćfinału. Zagmatwane to wszystko. 

To prawda. Dla nich i dla nas to wciąż możliwe, żeby awansować do ćwierćfinału i zagrać o strefę medalową. Choć będzie to bardzo trudne zadanie, to takie mecze pokazują, że nadal warto w to wierzyć. Przez to, jak wyglądała nasza pierwsza faza grupowa, w łączonej grupie z drużyn grających wcześniej w Gdańsku i Łodzi zrobiła się spora przestrzeń, różnica punktowa. To stwarza nam, czy Polkom szanse na zrobienie niespodzianki, jeśli będziemy grać równo i zdobywać kolejne punkty bez wpadek, co oczywiście nie będzie takie łatwe.

 

Przeczytałem o tobie artykuł na stronie kanadyjskiego dziennika "La Presse". Tytuł brzmiał mniej więcej: "Z Instagrama na mistrzostwa świata".

Moja historia gry w kadrze faktycznie jest trochę nietypowa. Tak jak sugeruje ten tytuł, ha, ha. Rok temu latem, kiedy zaczęłam grać coraz lepiej w klubie, zaczęłam się "rozglądać" za miejscem w reprezentacji. Pojechałam na turniej niedaleko Levis z zawodniczkami z Quebecu. Na nim pojawiła się asystentka głównej trenerki naszej kadry, Veronic Laplante. Ona nagrywała niektóre akcje i pojawiłam się w kilku filmikach, dzięki czemu zostałam zauważona.

Potem wszystko potoczyło się szybko: Veronic opowiedziała o mnie Shannon Winzer, czyli naszej trenerce i dostałam od niej telefon z pytaniem, czy przyjadę. I grałam na tyle dobrze, że jestem w kadrze do tej pory, a teraz zostałam powołana na mistrzostwa świata. To dla mnie niezwykłe, jak wiele zmieniło się w tak krótkim czasie, a gra z tymi dziewczynami dla kanadyjskiej reprezentacji to prawdziwy zaszczyt i jednocześnie przyjemność.

Gdy zakończysz mistrzostwa świata, pojedziesz do swojego nowego klubu, a będziesz grała dla ukraińskiego SC Prometey. I ze względu na trwającą wojnę wystąpicie nie na Ukrainie, a w lidze czeskiej. Podpisywałaś kontrakt już, gdy trwała rosyjska inwazja?

Tak, więc byłam świadoma tego, w jakich okolicznościach przyjdzie mi grać. Że choć będę zawodniczką ukraińskiej drużyny, to praktycznie ani chwili nie spędzę na Ukrainie. Będę musiała grać w Czechach, krajowym pucharze, a do tego Lidze Mistrzów. To będzie spory, długi sezon.

Rozmawiałaś już z koleżankami z drużyny? Wiesz, jak wygląda ich sytuacja przed rozpoczęciem sezonu?

Nie, jeszcze nie, ale to na pewno bardzo emocjonalna, nietypowa sytuacja. To wszystko jest wyjątkowe i trudne dla wszystkich w klubie, czuć to już, rozmawiając z osobami odpowiedzialnymi za całą drużyną. Jednocześnie mam nadzieję, że gra w Czechach pozwoli im trochę skupić się na siatkówce, odciąć od tych ciężkich chwil. I że będziemy konkurencyjne w lidze, jak i podczas walki w Europie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.