Polki przypominały potwora, ale zaczął się koszmar. Bolesna porażka

Jakub Balcerski
Porażka z Dominikaną boli. Bo wydawało się, że trzema wygranymi na początek MŚ polskie siatkarki pokazały, że są w stanie wejść na poziom czołówki, najlepszych drużyn na turnieju. Do tego potrzebują jednak swojej najlepszej dyspozycji, a tej pomimo świetnego początku spotkania zabrakło.

O ile mecze z Chorwatkami, Tajkami i Koreankami mogły rozbudzać wyobraźnie i skłaniać do myślenia, że Polki na początku mistrzostw świata weszły na poziom, którego w tym sezonie jeszcze u nich nie było, tak przegrane 1:3 (25:18, 22:25, 21:25, 21:25) spotkanie z Dominikaną ostudziło nastroje. 

Do wygranej w czwartkowym spotkaniu w Ergo Arenie Polkom być może nie brakowało wiele - w końcu różnice, które decydowały o wygranych w setach Dominikanek, nie były duże. Ale od regularnej gry zawodniczki Stefano Lavariniego dzieliły lata świetlne. To już nie był ten sam spokój, solidność i skuteczność, co w poprzednich dniach. Podkopywały się własnymi błędami i stworzyły sobie sytuację, z której nie dało się już wyjść.

Zobacz wideo Tyle zarabia Grbić w reprezentacji Polski. Jak wygląda jego przyszłość? [Sport.pl LIVE]

Polki przypominały siatkarskiego potwora. Kosmiczna Różański i współpraca Wołosz ze Stysiak

Zaczęło się obiecująco. Polki w pierwszym secie aż zaskakiwały skalą swojej przewagi nad rywalkami. Dominowały na boisku niemalże w każdym elemencie: były świetne w ataku, nakładały na rywalki presję zagrywką, pojawiały się też punktowe bloki i solidna gra w obronie. Ale chyba największym zaskoczeniem była ich skuteczność w przyjęciu: na poziomie 80 (!) procent w całym zespole. 

To zasługa przede wszystkim Olivii Różański, która od początku grała kosmicznie. Przy siedmiu przyjmowanych piłkach miała po pierwszym secie 86-procentową skuteczność, w ataku nie skończyła tylko dwóch piłek. Należy też wyróżnić aktywność na boisku Magdy Stysiak. Nie tylko w ataku, a także przy utrzymywaniu piłki w grze swoimi obronami. Po jednej z nich Agnieszka Korneluk śmiała się już w trakcie akcji, dopiero gdy piłka leciała na stronę Dominikanek. Jakby wiedziała, że piłka spadnie w boisko po rękach ratujących się ofiarnymi obronami rywalek.

Dalej kapitalnie funkcjonowała też jej współpraca z Joanną Wołosz. Ciekawie patrzy się, jak obie zawodniczki o nią dbają. Szybkie uwagi przekazane przez trenera Stefano Lavariniego do Stysiak od razu wymagają konsultacji pomiędzy nią a Wołosz. Gdy Włoch wprowadził na boisko Monikę Gałkowską i Katarzynę Wenerską, była też długa rozmowa ze Stysiak przy linii. Po niej atakująca usiadła obok Wołosz, żeby poza chwilą odpoczynku jeszcze chwilę porozmawiać o poprzednich akcjach i założeniach na kolejne. Idealnie funkcjonujący system, tak poza boiskiem, jak i poza nim, gdy ich wspólną relację trzeba pielęgnować.

Choć końcówka partii była dużo gorsza od gry Polek do połowy seta - prowadziły nawet 18:8, a ostatecznie wygrały 25:18 - to i tak było za co je chwalić. Chwilami wyglądały jak siatkarski potwór, bo ustabilizowanie przyjęcia sprawiało, że Joanna Wołosz mogła sobie aż przebierać w opcjach kończenia kolejnych akcji. A że robiła to różnorodnie, zawodniczki Lavariniego stawały się nie do rozczytania dla rywalek.

Statystyki kłamały. Według nich Polki zaczęły grać lepiej, a one błędami przegrały drugiego seta na turnieju

No dobrze, pozachwycali się? To musi być, jak to w meczach Polek, mały kryzys. Problemy z końcówki pierwszego seta stały się zapowiedzią tego, jak będzie przebiegała druga partia. Tam to Dominikanki wyglądały lepiej - zwłaszcza w ataku i obronie.

Siatkówka kobiet bywa bardzo przewrotna. Jeszcze chwilę wcześniej polska kadra grała niemalże bez żadnego przestoju, jak dobrze zaprogramowana maszyna. Ale w drugim secie Polkom nawarstwiły się problemy. Psuły mnóstwo zagrywek i popełniały ogrom głupich błędów. Nie były też już tak pewne w przyjęciu. W pierwszej partii wykorzystały słabość rywalek, ale same też wyglądały na o wiele lepszy zespół. Gdy sytuacja się odwróciła, a Dominikanki grały coraz lepiej, Polki nie pomagały sobie w tym, żeby im dorównać.

Statystyki z tego seta to jakaś pomyłka. Nie można im ufać: pokazywały, że Polki utrzymały skuteczność przyjęcia, a choćby w przypadku Olivii Różański ta jeszcze wzrosła - z 86 do aż 92 procent. Atak? Skuteczność wzrosła o osiem procent. Liczby wyglądały tak, jakby gra zawodniczek Stefano Lavariniego tylko się poprawiała. A przecież ich siły z piłki na piłkę brakowało.

Martwiło, że Polki potrafiły nawet wyrównać stan seta - przy wyniku 19:19, ale potem wracały demony i z kolejnych dziewięciu punktów aż sześć szło na konto rywalek. I to tych kluczowych, dających wyrównanie w całym meczu. Można się było jednak pocieszać: Polki grały z naprawdę silnym rywalem, a przegrały dopiero drugą partię w czterech meczach mistrzostw świata. To wciąż całkiem niezły bilans i nikt nie chciał go niepotrzebnie pogarszać.

Polki ze skrajności w skrajność. Przyjmowały kosmicznie, atakowały skandalicznie

Po powrocie na boisko Polki prowadziły tylko przez chwilę. I to maksymalnie dwoma punktami. A Dominikanki grały swoje. To, co wypracowały w drugiej partii, stało się ich mantrą. Silne ataki, inteligentne wykorzystywanie polskiego bloku, który miał w czwartek swoje spore problemy i nade wszystko doprowadzanie do tego, żeby Polki wciąż popełniały multum błędów. 

Po polskiej stronie brakowało bloku, a do tego wyhamowała skuteczność w ataku - w trzecim secie wyniosła tylko 38 procent, a w całym meczu spadła do 49. Przy 90-procentowym przyjęciu taki wynik brzmiał skandalicznie źle. Nie była to ta sama solidność na skrzydłach, czy u środkowych, którą znaliśmy z najlepszych chwil polskiej kadry na tym turnieju. Ze skrajności w skrajność: od być może swojego najlepszego stylu podczas turnieju Polki zeszły do poziomu największych problemów. Po prostu wpadły w dołek i zupełnie nie wiedziały, gdzie jest droga powrotna do dobrej gry.

Choć po jednej z akcji i obronie Polek trener Dominikanek Marcos Kwiek ze złością pokazywał piłkę swoim zawodniczkom i nawet się w nią wściekle wgryzł, to był jeden z nielicznych trudnych momentów dla jego drużyny w tym secie. Polki przegrywały już tylko 20:21, ale znów, tak jak w poprzedniej partii, nie potrafiły pójść o krok dalej i rywalkom pozostało dokończyć dzieła.

Jasne stało się, że Polki straciły już nie tylko trzeci set na turnieju, ale też pierwszy punkt. Pozostała im nie tylko walka o tie-break i pozostanie w meczu, ale pokazanie, że ich słabość była chwilowa. Że świetnie grające Dominikanki ją do tego zmusiły. Wyglądały jednak coraz gorzej i niestety ta wersja wydarzeń brzmiała coraz mniej przekonująco. 

Polkom zabrakło gry w najlepszej dyspozycji. Ich codziennością niestety nie jest gra na poziomie najlepszych

Tak wychwalana, tak świetnie prezentująca się w meczu z Koreą i pierwszym secie w czwartek Olivia Różański po dwóch kolejnych zeszła z boiska. Jej mina na ławce rezerwowych mówiła wszystko. Zagrywka posłana poniżej połowy siatki chwilę po zmianie powrotnej tym bardziej. Nie przypominała tej Olivii, która wprowadzała do polskiej kadry brakujące elementy - czyli zwłaszcza spokój na lewym skrzydle. Przeciwko Dominikanie spokoju nie było nigdzie, a już w szczególności nie tam.

Połowa czwartej partii, Dominikana właśnie posłała w stronę Polek dwa asy z rzędu. Stefano Lavarini tylko rozkłada ręce, pytając zawodniczek, co się z nimi dzieje. Z ucha po tych wszystkich impulsywnych reakcjach w trakcie meczu wypadła mu już słuchawka, ale on nie musiał w tamtym momencie rozmawiać ze swoimi asystentami, tylko siatkarkami. Nie mógł zrozumieć, co się dzieje i tylko zdezorientowany stał przy linii. Jego uwagi na czasach dotyczyły jednak detali, bardzo konkretnych aspektów, choćby jak zareagować na ten, czy inny sposób rozegrania akcji przez rywalki. Bo Polkom nie brakowało pomysłu na grę, a regularnego wykonywania założeń przygotowanych przez trenera.

Dominikana okazała się bardzo trudnym, wymagającym rywalem, z którym brak podbicia jednej piłki w trakcie seta mógł się okazać kluczowy. Oglądało się to nieprzyjemnie, aż męcząco, do samego końca. Rywalki zapewniły sobie aż cztery piłki meczowe i wygrały spotkanie, wykorzystując już drugą z nich. Wygrały wyraźnie i boleśnie dla Polek.

Ale czy realnie sytuacja kadry Stefano Lavariniego bardzo się zmieniła? Nie. Dobrze, że kolejny mecz z Turcją w żadnym stopniu nie będzie już decydował o awansie do drugiej rundy i poza mniejszą liczbą punktów w drugiej fazie nie można na nim wiele stracić. Porażka z Dominikaną będzie bolała, może się okazać bardzo ważna. Przed tym spotkaniem wśród kibiców łatwo było zauważyć duży znak z napisem "Wierzę w polskie siatkarki". I teraz kluczowe, żeby wiara zawodniczek w nie same się nie zachwiała. To dla nich trudna weryfikacja i z Turcją też nie będzie łatwo wygrać. Choć trzy wygrane w pierwszych meczach wskazywały co innego, trzeba mieć świadomość, że choć czasem wspinają się ponad swój poziom, to ich codziennością niestety nadal nie jest ogrywanie światowej czołówki. To są w stanie osiągnąć tylko w najlepszej dyspozycji. Tej zabrakło w czwartek i trzeba mieć nadzieję, że jeszcze nadejdzie. Bo będzie podczas tych MŚ wciąż bardzo potrzebna.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.