Polki zaczęły MŚ lepiej, niż ktokolwiek przewidywał. Zwycięstwa rozbudzają wyobraźnię

Jakub Balcerski
Ten zespół rodził się w bólach, a w mistrzostwach świata gra osłabiony, ale zaczął turniej tak dobrze i pewnie, że rozbudza nadzieje. Mało kto spodziewał się po polskich siatkarkach trzech pewnych zwycięstw na początek imprezy, drużyna Stefano Lavariniego rośnie z meczu na mecz. Choć te najbardziej strome schody dopiero przed nią - pisze Jakub Balcerski ze Sport.pl.

Pierwsze miejsce w grupie, trzy zwycięstwa, tylko jeden stracony set i świetna dyspozycja niemalże w każdym elemencie - początek mistrzostw świata siatkarek to dla polskiej kadry start-marzenie. Przed rozpoczęciem turnieju drżeliśmy o choćby dwie wygrane w meczach z Chorwacją, Tajlandią i Koreą Płd., tymczasem zespół gra momentami świetnie i przerasta nasze oczekiwania.

Zobacz wideo Tyle zarabia Grbić w reprezentacji Polski. Jak wygląda jego przyszłość? [Sport.pl LIVE]

Jeden jedyny większy kryzys. Polki prężyły i wciąż prężą muskuły

A przecież mecz otwarcia z Chorwacją zaczął się od zatrważającego kryzysu. W drugim secie zespół trenera Stefano Lavariniego przegrywał już 8:16 i z każdym poważniejszym rywalem strata ośmiu punktów byłaby raczej nie do odrobienia. Polki potrafiły jednak przetrwać trudny moment, nie pękły, broniły i atakowały i sprawiły, że niedoświadczone Chorwatki się pogubiły. Biało-czerwone wykorzystały znakomitą dyspozycję zmienniczek na swoich najważniejszych pozycjach i nie dość, że wygrały tę partię, to odzyskały kontrolę nad całym spotkaniem. Wygrały 3:1. Ktoś powie, że rywalem była tylko Chorwacja, ale polska drużyna-zagadka zbudowała tym meczem bardzo ważną pewność siebie.

Przeciwko Tajkom i Koreankom Polki nie straciły już nawet jednego seta, a przestoje, choć się zdarzały, zostały ograniczone do minimum. To wciąż nie była perfekcyjna gra, ale taka jeszcze niedawno była tylko marzeniem. Teraz wcale nie wydaje się odległa, a wręcz możliwa do osiągnięcia i to nie tylko przeciwko słabszym rywalkom. Lavarini uważa mecz z Tajlandią za jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy w tym sezonie. I dodaje, że choć Polki prężyły i wciąż prężą muskuły, to muszą podchodzić do każdego meczu inaczej. Zwłaszcza że każdy ma inną specyfikę.

Lavarini mówi, żeby już zapomnieć o atutach z ostatnich meczów. Przed Polkami dwa ważne sprawdziany

Gdy zapytałem Włocha, czy zobaczył już na tym turnieju poziom gry swojego zespołu, który uznałby za porównywalny z najlepszymi zespołami na świeci - taki, który mógłby pozwolić na walkę z nimi - trener zamyślił się i powoli pokręcił głową. To nie ten tok myślenia. - Nie możemy tak funkcjonować i myśleć. Jakość, która wiele znaczyła w meczach z Chorwacją, Tajlandią i Koreą, zaraz nie musi być w ogóle ważna. To zespoły o innej charakterystyce od tych, z którymi teraz przyjdzie nam grać. Cieszę się, że daliśmy sobie radę z przygotowaniem do tych nietypowych rywali, ale to nie będzie stanowiło o naszej sile przez cały turniej - zauważył Lavarini.

I ma rację. Teraz przed Polkami dwa ważne sprawdziany i drużyny zupełnie inne od Polek, ich poprzednich rywalek, czy nawet siebie nawzajem. Dominikanki to - jak mówi sam Lavarini - "silna drużyna ze świetnym atakiem, czy serwisem i centymetrami w bloku". Turczynki zdecydowanie bardziej opierają się na przyjęciu i pracy na zagrywce. Ich wielkim atutem jest gra środkowych, a za wielką gwiazdę robi atakująca Ebrar Karakurt. Jeśli Polki pokonają obie te drużyny, to trzeba będzie powiedzieć jasno: na tych mistrzostwach stać je prawdopodobnie na więcej, niż ktokolwiek mógłby przewidzieć.

Ten zespół rodził się w bólach. Nie pamiętają "Złotek", ale same mogą stworzyć wielką historię

Większość prognoz wskazywała, że dobrym wynikiem będzie awans do drugiej fazy grupowej, a sukcesem - dla wielu już niewyobrażalnym - wejście do ćwierćfinału. Mecze w Łodzi, gdzie Polki zagrają już na pewno i zmierzą się z tak wielkimi drużynami, jak mistrzynie olimpijskie ze Stanów Zjednoczonych, czy broniące tytułu mistrzyń świata Serbki, pokażą, czy zawodniczki Lavariniego udźwigną ciężar możliwości osiągnięcia na tym turnieju czegoś wielkiego. Na razie widać, że idą w górę.

A to zespół, który rodził się w wielkich bólach. Przy kontuzjach, bo przez dużą część przygotowań nie było z nim Magdaleny Stysiak, a na MŚ brakuje dwóch podstawowych przyjmujących, Martyny Łukasik i Martyny Czyrniańskiej. Przy wątpliwościach, bo trzynaste miejsce i tylko cztery zwycięstwa w Lidze Narodów, mogły zmartwić nawet największych optymistów. I w końcu przy historii poprzednich turniejów, bo ostatni medal z wielkiej imprezy Polki przywiozły 13 lat temu, a to i tak był już koniec ery "Złotek" i dogorywanie kadry, która miała potencjał na bycie jedną z najlepszych na świecie. Teraz minęło już tak wiele czasu, że w kadrze nie ma już ani jednej zawodniczki, która te sukcesy pamięta z boiska, a niektóre nawet nie myślały jeszcze wówczas o siatkówce. Były dziećmi. Ale może to i lepiej? Teraz, gdy już także siatkarsko dorosły, same mogą stworzyć własną wielką historię.

"Ćwierćfinał to maksimum"? Do skreślenia. Dziewczyny, zapracujcie na ten sukces

Choć Polki są skupione na każdym kolejnym meczu, to z tyłu głowy, w marzeniach, być może mogą już wykreślić zdanie "ćwierćfinał to maksimum". Może sufitu już nie ma? Oczywiście, nie warto się rozpędzać i twierdzić, że Polki z miejsca stały się faworytkami do medalu. Ale perspektywa walki z najlepszymi w tak dobrze poukładanym, rozumiejącym się zespole, jest coraz większa. On rośnie z meczu na mecz i oby rósł do końca mistrzostw świata. 

Polska kadra coraz częściej udowadnia, że zwyczajnie warto w nią wierzyć. Skoro już wyjazd do Łodzi i druga faza grupowa przed MŚ nie były czymś pewnym, a nawet stanowiły pewnego rodzaju cel i wyzwanie, to czemu teraz podobnym nie mogą być nimi mecze fazy pucharowej w Gliwicach? Ćwierćfinał i półfinał - to brzmi pięknie, choć wciąż odlegle. Ale przynajmniej znów możemy o tym mówić.

Więcej o:
Copyright © Agora SA