Wołosz kręciła głową, Lavarini miał pretensje. Ale Polki są w świetnej sytuacji na MŚ

Jakub Balcerski
Wszystko w pierwszym meczu polskich siatkarek było niewytłumaczalne. Kłopoty i tracone seriami punkty przeciwko Chorwatkom, to jak odrabiały je i odzyskiwały kontrolę nad spotkaniem i jak ostatecznie wygrały to spotkanie 3:1 (25:19, 21:25, 25:23, 25:15). Ich sytuacja na mistrzostwach świata zrobiła się bardzo korzystna.

Kamila Witkowska zdobyła punkt bezpośrednio z zagrywki i Polki wyskoczyły w górę, ciesząc się z pierwszego zwycięstwa na MŚ. Po dwunastu latach znów mogły tańczyć i świętować wygraną na imprezie tej rangi. Choć, biorąc pod uwagę fakt, że długo ich gra wyglądała wręcz fatalnie, to pozytywne zakończenie przyćmiewa wiele problemów, które drużyna Stefano Lavariniego musi zażegnać przed kolejnymi spotkaniami. Bo te będą już praktycznie tylko trudniejsze.

Zobacz wideo Tyle zarabia Grbić w reprezentacji Polski. Jak wygląda jego przyszłość? [Sport.pl LIVE]

Lavarini miał pretensje, ale Polki imponowały spokojem. Stysiak zaczęła wręcz doskonale

Mecz Polek z Chorwatkami był opisywany jako pewnego rodzaju absurd. W końcu to spotkanie domowych mistrzostw świata dla Polek grane na wyjeździe. Holendrzy, drugi współgospodarz MŚ wymyślili sobie, że każda drużyna, więc i Polki, musi rozpocząć zmagania na stadionie GelreDome w Arnhem w Holandii. Ale od samego początku spotkania nie było tego w ogóle czuć. Doping na meczu prowadził polski spiker, Michał Rudnicki i zawodniczki mogły się poczuć tak, jakby grały w swoim kraju. Choćby w Gdańsku, do którego przeniosą się już w sobotę.

W grze Polek imponował spokój w bloku i atakach Magdaleny Stysiak. Zawodniczka wracająca do gry w kadrze po kontuzji zdobyła w pierwszej partii osiem punktów, nie skończyła tylko czterech ataków. Jej dyspozycja była wręcz doskonała. Zawodniczkom trenera Stefano Lavariniego wciąż zdarzały się proste błędy - choćby puszczane w boisko kiwki kierowane przez Chorwatki tuż za blok. Najważniejsze jednak, że nie wpływało to na kontrolę gry Polek. Pilnowały rywalek i nie dawały im włączyć się w bezpośrednią walkę o wygraną na otwarcie spotkania i całych mistrzostw.

Stefano Lavarini najczęściej urządzał sobie małe pogawędki z Magdaleną Stysiak, udzielając jej wielu wskazówek. Uczulał też swój zespół na pracę w obronie i miał trochę pretensji o piłki, które wpadały Polkom czasem aż zbyt łatwo. Ale i tak nie miał tak częstych negatywnych reakcji, jak trener Chorwatek, Ferhat Akbas. Turecki szkoleniowiec czasem tylko unosił ręce wysoko w górę, widząc, jak fatalne i proste błędy popełniały jego zawodniczki. Choć przed meczem wydawało się, że naprzeciwko Polek stanie ambitny, świetnie rozwijający się zestaw zawodniczek, tak w pierwszym secie Chorwatkom skamieniały nogi. Fakt, że teoretycznie najlepsza z Chorwatek, Samantha Fabris skończyła tylko jeden z dziesięciu ataków mówił sam za siebie. To było mocne zderzenie 20. drużyny światowego rankingu z mistrzostwami świata.

Polki zastygły i straciły wszystkie atuty

Ale już od początku kolejnej partii widać było, dlaczego tak bardzo ostrzegano Polki przed zlekceważeniem Chorwatek. Szybko odjechały Polkom na początku drugiego seta, a gdy te dwukrotnie próbowały odrobić straty, to zawodniczki Ferhata Akbasa nie dały sobie odebrać prowadzenia. Świetnie działał atak i blok, trochę gorzej wciąż obrona.

To z kolei największa bolączka Polek w drugiej części piątkowego spotkania. Brakowało też stabilności w przyjęciu, którą na początku meczu zapewniała Zuzanna Górecka. Trudno patrzyło się też na to, jak przyjmująca męczyła się z atakami na lewym skrzydle. Zespół trenera Lavariniego nie robił krzywdy rywalkom zagrywką i nie był w stanie tak skutecznie, jak w pierwszym secie, wykorzystywać Stysiak. A przydałoby się dołożyć tymi elementami nieco presji Chorwatkom.

- Nie trenerzy, a zawodniczki mają tu tworzyć show - przekazał sędzia kapitankom Polek i Chorwatek po jednej z akcji. I pokazał żółtą kartkę w stronę zarówno Ferhata Akbasa, jak i Stefano Lavariniego. Polski trener przy linii był aktywny, gestykulował i nawet kłócił się, żeby wywalczyć punkty dla swoich zawodniczek. Szkoda, że one na ten jeden moment, jakby zastygły na boisku i straciły wszystkie swoje atuty z pierwszej partii. 

Wołosz kręciła głową, bo rozpoczął się koszmar. Ale potem nadeszła znakomita podwójna zmiana

W trzeciego seta Polki weszły nawet nieźle, od prowadzenia 5:2. Tylko co z tego, skoro chwilę później rozpoczął się koszmar? Najpierw Chorwatki wyszły na prowadzenie 7:6, a potem tylko powiększały swoją przewagę. Ta doszła aż do ośmiu punktów. A gra Polek wyglądała katastrofalnie. Jak się sypało, to wszystko - od przyjęcia przez tak pewny wcześniej blok, aż po nieistniejący momentami atak. 

Joanna Wołosz nawet po zdobytych punktach kręciła głową i miała wręcz przestraszoną minę. Wielokrotnie rozgrywająca Polek musiała grać wręcz jak piłkarska kadra - lagę na Magdalenę Stysiak. I tak, jak to bywało u piłkarzy z lagą na Roberta Lewandowskiego, zazwyczaj nie zdawało to egzaminu. Stysiak wyglądała na przemęczoną taką dystrybucją piłek. Polki zatracały się w swoich błędach. Ale tak długo, jak Chorwatkom gra wychodziła i potrafiły wykorzystywać problemy Polek, tak szybko zaczęły na boisku tracić głowy. Nie trzymały napięcia, wysokiej przewagi pod presją. Zaczęły masowo tracić punkty. 

Stefano Lavarini długo czekał ze zmianami przemęczonych Stysiak i Wołosz, ale gdy wreszcie pojawiła się podwójna zmiana z Katarzyną Wenerską na rozegraniu i Moniką Gałkowską w ataku, to aż cały stadion GelreDome mógł zadrżeć. Polki odmieniły swoją grę, choć wydawało się to niemożliwe. Gałkowska atakowała odważnie, a Wenerska ustabilizowała grę całego zespołu. Symbolem tej uspokojonej, lepszej gry był, jak to opisał komentujący mecz dla TVP Sport Jacek Laskowski, "Śliwkowy atak" Gałkowskiej w końcówce seta. Kiwką oburącz dającą Polkom prowadzenie i odrobienie wielkiej straty podsumowała swoje kapitalne wejście na boisko. Polki wyrwały tego seta wreszcie silną i trudną dla rywalek zagrywką, ale też zwykłą odwagą i walecznością. 

W grze Polek dużo do poprawy, ale sytuacja na MŚ po pierwszym zwycięstwie zrobiła się bardzo korzystna

Lavarini nie zostawił na boisku zmienniczek, nie chciał zaryzykować. Z jednej strony Polki zdołały wyjść na prowadzenie na początku czwartej partii, z drugiej wciąż grały bardzo niestabilnie. Ale skuteczniej niż dotychczas, nie popełniając aż tylu błędów. Swoje w bloku dokładała Agnieszka Korneluk, wreszcie coraz lepiej funkcjonował atak i przyjęcie Zuzanny Góreckiej. I widać było, że być może tym wspaniałym powrotem z trzeciej partii, Polki na dobre się odbudowały. 

Przyciśnięte do ściany Chorwatki grały coraz mniej pewnie. Zwłaszcza gdy widziały, jak inteligentnie Polki bronią ich ataki, jak te same piłki, które jeszcze w drugim i na początku trzeciego seta często wpadały w boisko, latały wysoko i trzeba było przygotować się na długie wymiany. Zawodniczki Ferhata Akbasa przygniatała świadomość, że mogą grać ostatni set tego spotkania. Dodatkowo nieprzyjemne musiało być poczucie straconej szansy. W końcówce Polki odjechały im już zbyt daleko, żeby myśleć o odrobieniu strat, a tym samym kontynuowania walki w tym spotkaniu.

Polki pewnie wykończyły czwartą partię i otworzyły mistrzostwa świata zwycięstwem z Chorwatkami. Gra zdecydowanie odbiegała jednak od tego, co zarówno kibice, jak i zawodniczki chcieliby widzieć u kadry Stefano Lavariniego. Trzeba mieć w głowie, że kolejne mecze - poza tym z Koreą - będą już tylko trudniejsze. Z Dominikaną, Tajlandią i Turcją Polki w tym sezonie przegrywały. I słabsza gra, która momentami potrafiła je podłamać w spotkaniu z Chorwacją, w kolejnych może być już niewybaczalna. Cieszy jednak, że drużyna potrafiła podnieść się w tych najtrudniejszych momentach. 

Jest dużo do poprawy, ale ze zwycięstwa nie można się nie cieszyć. Zwłaszcza że świetnie ustawia sytuację Polek w grupie B MŚ. Teraz Polki wrócą do kraju i zagrają cztery kolejne mecze w Ergo Arenie w Gdańsku. W tym jeden z Koreą, którą trzeba traktować jako outsidera rozgrywek. Niedawno ten zespół przegrał nawet z Wietnamem, czyli drużyną z najniższej możliwej półki w światowej siatkówce. Z nią zwycięstwo na tych MŚ to absolutny obowiązek. To stwarza Lavariniemu i jego siatkarkom spory spokój do pracy i rozwoju drużyny - wygrana z Chorwatkami i Koreankami niemal na pewno byłaby przepustką do drugiej fazy grupowej w Łodzi. To jednak uniknięcie dużego zawodu, a do gry o marzenia jeszcze daleko. Tak w dotychczasowym stylu gry kadry, jak i ogółem w turnieju.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.