Na ostatnim zgrupowaniu dostał pseudonim "Bestia". 16 września już nie żył. "Najlepszy"

- Miał przed sobą świetlaną przyszłość: niesamowite warunki fizyczne, talent i stratosferyczny zasięg - opowiada Krzysztof Ignaczak. Arkadiusz Gołaś miał 24 lata i był u progu wielkiej kariery. Ale życie miało inne plany: 16 września minęło 17 lat od jego tragicznej śmierci, z którą mimo upływu czasu nadal trudno się pogodzić.

Tragicznego dnia jechał z żoną Agnieszką (którą poślubił zaledwie dwa miesiące wcześniej) do Włoch, gdzie miał rozpocząć treningi w najmocniejszej lidze świata. Jednak na autostradzie A2 w okolicach Klagenfurtu samochód prowadzony przez jego żonę zjechał na prawo i uderzył w betonową podstawę ściany dźwiękochłonnej. Siatkarz zginął kilka godzin później w szpitalu, a jego żona przeżyła. I nie od razu dowiedziała się, że jej mąż zmarł, bliscy chcieli ją chronić.

Zobacz wideo Tyle zarabia Grbić w reprezentacji Polski. Jak wygląda jego przyszłość? [Sport.pl LIVE]

Agnieszka Gołaś dobrowolnie poddała się karze - została oskarżona nieumyślne spowodowanie wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym. Została uznana za winną i skazana na karę pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem wykonania kary na okres trzech lat, a w dodatku zakaz prowadzenia samochodu przez rok i grzywnę w wysokości 1000 zł. Ale cóż to znaczy przy bólu, jaki przeżywa na co dzień.

Nic nie złagodzi uczucia straty, które towarzyszy mi od 15 miesięcy. Cieszę się, słysząc, jak ludzie skandują jego imię, ale nie jest mi przez to lżej. Moje życie już nigdy nie będzie normalne. Bez Arka to już zupełnie inne życie

- mówiła w 2007 roku w rozmowie z "Dziennikiem"

- Nigdy nie zapomnę tej nocy, tego poranka. Wieczorem Arek z żoną Agnieszką byli u mnie w domu. Wyjeżdżali do Włoch, chcieli się pożegnać. Mieli nowy, bezpieczny samochód, nie było powodów, aby się martwić. Mimo wszystko prosiłem, aby uważali i z każdej granicy wysyłali mi SMS-a. Arek mówił, że bez sensu, bo będzie mnie budził w nocy sygnał przychodzących wiadomości. Uparłem się - mówił w rozmowie ze "Sportowymi Faktami" Ryszard Bosek, którego bez cienia przesady można nazwać mentorem Gołasia.

Zbijał ze stratosferycznej wysokości

Arkadiusz Gołaś w AZS-ie Częstochowa grał w latach 2000-2004. Trzy razy wywalczył wicemistrzostwo Polski, a raz brązowy medal. Był znakomitym środkowym. Pomagały mu w tym oczywiście znakomite warunki fizyczne - 201 centymetrów wzrostu, niesamowity zasięg w ataku - 362 centymetry i w bloku - 338 centymetry. Już ósmej klasie miał 190 cm wzrostu. Błyskawicznie został jednym z najlepszych siatkarzy w Polsce. Miał nieprawdopodobną łatwość w skakaniu wysoko nad rękami rywali i błyskawicznym, mocnym atakiem ze środka.

- Zdzisław Ambroziak mówił, że zbija ze stratosferycznej wysokości. Wszyscy w klubie jesteśmy wstrząśnięci. Brakuje słów, żeby wyrazić to, co czuję. Zginął młody, uśmiechnięty chłopak, mój kolega z boiska, przyjaciel poza nim, przed którym kariera we Włoszech stała otworem. Jeszcze parę dni temu z nim rozmawiałem - mówił Andrzej Szewiński dla "Wyborczej" prezes AZS-u Częstochowa. 

Nic zatem dziwnego, że najpierw zrobił karierę w Polsce, a potem przeniósł się do Włoch. Będąc podstawowym graczem reprezentacji Polski, po świetnym sezonie w Sempre Volley Padwa, podpisał kontrakt z jednym z najsilniejszych włoskich klubów - Lube Banca Macerata. Włosi byli zachwyceni jego sprowadzeniem i wiązali z nim ogromne nadzieje.

"Daj spokój, mamo. Tu było źle, tam popełniłem błąd"

Gołaś dał się bowiem poznać nie tylko jako znakomity środkowy. To był po prostu bardzo lubiany, sympatyczny, uśmiechnięty człowiek. Ulubieniec kibiców, a zwłaszcza płci pięknej. Na każdym meczu w Polsce fanki podchodziły na niego z prośbą o wspólne zdjęcie czy autograf.

Sukcesy, transfer zagraniczny, gra w kadrze nie sprawiły, że Gołaś się zmieniał. Wciąż był bardzo skromny. Momentami nawet aż za bardzo. - Onieśmielały go wszelkie pochwały. Zawsze był wobec siebie krytyczny i powtarzał, że przed nim jeszcze sporo nauki. Nieraz mówiłam po meczu: "Syneczku, ładnie grałeś", a on tylko: "Daj spokój, mamo. Tu było źle, tam popełniłem błąd - opowiadała pani Danuta, mama Arkadiusza Gołasia.

Uwielbiali go nie tylko polscy fani, ale również włoscy. - Kiedy pewnego dnia Arek udał się na zakupy z przyszłą żoną, Agnieszka zauważyła parę z kilkuletnim synkiem, który aż przystanął z wrażenia i dopytywał rodziców, czy to na pewno "Arki" (tak nazywali go Włosi), jeden z jego ulubionych siatkarzy. Skromny Arek nie wierzył, gdy narzeczona opowiedziała mu o tym, co usłyszała. – Wydaje ci się. W Częstochowie mnie nie znają, a co dopiero tutaj – powiedział, nie dowierzając Agnieszce.

Lozano: Najlepszy siatkarz, z jakim w życiu pracowałem

Jego śmierć mocno dotknęła wszystkich kibiców, zwłaszcza AZS-u Częstochowa. Podczas mszy żałobnej w częstochowskiej katedrze żegnały go tłumy. Zrozpaczeni byli kibice, działacze, przyjaciele i cała jego rodzina. Teraz Gołaś co roku wspominany jest przy okazji towarzyskich turniejów poświęconych jego pamięci.

 - To wielka strata dla całej siatkówki. Myślę, że Gołaś w ciągu roku-dwóch gry w tak znakomitym klubie, stałby się najlepszym środkowym na świecie - mówił po jego śmierci Julio Velasco, słynny argentyński trener. 

Bliscy zawsze wspominali go ze wzruszeniem. - Ostatnie nasze zgrupowanie to Spała. Tam Arek dostał od Raula Lozano pseudonim "Bestia". Choć był wielkim łasuchem, potrafił zjeść dwie tabliczki czekolady od razu, nigdy nie przytył. W ogóle był wzorem, jeśli chodzi o profesjonalne podejście do sportu. Przedkładał naukę nad pieniądze. W kraju mógł dostać o wiele większy kontrakt, a mimo to pojechał do Włoch, by się rozwijać - mówił Krzysztof Ignaczak w rozmowie z WP Sportowe Fakty. Raul Lozano nie tylko dał mu ten pseudonim. Otwarcie mówił, że to najlepszy siatkarz, z jakim w życiu pracował.

Pamięć o Arkadiuszu Gołasiu wciąż jest żywa. Koledzy i jego miasto nigdy o nim nie zapomnieli. W 2006 roku niespodziewanie sięgnęli po wicemistrzostwo świata, a na podium pojawili się w czarnych koszulkach z numerem 16 na plecach - tym, z którym grał Gołaś. A kilka dni temu, 16 września, swojego kolegę tak wspominał Ignaczak:

17 lat temu 16 września okazał się jednym z tych dni, w których człowiek pragnie mieć możliwość cofnięcia czasu
 
Arek był dla mnie bardzo bliską osobą. Czułem, że to bratnia dusza oraz młodszy brat, którego nigdy nie miałem. Mieliśmy pewną nić porozumienia – wiadomo, czasami się kłóciliśmy, ale na dłuższą metę nie potrafiliśmy bez siebie wytrzymać. Ciężko mi o tym rozmawiać. Miesiąc po tym jak byłem na jego ślubie i widziałem jego szczęście, a goście wspaniale bawili się na weselu, musiałem się z nimi spotkać w kompletnie innych okolicznościach. Miał przed sobą świetlaną przyszłość: niesamowite warunki fizyczne, talent i stratosferyczny zasięg, o którym mówił Zdzisław Ambroziak. Ale przede wszystkim skromność. Lubiany, z dużym poczuciem humoru. Był naczelnym fotografem reprezentacji. Kiedy ja nie wiedziałem co to lustrzanka, on już ją miał i robił miliony zdjęć. Brakuje mi go dalej, bo to najbliższa mi osoba, z którą wiążę się wiele wspomnień oraz najważniejszych rozdziałów w moim życiu

- wspominał przyjaciela Ignaczak w "Hejt Parku" na antenie Kanału Sportowego przed dwoma laty.

Krótko po śmierci hala sportowo-widowiskowa w Ostrołęce otrzymała jego imię. W jej przedsionku jest tablica upamiętniająca wybitnego sportowca, a po lewej stronie galeria ze zdjęciami największych sportowców Ostrołęki. Jest wśród nich Arek – pierwszy olimpijczyk z tego miasta. 

Więcej o: