Przez ostatnie dwa lata chyba każdy siatkarski kibic dowiedział się, kim jest Kamil Semeniuk. Niepozornie wyglądający przyjmujący przez dłuższy czas był w cieniu innych zawodników grających na tej pozycji, ale jego gwiazda rozbłysła w Grupie Azoty Zaksie pełnym blaskiem. Z klubem z Kędzierzyna-Koźla w dwóch ostatnich sezonach odniósł wiele sukcesów, wśród których na pierwszym planie wybija się dwukrotny triumf w Lidze Mistrzów. Tego lata też trudno było sobie wyobrazić bez niego reprezentację Polski. W finale mistrzostw świata 26-latek robił co mógł, ale zarówno on, jak i jego koledzy z drużyny narodowej nie był w stanie przeciwstawić się skutecznie rozpędzonym Włochom.
Semeniuk przyszedł do strefy wywiadów po finale jako ostatni. Była już prawie godz. 1 w nocy. Poza tym, że miał na szyi srebrny medal czempionatu globu, to jeszcze w ręce trzymał nagrodę dla jednego z dwóch przyjmujących Drużyny Marzeń tego turnieju. W pełni zasłużył na to wyróżnienie, bo - poza ćwierćfinałem - był zawsze wiodącą postacią w szeregach Polaków. A w pięciosetowym dreszczowcu z USA co prawda na początku zawodził, ale po powrocie na parkiet w tie-breaku posłał w ważnym momencie dwa asy serwisowe.
W niedzielnym pojedynku z Italią próbował sforsować świetną obronę rywali, ale zarówno on, jak i reszta zawodników trenera Nikoli Grbicia miała z tym spory kłopot. Zdaniem przyjmującego współgospodarzom imprezy we znaki dały się dwa wcześniejsze pięciosetowe pojedynki, bo w półfinale również potrzebowali tie-breaka, by pokonać Brazylijczyków.
- Myślę, że było to widać gołym okiem, że fizycznie trochę nie dawaliśmy po prostu rady. Naprawdę dawaliśmy z siebie 100 procent, pełne serducho, z wątroby próbowaliśmy grać. Ale Włosi spisywali się kapitalnie, grali równo przez całe spotkanie. Ciężko było ich czymkolwiek ugryźć, a nawet jeżeli gdzieś udawało nam się to troszeczkę, to nie potrafiliśmy tego wykorzystać. Bo czasami potrafiliśmy ich wyblokować, a piłka spadała nam w boisko bez żadnego podbicia. Czasami to bolało, ale taki bywa sport. Byli tego dnia lepsi i zasłużenie wygrali - ocenia popularny "Semen".
Jak dodaje, rywale przystąpili do niedzielnego pojedynku bardzo dobrze przygotowani taktycznie. Zapewnia przy tym, że biało-czerwoni również dostali od swojego sztabu szkoleniowego potrzebne informacje, ale nie byli w stanie wykorzystać ich w praktyce.
- Tak naprawdę jeżeli rywala się nie odrzuci od siatki, to żadna taktyka za bardzo nie zadziała. Wiadomo, można obstawiać na podstawie statystyk, gdzie piłka pójdzie w danym momencie, ale tak dobrego rozgrywającego, jakim jest Simone Giannelli, ciężko rozszyfrować przy perfekcyjnym przyjęciu. Staraliśmy się z całej siły zagrywać, celować w tych zawodników, w których mieliśmy to wyznaczone, ale oni naprawdę dzisiaj dobrze przyjmowali i rzadko udawało się odrzucić ich od siatki - analizuje.
Po awansie do finału Semeniuk przyznał, że cel, jaki postawili przed sobą Polacy - czyli dowolny medal - już został zrealizowany. Zapewnił jednak też wówczas, że na tym nie poprzestaną. - Nas wszystkich interesuje tylko jeden kolor - podkreślał. Mimo zawodu związanego z brakiem wywalczenia trzeciego tytułu mistrzów globu z rzędu przez biało-czerwonych, docenia sukces wywalczony w katowickim Spodku.
- To dla mnie dużo znaczy. Pierwszy raz brałem udział w takim turnieju, gdzie grałem i występowałem, przy polskiej publiczności. Jestem zadowolony. Srebrny medal też bardzo cieszy, mimo że wszyscy celowaliśmy dzisiaj w złoto. Ale myślę, że w poniedziałek lub wtorek będziemy szczęśliwi, że jesteśmy wicemistrzami świata - zapewnia.
Przyznaje, że już czekając na wejście na podium podczas ceremonii dekoracji czuł przede wszystkim radość, której nie mąciło rozczarowanie wynikiem finału.
- Gdybyśmy przegrali niesportowo, to mógłbym być trochę smutny. Ale Włosi naprawdę zagrali kapitalne zawody i zasłużenie wygrali. Nie było tak, że wygrali fartem, tylko po prostu zagrali lepiej od nas - dodaje.
Dziennikarze byli też ciekawi, co reprezentantom Polski powiedział po finale Grbić, który zaczął pracę z nimi w tym roku. Semeniuk zdradził, że szkoleniowiec zapewnił o dumie ze swoich siatkarzy.
- I myślę, że każdy z nas też jest dumny, bo mamy srebrny medal MŚ. Pamiętajmy, że ta reprezentacja jest trochę nowa, dużo zawodników się pozmieniało. Styl gry też trochę inaczej wyglądał niż w poprzednich latach. Myślę, że ta drużyna po takim turnieju też dojrzeje i w kolejnej imprezie będzie dawać z siebie jeszcze więcej. I miejmy nadzieję, że dalej będziemy zdobywać medale, bo to była kolejna wielka impreza i znów mamy medal - zwraca uwagę 26-latek nazywany przez kolegów z kadry "Maszyna".
Świetną grą w ostatnią dwóch latach w Zaksie zapracował na zainteresowanie klubów ze światowej czołówki. W efekcie od nowego sezonu będzie graczem Sir Safety Perugii. W niedzielnym finale po drugiej stronie siatki miał kilku zawodników, z którymi spotka się w tej włoskiej drużynie.
- Gratulowałem im, ale jednak troszeczkę zazdrościłem, że to oni wygrali. Ale też cieszę się, że w swoim klubie mam mistrzów świata. A ja dołączam do nich jako wicemistrz, więc drużyna naprawdę będzie bardzo dobra - przyznaje z uśmiechem.
Zanim ruszy w podróż do Italii ma jeszcze do przypilnowania inne sprawy. W środę czeka go bowiem obrona pracy magisterskiej.
- Będzie jednak także czas na świętowanie tego srebrnego medalu MŚ. Czas na to zawsze trzeba gdzieś tam przeznaczyć - podkreśla.
W planach długoterminowych kluczową pozycję u polskich siatkarzy zajmują igrzyska w Paryżu. Semeniuk przypomina jednak, że po pierwsze, najpierw trzeba się na nie jeszcze zakwalifikować, po drugie, dwa lata to dość odległa perspektywa.
- W przyszłym roku są choćby mistrzostwa Europy. Skupmy się na tym, bo przez dwa lata może się dużo wydarzyć i nie ma co tak za bardzo wybiegać myślami - dodaje.