Medalowy plan zrealizowany, ale Polacy chcą więcej. "Interesuje nas tylko jeden kolor"

- Brazylijczycy byli jak taki bokser, który mimo mocnych ciosów podnosi się i cały czas walczy. Potrafi nawet oddać - tak opisuje Kamil Semeniuk rywali polskich siatkarzy w wygranym 3:2 półfinale mistrzostw świata. "Canarinhos" ostatecznie padli na deski, a biało-czerwoni są pewni upragnionego medalu. - Plan już zrealizowany, ale nas wszystkich interesuje tylko jeden kolor - deklaruje.

- Pierwsza myśl po ostatniej piłce? Udało się - przyznaje z uśmiechem Kamil Semeniuk. Łatwo o awans do finału mistrzostw świata nie było, bo Brazylijczycy walczyli do samego końca. A w tie-breaku, choć wcześniej cały czas musieli odrabiać stratę, to wyszli na prowadzenie 11:10, zasiewając niepokój wśród kibiców biało-czerwonych. Gospodarze wygrali jednak wojnę nerwów w emocjonującym pojedynku w katowickim Spodku i w niedzielę zagrają z Włochami o trzeci tytuł z rzędu.

Zobacz wideo Polacy w ćwierćfinale MŚ. Muszą wyrzucić z turnieju faworytów. "Mecz do zapamiętania na lata"

Semeniuk nazywany jest przez kolegów z reprezentacji Polski "Maszyną". W ćwierćfinale z USA przyjmujący na początku nie miał najlepszego dnia i został zmieniony przez Tomasza Fornala. Wrócił na plac gry w piątym secie i dwoma asami znacząco przyczynił się do wygranej, ale mówił wprost - tego dnia maszyna się zacięła. W sobotę znów jednak działała jak nowa. Przyjmujący zdobył 23 punkty, czyli najwięcej obok Bartosza Kurka w ekipie biało-czerwonych. Sam jednak nie był z siebie w pełni zadowolony.

 - W niektórych momentach maszyna chyba aż za bardzo się przegrzewała. Bo były momenty, gdzie tej chłodnej głowy - zwłaszcza w kontratakach, gdzie mieliśmy szansę odskoczyć rywalowi - zabrakło. Ale czym tu się przejmować? Jesteśmy w finale - stwierdza szczęśliwy 26-latek.

Sobotnie spotkanie jednak nie zaczęło się po myśli jego i jego kolegów. Przy wyniku 23:24 Semeniuk popisał się efektowną obroną, a kontratak skończył Aleksander Śliwka. Radość z doprowadzenia do remisu po chwili minęła. Brazylijczycy poprosili bowiem o challenge, który potwierdził, że ostatni z Polaków popełnił błąd dotknięcia siatki.

- Takie sytuacje się zdarzają i nic na to nie poradzimy. Najgorszą rzeczą byłoby nie wiadomo jak długo się denerwować tym. To na pewno by nam nie pomogło - ocenia przytomnie przyjmujący Sir Safety Perugii.

Półfinał z "Canarinhos" - ze względu na przebieg i stawkę - zostanie w pamięci siatkarzy i kibiców na długo. Semeniuk jednak szczerze przyznaje, że nie był to mecz o największej intensywności w jego karierze. To miano należy do rewanżowego spotkania półfinału Ligi Mistrzów z sezonu 2020/21.

- Tu będę szczery, bardziej intensywny mecz rozegrałem z Zaksą Kędzierzyn-Koźle. W rywalizacji z Zenitem Kazań był tie-break i potem jeszcze złoty set. Wtedy było naprawdę kosmicznie. Ale tutaj byli jednak kibice, a wtedy w Kędzierzynie-Koźlu było pusto (z powodu obostrzeń związanych z COVID-19 - przyp.red.) - wspomina "Maszyna"'.

Przyznaje też, że choć pięciosetowy ćwierćfinał w Arenie Gliwice obejrzało z trybun o ok. 3 000 osób więcej niż sobotni mecz w Spodku, to atmosfera w drugiej hali bardziej utkwiła mu w pamięci.

- Jest ona troszeczkę inna jeśli chodzi o akustykę i mimo że kibiców jest trochę mniej, to wrażenie jest większe - wskazuje.

Po pierwszej pechowo przegranej partii pojedynku z Brazylijczykami biało-czerwoni w efektownym stylu doprowadzili do remisu, wygrywając drugą odsłonę 25:18. Następnie wyszli na prowadzenie w setach 2:1, a w czwartej partii remisowali 16:16. Potem jednak do głosu doszli znów przeciwnicy i do końca nie rezygnowali.

- Spodziewaliśmy się takiego spotkania, bo jednak jest to półfinał MŚ. Mimo że żadna drużyna mimo przegranego jednego seta w sytuacji, gdy w secie traci się kilka punktów, to się nie poddaje i walczy do samego końca. Trzeba było być czujnym. Brazylijczycy byli jak taki bokser, który mimo mocnych ciosów podnosi się, cały czas walczy i potrafi nawet oddać. Byliśmy więc cały czas czujni i walczyliśmy do samego końca. Najważniejsze, że wygraliśmy - obrazowo opisuje "Semen".

Biało-czerwoni w tie-breaku również nie rezygnowali z walki. Również pod koniec piątego seta, gdy stracili przewagę. Polscy siatkarze, mimo trudnej sytuacji, nie zmienili nastawienia.

- To nic nie zmieniało. Wiedzieliśmy, że musimy być skoncentrowani na kolejną akcję i że na pewno któryś z nas, kto pójdzie na zagrywkę, odpadli i będzie szansa nadrobić stratę - przypomina przyjmujący.

Kiedy zaś zostaje zapytany, co stanowi siłę biało-czerwonych w nerwowych tie-breakach, wskazuje na cierpliwość.

- I to, że jesteśmy drużyną przez duże "D". W trudnych momentach rozmawiamy sobie w strefie przyjęcia odnośnie tego jak dany zawodnik serwuje, czy gdy my zagrywamy, to w jakim ustawieniu jest rywal. Cały czas sobie pomagamy i przypominamy sobie te wszystkie taktyczne rzeczy, które były wcześniej pokazane na odprawie wideo pokazane. Myślę, że to jest też ważne. W takich kluczowych momentach, kiedy pojawiają się nerwy, to staramy się cały czas zachować spokój. Wiadomo, nie jest to łatwe, ale próbujemy - tłumaczy Polaków jeden z ich liderów.

Wywalczenie medalu w tym turnieju jest spełnieniem marzeń Polaków. Mimo że już nie muszą się martwić o jego realizację, to deklarują, że apetyt rośnie miarę w jedzenia i nie zamierzają teraz się zatrzymywać w finale.

- Plan już jest zrealizowany. Wszyscy chcieliśmy zdobyć jakikolwiek medal, a mamy co najmniej srebrny. Ale nas wszystkich interesuje tylko jeden kolor. Wszyscy w niedzielę oddamy całe swoje zdrowie i serce na boisku, aby ten złoty krążek zawisł na naszych szyjach - obiecuje Semeniuk.

Więcej o: