Brazylijczycy od 2002 roku nie opuścili żadnego finału mundialu - w dwóch ostatnich przegrywali w nim jednak z Polakami. Motywacji im więc nie brakowało - mieli do wyrównania rachunki z biało-czerwonymi, nie chcieli, aby ich finałowa passa została przerwana. Ale w sobotę w kosmicznym Spodku, mekce polskiej siatkówki, nie dali rady ekipie Nikoli Grbicia. To my zagramy w niedzielę o trzecie złoto z rzędu!
Już pierwsze akcje pokazały, że to będzie wyrównany mecz na najwyższym poziomie. Lepiej jednak zaczęli Polacy. Świetnie zagrali w obronie i w kontrze, a po bloku, po którym zrobiło się 5:2, trener Brazylijczyków wziął czas. Ten, niestety dla Polaków, dobrze podziałał na naszych rywali. Otrząsnęli się i zaczęli gonić wynik - na punkt Polaków odpowiadali dwoma. Przede wszystkim nie zawodziło ich przyjęcie. Nawet kiedy nasi siatkarze bombardowali Brazylijczyków, ci przyjmowali w punkt i nie mylili się w ataku. Byli też skuteczni na kontrze, momentami dopisywało im szczęście. Jak po jednym z ataków, gdzie po challengu się okazało, że piłka po ich ataku miała styczność z linią. To chyba nawet nie był milimetr.
Brazylijczycy wyszli na prowadzenie 21:17, ale wtedy biało-czerwoni zaczęli powoli odrabiać straty. Wydawało się, że za wolno, bo niedługo później zrobiło się 24:21 dla rywali. Na zagrywkę wszedł wówczas Kamil Semeniuk. Nie zepsuł i to wystarczyło. Potem Polacy dobrze zagrali blokiem i w obronie. W ostatniej akcji Kochanowski wyblokował atak środkiem, Janusz kapitalnie obronił, a Śliwka obił blok Brazylii. Spodek w Katowicach odleciał, ale niestety szybko musiał lądować. Trener Brazylii wziął czas i okazało się, że jeden z Polaków dotknął w tej akcji siatki. Zamiast 24:24 zrobiło się 23:25.
W drugim secie znowu Polacy zaczęli lepiej. Wyszli na dwupunktowe prowadzenie. Zwiększyło się ono jeszcze po efektownym bloku Mateusza Bieńka na Lealu, a potem Brazylijczyków jeszcze zatrzymał Kochanowski. Przy wyniku 14:10 dla Polski o czas poprosił szkoleniowiec Brazylii. Po nim jednak rywale Polaków mogli się jednak tylko załamać. W bardzo trudnej sytuacji na skrzydle Brazylijczyków kiwką oszukał Semeniuk. Chwilę później Polacy oszukali Leala, który celował w ręce naszego bloku, ale blokujący schowali ręce i piłka poleciała w daleki aut. Zaraz potem Brazylijczycy popełnili błąd podwójnego odbicia i zrobiło się już 17:10. Trener Brazylii ratował się drugą przerwą, ale w niczym ona nie pomogła. Kochanowski w końcu się wstrzelił z zagrywką, a Brazylijczycy tylko się irytowali po niekorzystnej decyzji sędziego. Biało-czerwoni nie pozwolili już na jakąkolwiek nerwówkę w drugim secie i wygrali 25:18.
W trzeciej partii na prowadzenie wyszli Brazylijczycy, ale od stanu 10:12 Polacy złapali świetny rytm. Zaczęli razić rywali zagrywką, ale przede wszystkim byli zabójczo skuteczni w ataku (71 proc.). Na każdy punkt Brazylijczyków Polacy odpowiadali dwoma lub trzema udanymi akcjami. Będący na fali biało-czerwoni wygrali trzecią partię 25:20. Początek czwartej odsłony znów był wyrównany. Brazylijczycy wyszli w trochę zmodyfikowanym składzie, na ławce usiadł m.in. Leal. Jako pierwsi na dwupunktowe prowadzenie wyszli Polacy, ale rywale szybko odrobili straty. Gra toczyła się punkt za punkt aż do stanu 14:14. Wtedy na dwa punkty odskoczyli Brazylijczycy i od razu tę przewagę roztrwonili. Emocje sięgały zenitu, a set zbliżał się do końca. To było wyczekiwanie, kto pęknie i zacznie popełniać błędy.
Pierwszy pomylił się niestety Śliwka, który nie wykorzystał ataku, a zaraz potem nieskuteczna okazała się kiwka Kurka. Czas wziął Nikola Grbić, ale po nim niestety nie było lepiej. Znowu błędy popełnili Kurek i Śliwka. Pod koniec seta Brazylia wyszła na prowadzenie 22:17. Spodek jakby ucichł i przygotowywał się na tie-breaka. Grbić próbował ratować sytuację zmianami, ale żaden ze zmienników nie zdołał odwrócić losów seta. Biało-czerwoni poderwali się jeszcze, odrobili dwa punkty, ale podobnie jak w pierwszym secie, zryw nastąpił za późno. 25:21 dla Brazylii i wszystko rozstrzygnęło się w tie-breaku.
Ten rozpoczął się od dwóch skutecznych ataków Kurka. Polacy wyszli na dwupunktowe prowadzenie, ale powracający na parkiet Leal serwisem dał swojej ekipie remis. Gra toczyła się punkt za punkt, ale przy wyniku 5:4 kluczową rolę odegrał Bieniek. Najpierw odrzucił Brazylijczyków od siatki zagrywką, dzięki czemu Kochanowski zablokował atak rywala. Chwilę później Bieniek obronił atak, a Kurek wykorzystał kontrę. W Spodku znowu zrobiło się głośno i gorąco, a na tablicy wyników było 7:4. Niestety, tylko przez chwilę. Brazylijczycy odpowiedzieli najlepiej jak można było - efektownym, pojedynczym blokiem na Kurku. Kolejna akcja znowu padła ich łupem i Grbić poprosił o czas. - Odważnie, panowie! - dało się słyszeć z naszej ekipy. Z kolei trener polecił odpuścić sobie serwowanie na brazylijskiego libero. Przy zmianie stron Polacy prowadzili 8:7.
Obie ekipy szły łeb w łeb. Polacy przegrywali już 10:11 po pomyłce Kurka, a Brazylijczycy mieli w górze piłkę na 10:12, ale Leal znowu się nabrał na opuszczone ręce naszych blokujących. W następnej akcji kontrę na potrójnym bloku zaatakował Semeniuk i znowu Polacy byli na prowadzeniu. Było 13:12, a Brazylijczycy popełnili błąd w rozegraniu. Kontrę wykorzystał Śliwka i Spodek odleciał po raz przedostatni. Ostatni, już w następnej akcji, kiedy Brazylijczycy się pogubili i przebili na naszą stronę po czterech odbiciach. 15:12 i Polacy jako pierwszy zespół od 2002 roku zatrzymali Brazylię w marszu po finał mistrzostw świata. Biało-czerwoni trzeci raz z rzędu zagrają o złoto!
W niedzielnym finale w Spodku Polacy zagrają z Włochami lub Słowenią, który swój półfinał rozegrają w sobotę wieczorem.