Kamil Semeniuk sam się przyznał: "Piach był straszny", ale pomogło wkurzenie

- Piach był straszny. Nie ma co ukrywać, że ten mecz w moim wykonaniu nie był najlepszy - przyznaje samokrytycznie Kamil Semeniuk. Za słabszą dyspozycję w pierwszych trzech setach ćwierćfinału mistrzostw świata zrehabilitował się po powrocie na boisko w tie-breaku, gdy m.in. posłał dwa asy. - Wyszliśmy wtedy na maksa sportowo wkurzeni - wspomina przyjmujący reprezentacji Polski wygraną z USA 3:2.

Każda maszyna się czasem psuje. Kamil Semeniuk, któremu koledzy z reprezentacji Polski nadali właśnie takie przezwisko, rozpieścił w minionym sezonie klubowym i bieżącym sezonie reprezentacyjnym swoją równą grą na wysokim poziomie. Tak samo było dotychczas podczas mistrzostw świata. Po czterech meczach przyszedł jednak słabszy moment i nastąpił on w czasie półfinału z Amerykanami.

Zobacz wideo Polacy w ćwierćfinale MŚ. Muszą wyrzucić z turnieju faworytów. "Mecz do zapamiętania na lata"

"Może za bardzo styki się przegrzały". Semeniuk odpłacił się Grbiciowi za zaufanie

26-letni siatkarz w czwartkowy wieczór tradycyjnie wyszedł w podstawowym składzie. W pierwszym secie miał 43 procent skuteczności w ataku, w drugim 20 procent, a w kolejnym, w którym nie skończył jedynej posłanej piłki, został zmieniony. Już w drugiej partii chwilowo opuścił boisko, ale trener Nikola Grbić potem wrócił do wyjściowego zestawienia. Tomasz Fornal radził sobie na tyle dobrze, że czwartego seta rozegrał w całości, a Semeniuk oglądał tę część spotkania z boku. Ten ostatni zwykle jest bardzo krytyczny wobec samego siebie i tak samo było teraz.

- Piach był straszny. Nie ma co ukrywać, że ten mecz w moim wykonaniu nie był najlepszy. Jak piasek wejdzie między tryby maszyny, to może coś zacząć szwankować. W tym wypadku bardziej chyba moja głowa nie zafunkcjonowała niż była to kwestia samej gry rywali. Może za bardzo się styki przegrzały, bo fizycznie byłem bardzo dobrze przygotowany. Myślę, że to tylko i wyłącznie moja wina. Niepotrzebnie chyba chciałem zmieniać coś, co dobrze funkcjonowało. Kombinowałem z najściem do ataku czy innymi elementami. Teraz już wiem, że jak coś dobrze funkcjonuje, to nie warto zmieniać - zaznacza przyjmujący, który od nowego sezonu zasili włoski klub Sir Safety Perugia.

Mimo słabszej wcześniej postawy Grbić dał mu w czwartkowy wieczór jeszcze jedną szansę, posyłając go do gry w tie-breaku. Semeniuk zmazał na koniec swoje wcześniejsze winy - w kluczowych momentach decydującej partii posłał dwa asy serwisowe.

- Pod koniec przerwy przed tie-breakiem dostałem informację, że mam wejść znów na boisko. Poprosiłem trenera, by w trakcie omawiania taktyki dał mi jeszcze chwilę, bym z chłopakami trochę jeszcze poodbijał piłkę i się dogrzał. Cieszę się, że trener zaufał moim umiejętnościom i znowu wpuścił mnie na boisko. Starałem się mu odpłacić za to zaufanie i wykonać wszystkie elementy siatkarskie jak najlepiej. Czyli zagrywkę, ale też przyjęcie i blok oraz próbowałem wprowadzać pozytywną agresję. Cieszę się, że w najważniejszych momentach mogłem razem z chłopakami walczyć o zwycięstwo dla drużyny - podkreśla.

Sportowa złość poniosła Polaków. Semeniuk wskazuje kluczowy element w meczu z Brazylią

Amerykanie doprowadzili do tie-breaka, odrabiając dwusetową stratę. Polak, który w poprzednich dwóch sezonach triumfował w Lidze Mistrzów z Zaksą Kędzierzyn-Koźle, nie kryje, że taki przebieg zdarzań miał wpływ na postawę biało-czerwonych w decydującej odsłonie.

- Może po drugim secie nasza agresja mogła trochę uciec i zrobiliśmy rywalom miejsce, a oni to w stu procentach wykorzystali. Na tie-breaka wyszliśmy na maksa sportowo wkurzeni i chcieliśmy udowodnić, że to my zasługujemy na to zwycięstwo. Graliśmy agresywnie od samego początku. Wypełniona po brzegi hala w Gliwicach też nas poniosła. W tych najważniejszych momentach Amerykanom też ręka mogła na zagrywce zadrzeć i popełniali wtedy błędy - analizuje Semeniuk.

Zwraca również uwagę na postawę kolegów z drużyny. - Od samego początku mnie wspierali. Dali sygnał, że zapominamy o tym, co było przed tie-breakiem, mamy czystą karę i tak było - wspomina.

Kadrowicz docenia również waleczność ekipy ze Stanów Zjednoczonych, która odrobiła stratę dwóch setów i do końca walczyła o awans do czołowej czwórki MŚ.

- Wszyscy dobrze wiemy, że oni potrafią się podnosić. W tym ćwierćfinale też to udowodnili. Nieważne, czy prowadziliśmy w secie kilkoma punktami, oni i tak wracali i doprowadzali do sytuacji na styk. Przy naszym prowadzeniu potrafili odwrócić losy meczu i doprowadzić do tie-breaka. To tylko świadczy o ich klasie. Potrafią wracać z dalekiej podróży - dodaje.

W półfinale jednak wystąpią biało-czerwoni, których w sobotę czeka pojedynek z Brazylijczykami. Zarówno "Canarinhos", jak i ekipa z USA zaliczane są do ścisłej światowej czołówki.

- Jest kilka elementów, pod względem których te reprezentacje się różnią. Na pewno w przypadku Brazylii ważne jest przyjęcie, więc trzeba będzie się skupić, aby zagrywka funkcjonowała przez całe spotkanie. Ten element może decydować o zwycięstwie w tym spotkaniu - wskazuje Semeniuk.

Przyznaje on, że Polacy widzieli fragmenty wcześniejszych występów ekipy z Ameryki Południowej i dostrzegli, że drużyna ta miała pewne problemy zdrowotne. Jest jednak też przekonany, że biało-czerwoni nie mogą liczyć na taryfę ulgową w półfinale w związku z tym.

- Myślę, że i tak wyjdą najmocniejszym składem na mecz z nami i będzie to na pewno ciekawe spotkanie - zapewnia 26-latek.

Półfinał Polska - Brazylia rozpocznie się w sobotę o godz. 18. Trzy godziny później zaplanowano mecz Włochy - Słowenia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.