"Prawie mdleję". Śliwka wycieńczony i szczery po meczu. "Wy tego nie widzicie"

Łukasz Jachimiak
- Wy dokładnie nie widzicie, co się dzieje wewnątrz naszej drużyny - mówi Aleksander Śliwka. Po świetnym meczu z USA w ćwierćfinale mistrzostw świata krytykowany siatkarz zachowuje klasę. Nikomu nie zamierza odpowiadać, pozostaje skromny i skupiony na walce o medale.

W czwartkowy wieczór, a nawet w czwartkową noc, bo mecz ciągnął się w nieskończoność, reprezentacja Polski siatkarzy pokonała USA 3:2 (25:20, 27:25, 21:25, 22:25, 15:12) w ćwierćfinale mistrzostw świata. Po raz kolejny w wyjściowym składzie znalazł się Aleksander Śliwka, którego wielu chciało wcześniej widzieć w gronie rezerwowych. Śliwka był jednym z bohaterów spotkania. Udowodnił, że trener Nikola Grbić miał rację, gdy na niego postawił.

Zobacz wideo POLSKA - USA. Mamy półfinał! Teraz już tylko złoto!

Łukasz Jachimiak: Widziałem, jak zaraz po meczu dzielisz się radością chyba z twoim tatą. Piękna chwila, gratulacje.

Aleksander Śliwka: Tak, na meczu byli najbliżsi mi ludzie. Dla każdego z nas jest bardzo ważne, że na trybunach są nasze rodziny i że mogą przeżywać z nami te ogromne emocje. Tym razem one były największe, jakie można sobie wyobrazić. Po czymś takim świetnie jest móc się przytulić z najbliższymi, podziękować im za to, że byli. Bardzo czułem ich wsparcie.

Twój brat też był na trybunach i uczył się siatkówki na najwyższym światowym poziomie?

Oczywiście. Brat stawia pierwsze kroki w seniorskiej siatkówce, choć jeszcze jest juniorem. Bardzo ten mecz przeżywał.

A jak ty się czujesz? Amerykanie posłali w ciebie 39 zagrywek, do tego 21 razy atakowałeś i 13 razy serwowałeś. Prawdopodobnie byłeś najbardziej zapracowanym graczem tego meczowego maratonu.

Czuję się zmęczony i myślę, że to po mnie widać. Tak naprawdę prawie mdleję, ledwo stoję. Ale jestem bardzo szczęśliwy. Mam nadzieję, że dzięki zmęczeniu szybko zasnę, mimo że emocje są ogromne.

Zgodzisz się, że potrzebowałeś tak udanego meczu? Żeby zamknąć usta krytykom - części z nas, dziennikarzy, i części kibiców? Na pewno to do ciebie docierało i bolało?

Co ja mogę powiedzieć? Ja robię swoje. Tak jak powtarzałem wcześniej - najważniejsze dla mnie jest to, co się dzieje wewnątrz drużyny. Trener i drużyna we mnie wierzą. Tak samo ja wierzę w każdego zawodnika - i w tego, który gra, i w tego, który nie gra. Wy dokładnie nie widzicie, co się dzieje wewnątrz naszej drużyny. Trener stawia na takich zawodników, a nie innych, a my mamy niesamowitą głębię składu. Myślę, że to widać od początku turnieju. Każdy, kto wchodzi na boisko, dodaje jakości naszej siatkówce. Sądzę, że to jest nasza bardzo duża zaleta. I na tym powinniśmy się skupić, że mamy 14 rewelacyjnych zawodników i że kiedy jest wiele zmian, to każdy wnosi coś super. Skupmy się na tym, co pozytywne.

Dzięki tej głębi składu wygraliście z Amerykanami, mimo że ze stanu 0:2 doprowadzili do tie-breaka?

Tak, zdecydowanie. I również dzięki temu, że kibice dali nam mnóstwo energii na decydującego seta. W trzecim i czwartym secie mieliśmy spadek energetyczny, a w piątym wszyscy tak bardzo chcieliśmy - my na parkiecie i ci wszyscy ludzie na trybunach - że byliśmy w stanie przenosić góry.

A co wam mówił Nikola Grbić? To trener znany z dobrego podejścia psychologicznego. Zdradzisz, jak was nastawiał na tie-breaka?

Mówiliśmy o rzeczach taktycznych, o tym, aby skupiać się na swojej grze i walczyć. Szczegółowo nie pamiętam, bo emocje były ogromne.

Ty skończyłeś ten mecz. Pamiętasz ostatnią piłkę? Wiedziałeś, że to meczbol, gdy zbierałeś się do ataku?

Nad nami jest duży telebim, na którym wszystko widać, więc wiedziałem, że to meczbol.

Pytam, bo na przykład Iga Świątek, której kibicujesz, czasami nie wie, jaki jest wynik.

Tak, czasami w dużej koncentracji i w wielkich emocjach nie patrzy się na wynik, tylko się gra, robi się swoje, skupia się na konkretnych zadaniach. Tak się unika stresu. Ale ja wiedziałem, że to meczbol. I najpierw starałem się przyjąć zagrywkę, bo wiedziałem, że Aaron Russell zagrywa w moją strefę lub w strefę obok. Piłka poleciała w moją strefę, starałem się przyjąć z odpowiednią parabolą, żeby Grzesiek Łomacz mógł zagrać wszystko, Micah Christenson poszedł do środka do "Bienia" [Mateusza Bieńka], miałem więc praktycznie pojedynczy blok i tylko wykończyłem to, co Grzesiek zrobił świetnie.

Gdy w ubiegłym roku wygrałeś z Zaksą finał Ligi Mistrzów i zostałeś uznany za najlepszego zawodnika, opowiadałeś, że jako dziecko wyobrażałeś sobie takie mecze. Ten z USA jest z gatunku tych, o jakich zawsze marzyłeś?

Oczywiście. W ciągu dnia starałem się zwizualizować sobie, jak wszystko będzie wyglądało. Czułem przed tym meczem bardzo duży stres. Bo to był bardzo ważny mecz. Ale czasami bardzo duży stres napędza do bycia bardzo skupionym na celu. Tak było tym razem i bardzo się z tego cieszę.

Czy ten stres puszcza, gdy wychodzisz na boisko, czy jeszcze się potęguje, gdy widzisz i słyszysz 12 tysięcy ludzi na trybunach?

Największy stres jest w ciągu dnia, kiedy czekasz i nie możesz się doczekać tego, co będzie na boisku. A jak już na boisku byłem, to byłem spokojny, skoncentrowany i po prostu robiłem to, co do mnie należy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.