W czwartkowy wieczór, a nawet w czwartkową noc, bo mecz ciągnął się w nieskończoność, reprezentacja Polski siatkarzy pokonała USA 3:2 (25:20, 27:25, 21:25, 22:25, 15:12) w ćwierćfinale mistrzostw świata. Po raz kolejny w wyjściowym składzie znalazł się Aleksander Śliwka, którego wielu chciało wcześniej widzieć w gronie rezerwowych. Śliwka był jednym z bohaterów spotkania. Udowodnił, że trener Nikola Grbić miał rację, gdy na niego postawił.
Aleksander Śliwka: Tak, na meczu byli najbliżsi mi ludzie. Dla każdego z nas jest bardzo ważne, że na trybunach są nasze rodziny i że mogą przeżywać z nami te ogromne emocje. Tym razem one były największe, jakie można sobie wyobrazić. Po czymś takim świetnie jest móc się przytulić z najbliższymi, podziękować im za to, że byli. Bardzo czułem ich wsparcie.
Oczywiście. Brat stawia pierwsze kroki w seniorskiej siatkówce, choć jeszcze jest juniorem. Bardzo ten mecz przeżywał.
Czuję się zmęczony i myślę, że to po mnie widać. Tak naprawdę prawie mdleję, ledwo stoję. Ale jestem bardzo szczęśliwy. Mam nadzieję, że dzięki zmęczeniu szybko zasnę, mimo że emocje są ogromne.
Co ja mogę powiedzieć? Ja robię swoje. Tak jak powtarzałem wcześniej - najważniejsze dla mnie jest to, co się dzieje wewnątrz drużyny. Trener i drużyna we mnie wierzą. Tak samo ja wierzę w każdego zawodnika - i w tego, który gra, i w tego, który nie gra. Wy dokładnie nie widzicie, co się dzieje wewnątrz naszej drużyny. Trener stawia na takich zawodników, a nie innych, a my mamy niesamowitą głębię składu. Myślę, że to widać od początku turnieju. Każdy, kto wchodzi na boisko, dodaje jakości naszej siatkówce. Sądzę, że to jest nasza bardzo duża zaleta. I na tym powinniśmy się skupić, że mamy 14 rewelacyjnych zawodników i że kiedy jest wiele zmian, to każdy wnosi coś super. Skupmy się na tym, co pozytywne.
Tak, zdecydowanie. I również dzięki temu, że kibice dali nam mnóstwo energii na decydującego seta. W trzecim i czwartym secie mieliśmy spadek energetyczny, a w piątym wszyscy tak bardzo chcieliśmy - my na parkiecie i ci wszyscy ludzie na trybunach - że byliśmy w stanie przenosić góry.
Mówiliśmy o rzeczach taktycznych, o tym, aby skupiać się na swojej grze i walczyć. Szczegółowo nie pamiętam, bo emocje były ogromne.
Nad nami jest duży telebim, na którym wszystko widać, więc wiedziałem, że to meczbol.
Tak, czasami w dużej koncentracji i w wielkich emocjach nie patrzy się na wynik, tylko się gra, robi się swoje, skupia się na konkretnych zadaniach. Tak się unika stresu. Ale ja wiedziałem, że to meczbol. I najpierw starałem się przyjąć zagrywkę, bo wiedziałem, że Aaron Russell zagrywa w moją strefę lub w strefę obok. Piłka poleciała w moją strefę, starałem się przyjąć z odpowiednią parabolą, żeby Grzesiek Łomacz mógł zagrać wszystko, Micah Christenson poszedł do środka do "Bienia" [Mateusza Bieńka], miałem więc praktycznie pojedynczy blok i tylko wykończyłem to, co Grzesiek zrobił świetnie.
Oczywiście. W ciągu dnia starałem się zwizualizować sobie, jak wszystko będzie wyglądało. Czułem przed tym meczem bardzo duży stres. Bo to był bardzo ważny mecz. Ale czasami bardzo duży stres napędza do bycia bardzo skupionym na celu. Tak było tym razem i bardzo się z tego cieszę.
Największy stres jest w ciągu dnia, kiedy czekasz i nie możesz się doczekać tego, co będzie na boisku. A jak już na boisku byłem, to byłem spokojny, skoncentrowany i po prostu robiłem to, co do mnie należy.