Gromkie "Sto lat, sto lat" rozległo się po zakończonym we wtorek późnym wieczorem pojedynku Polaków z Amerykanami. Życzenia skierowane były co prawda do Bartosza Kurka, który dzień wcześniej skończył 34 lata, ale brakowało zaledwie około 90 minut, by mógł je "przejąć" Tomasz Fornal. On 25. urodziny obchodzi w środę. Przyjmujący występem w tym spotkaniu zapracował na to, by usłyszeć je zaśpiewane przez 10 tysięcy kibiców zgromadzonych w katowickim Spodku.
Siatkarz Jastrzębskiego Węgla nie był jedynym zawodnikiem, który w meczu z USA pokazał się z dobrej strony. Na pochwały zasłużyli też Kamil Semeniuk, Kurek i Mateusz Bieniek. Siedem punktów Fornala przy dorobku wymienionej trójki wygląda dość skromnie, ale oni rozegrali całe spotkanie lub schodzili z boiska tylko na chwilę. 25-latek zarówno w drugim, jak i w trzecim secie wchodził z ławki i jedyną w pełni przez niego rozegraną partią była ta numer cztery. Ale to on może się pochwalić zdobyciem ostatniego punktu w każdej z trzech odsłon wygranych przez biało-czerwonych. Niektórzy upatrują w tym symbolu znaczenia jego obecności na boisku.
Wtorkowy wieczór. Pochodzący z Krakowa zawodnik wszedł od początku drugiej partii pojedynku z Meksykiem (3:0) i też zebrał wiele pochwał. Odpłacił się wtedy trenerowi biało-czerwonych Nikoli Grbiciowi za szansę 11 "oczkami", asem, trzema skutecznymi blokami i dobrą grą w obronie, do której już przyzwyczaił.
- Cieszy, że potrafimy wejść i zaprezentować się fajnie...razem ze mną na czele (śmiech). To był oczywiście żart. Cieszy, że potrafimy wejść i razem z chłopakami wprowadzić taką pozytywną atmosferę na parkiet oraz pograć fajną siatkówkę - opowiadał po spotkaniu z Latynosami.
I choć wtedy stwierdził, że żartował, to wszyscy dookoła zgodziliby się, że wersja "na poważnie" miała w pełni uzasadnienie. Podsumowując następnie swój występ, rzucił jeszcze, że czasami jest tak, iż wszystko wychodzi, a kiedy indziej nic i że to wszystko zależy od dnia. We wtorek pokazał jednak, że jest w stabilnej, dobrej formie.
- Wolałbym takie wejście z Amerykanami albo z drużyną, która jest w światowym topie - dodał wówczas na koniec. Tak więc jego życzenie się spełniło. A dokładniej, to spełnił je sam.
Jubilat w inaugurującym mundial meczu grupowym z Bułgarami (3:0) nie pojawił się na parkiecie ani przez chwilę. W dwóch kolejnych spotkaniach wchodził tradycyjnie za Aleksandra Śliwkę. Tak samo było podczas meczów towarzyskich poprzedzających docelową imprezę tego sezonu. Udane wejścia zanotował także w lipcowym turnieju finałowym Ligi Narodów w Bolonii. Regularnie zaczęły się więc pojawiać pytania o to, czy za sprawą bardzo dobrej gry nie zasłużył na to, by dać mu szansę od początku meczu.
Sam siatkarz najpierw podczas Memoriału Huberta Jerzego Wagnera po udanym występie przyznał, że - tak jak każdy - marzy o grze w pierwszej szóstce. Jednocześnie zapewnił, że dostosuje się do roli wyznaczonej mu przez szkoleniowca niezależnie od tego, czy będzie związana z wyjściowym składem, czy też mianem dżokera. Na pytanie, czy wierzy, że ma szanse przedrzeć się do "szóstki", odparł wówczas: - Jeśli zacznę w niej grać, to znaczy, że drzwi do niej były otwarte. Jeśli nie, to oznacza, że są zamknięte.
Dzień później zaliczył następny dobry mecz, ale gdy dziennikarze wrócili do sprawy składu, to tym razem nie chciał już się wypowiadać na ten temat. Nawiązał przy tym do Śliwki. Cieszący się jak na razie wciąż zaufaniem Grbicia 27-letni przyjmujący konsekwentnie zaczyna grę w parze z Semeniukiem.
- Nie ma co tego drążyć, to nie pomaga Olkowi, który jest znakomitym siatkarzem i na pewno te wiadomości do niego dochodzą. Te wszystkie spekulacje, kto powinien grać. Dajmy naszej drużynie chwilę spokoju przed mistrzostwami, to na pewno pomoże nam wszystkim. Także Olkowi, który potrafi grać niesamowitą siatkówkę i zasługuje na to, by być w pierwszej szóstce. Jak każdy, kto jest w czternastce - podkreślił wtedy.
Tylko tak naprawdę to sam jest sobie winien, bo własną bardzo dobrą postawą na boisku cały czas nie pozwala zamknąć dyskusji na ten temat.