Najbardziej zaufany człowiek Grbicia dostał ostrzeżenie. Żółta kartka

Jakub Balcerski
Polacy pokazali klasę, ograli poważnego kandydata do zdobycia złotego medalu na tym mundialu. Ale oczywiście nie jest tak, że po zwycięstwie z USA wśród kandydatów do mistrzostwa nie ma już nikogo poza drużyną Nikoli Grbicia. W grze Polaków było jeszcze sporo niedokładności, a problemów nie brakowało. Ale we wtorek najważniejsze było to, że wszystkie zostały przezwyciężone - pisze Jakub Balcerski ze Sport.pl po wygranej polskich siatkarzy 3:1 z Amerykanami.

Mecz z Amerykanami miał dać Nikoli Grbiciowi odpowiedź na pytanie: "Gdzie jest Polska?". Po wygranej 3:1 możemy już odpowiedzieć, że poza tym, że jest w 1/8 finału jako najwyżej rozstawiony zespół po fazie grupowej, to siatkarsko wygląda naprawdę bardzo dobrze, może nawet świetnie. Nawet jeśli serbski trener nie ma jeszcze sytuacji idealnej, a w kontekście niektórych siatkarzy może mieć nawet wątpliwości.

Tym Grbić zajmie się jednak później. Na razie może się uśmiechnąć, tak, jak w trakcie trzeciego seta. Była "naparzanka" na boisku, a Serb słynący z kamiennej twarzy uśmiechnął się i pokazał kibicom zaciśniętą pięść.

Zobacz wideo

Gwiazda Amerykanów w stroju libero. Nie zagrał, ale mecz z USA z miejsca stał się wyjątkowy

Emocje w kontekście meczu z Amerykanami zaczęły się już przed spotkaniem. Podczas niedzielnego starcia USA z Bułgarami dało się zauważyć, że Micah Christenson grał "otaśmowany", z opatrunkiem na udzie. Amerykanie zapewniali, że to tylko działanie prewencyjne, a rozgrywającemu nic poważnego nie jest.

We wtorek, po wyjściu obu drużyn na rozgrzewkę, okazało się jednak, że Christenson nie ma na sobie białej koszulki z granatowymi spodenkami tak, jak pozostali siatkarze. Jego strój był cały czerwony, jak u libero. I już było wiadomo, że jedna z najważniejszych broni Amerykanów nie odegra w meczu kluczowej roli. 

Stroje mogły dziwić także po stronie Polaków. W granacie grają rzadko, na MŚ nie wystąpili w nich już bardzo dawno. Atmosfera w Spodku też zresztą była wyjątkowa - każda przyśpiewka, hymn odśpiewany jak zwykle "a capella", każda akcja rozgrywana z zawodnikami przez kibiców - czuło się, że to najbardziej prestiżowy mecz pierwszej fazy turnieju w Katowicach.

Polacy odzwyczaili się od trudnych końcówek. "Dawid Podsiadło" posłał asa i przegrali pierwszą od "stu lat"

Polacy zaczęli nieźle, od wyraźnego prowadzenia, ale nie potrafili utrzymać przewagi do końca seta. Spokój i pilnowanie tego, jak grają rywale, skończyły się mniej więcej w połowie seta. Od tego momentu zawodnicy trenera Johna Sperawa grali jak mistrzowie, a ich rywale tak, jakby pierwszy raz znaleźli się na boisku pod taką presją.

I w sumie rzeczywiście, Polacy mogli się od tej presji odzwyczaić. Mecze z Bułgarią i Meksykiem to jednak co innego niż starcie z jedną z najlepszych kadr na świecie. Kiepska, nerwowa gra przy kluczowych akcjach mogła denerwować. Słaby, popełniający błędy Aleksander Śliwka wręcz irytował, wciąż niestabilna była tak kluczowa przecież dla losów każdego meczu w nowoczesnej siatkówce zagrywka.

Za dużo było tego chaosu, żeby w końcu nie stracić kontroli. Amerykanie zdobyli punkt przy stanie 23:23 i stało się jasne: o wyniku pierwszego seta zadecyduje bardzo wyrównana końcówka. Takich Polacy nie przegrywali "od stu lat" - ostatnia przydarzyła się w drugim secie ćwierćfinału Ligi Narodów przeciwko Iranowi. I po wielu świetnych końcówkach setów w tym sezonie tej jednej wygrać się nie udało. 25:23 dla Amerykanów. Najpierw na zagrywkę wszedł amerykański Dawid Podsiadło - wąsaty Kyle Russell, który wygląda jak polski wokalista - i zaserwował asa. A chwilę później drugie nie najlepsze przyjęcie zagrywki Russella i błąd w rozegraniu sytuacyjnej piłki. I pierwszy raz na tym turnieju Polacy przegrywali - 0:1.

Żółta kartka dla Śliwki. Fornal znów pokazał się Grbiciowi

Czego brakowało w pierwszej partii? Spokoju, to przede wszystkim. Ale z elementów siatkarskich najbardziej przyjęcia. Za nie w wyjściowym składzie polskiej kadry odpowiadają w dużej mierze Śliwka i Paweł Zatorski. I jeśli patrzeć na ich dyspozycję w pierwszych dwóch setach, to byli do zmiany. Za dużo błędów, za mało stabilizacji przyjęcia. Z obydwoma trener Grbić dyskutował - z Zatorskim w trakcie drugiej partii, ze Śliwką po trzecim secie. 

Zatorskiego Grbić jednak w ogóle nie zmienił, a ze Śliwką czekał, ile mógł. Był dla niego jak cierpliwy ojciec. Choć widział, że jego zawodnik nabroił - w drugiej partii skończył tylko dwie z ośmiu piłek, a w obu pierwszych setach Amerykanie "zrobili" na nim cztery z siedmiu asów. "Jak można tak długo czekać?" - można się było pytać Grbicia, widząc słabszą dyspozycję Śliwki i wiedząc, że na ławce ma Tomasza Fornala, którego już po Lidze Narodów, a zwłaszcza po meczu z Meksykiem z niedzieli, nazywaliśmy "siatkarskim brylantem".

Serbski trener Polaków długo się wahał, ale w końcu zareagował. Wpuścił Fornala na końcówkę drugiego seta, a ten mu go skończył, zdobywając punkt dający wynik 25:21. W przerwie między setami Grbić wziął Śliwkę na "wychowawczą" rozmowę przy ławce rezerwowych i chyba powiedział mu, że daje mu ostatnią szansę, bo przyjmujący ZAKSY Kędzierzyn-Koźle na trzecią partię znów wyszedł na boisko od początku. Efekt? Dostał trzy piłki, nie skończył żadnej, znów pojawiły się u niego błędy w przyjęciu. I wtedy już nawet Grbić stwierdził, że ma dość i nie może sobie na to pozwolić. Zdjął Śliwkę, znów wprowadził Fornala, a jego zespół wyszedł wypracował sobie przewagę. Polacy ją utrzymali, wygrali seta 25:19 i wyszli na prowadzenie w całym meczu. To chyba mówi samo za siebie.

Śliwka to najbardziej zaufany człowiek Grbicia. Wielu stwierdziłoby, że trener jest do zawodnika tak przywiązany, że nawet po tragicznym meczu Śliwka jest w hierarchii wyboru do składu wyżej od Fornala. Ale ten po raz kolejny udowadnia mu, że zasługuje nie tylko na szanse wchodzenia na boisko z ławki. Zgłasza akces po miejsce w wyjściowej szóstce. Przed Grbiciem trudna decyzja, bo brakiem zmian w pierwszym składzie może niepotrzebnie podłamać Fornala w jego najlepszej formie w karierze. Dla Śliwki mecz z Amerykanami jest ostrzeżeniem, żółtą kartką. W wielu innych drużynach za taki występ w następnym tak ważnym spotkaniu nie wyszedłby już na boisko "w podstawie". Oby się zmotywował i odbudował. O tym, jak jest przydatny, przekonaliśmy się choćby, gdy wygrywał oba finały Ligi Mistrzów z ZAKSĄ.

Siatkówka bywa prosta. Tak Polacy zrobili sobie w Spodku siatkarskie święto, którego nie zatrzymał nawet system MŚ

Gra Polaków po zmianie Śliwki na Fornala się poukładała. Błędy się jeszcze zdarzały, ale nie brakowało przede wszystkim siły rażenia. Oba skrzydła - Kamil Semeniuk (skończył sześć z dziewięciu ataków w drugiej i trzeciej partii) i Bartosz Kurek (dziewięć z trzynastu ataków) - weszli na swój kosmiczny poziom. To zapewniło im, a zarazem drużynie, spokój na czwartego seta.

Choć chyba jeszcze większą odmianą była dużo lepsza gra serwisem. Jak słusznie zauważył na Twitterze dziennikarz Sport.pl, Karol Górka: jest zagrywka i robi się mecz. "Siatkówka bywa naprawdę prosta" - napisał.

W końcówce spotkania polska drużyna działała już jak świetnie skonstruowana i naoliwiona maszyna. Nawet Grzegorz Łomacz, który zazwyczaj jest "tylko" zmiennikiem, tym razem wziął sprawy w swoje ręce i wprowadzony na podwójną zmianę dał zespołowi sporo świeżości, gubił Amerykanów. Wszystko symbolicznie zakończył bohater Fornal - po jego punkcie było 25:21 i 3:1. A polskiej fiesty w Spodku nie zatrzymał nawet kontrowersyjny system rozgrywek, który - gdyby ktoś chciał kalkulować i ustawiać drabinkę - mógł popsuć to siatkarskie święto. Ale nie popsuł, oba zespoły o zwycięstwo grały na maksa.

Polacy pokazali klasę, ograli poważnego kandydata do zdobycia złotego medalu na tym mundialu. Oczywiście nie jest tak, że po tym zwycięstwie wśród kandydatów do mistrzostwa nie ma już nikogo poza drużyną Nikoli Grbicia. W grze Polaków było jeszcze sporo niedokładności, a problemów nie brakowało. Ale we wtorek najważniejsze było to, że wszystkie zostały przezwyciężone. I taki obrazek z Katowic trzeba zapamiętać. Żeby wrócić tu na fazę finałową. I żeby 11 września było tak samo, tak pięknie, jak 30 sierpnia.

Więcej o:
Copyright © Agora SA