Dokładnie 10 lat temu Polacy otwierali szampana w Sofii, świętując jedyny w historii triumf w Lidze Światowej, poprzedniczce Ligi Narodów. Wiadomo już, że teraz w Bolonii to nie oni sięgną po butelki z tym trunkiem, bo wciąż nie uporali się z nierówną grą. Wciąż, bo przeplatające się wzloty i upadki w trakcie spotkania to od pewnego czasu już, niestety, ich znak rozpoznawczy. A solidny i równo spisujący się rywale, jakimi są Amerykanie, nie marnują takiej okazji.
Ostre falowanie biało-czerwoni zaliczyli też m.in. w czwartkowym ćwierćfinale z Irańczykami. Wówczas największy kryzys doparł ich w czwartym secie, ale zdołali się pozbierać przed tie-breakiem. Mimo zwycięstwa o tamtym pojedynku na pewno woleliby jak najszybciej zapomnieć Bartosz Kurek i Marcin Janusz. Obaj zagrali wówczas znaczniej poniżej swoich możliwości.
Kurek w przeszłości kilkakrotnie dał się mocno we znaki reprezentantom Stanów Zjednoczonych. Wystarczy przypomnieć choćby pełen dramaturgii półfinał mistrzostw globu sprzed czterech lat, w którym atakujący polskiej kadry był pierwszoplanową postacią. Liderem był również prawie miesiąc temu, gdy w fazie interkontynentalnej LN biało-czerwoni pokonali w Sofii Amerykanów 3:1. Na początku sobotniego meczu 34-letni zawodnik posłał asa i tchnął nadzieję w serca polskich kibiców, ale na swoje rozkręcenie się w ataku kazał czekać do drugiej partii. W kolejnej znów większość prób była bezowocna.
Generalnie siatkarze Nikoli Grbicia zarówno w pierwszej, jak i w drugiej odsłonie grali dobrze, ale tylko do czasu. W końcówkach zaś oddawali pole przeciwnikom. Tymi ostatnimi dowodził już tym razem Micah Christenson. Należącego do ścisłej światowej czołówki rozgrywających zawodnika zabrakło w poprzednim spotkaniu tych drużyn. Polacy próbowali utrudnić mu zadanie odrzucającą od siatki zagrywką, ale i tak pewnie dyrygował grą swoich kolegów z zespołu, którzy byli bardzo skuteczni w ataku.
Nie zawodził będący jedną z kluczowych postaci Grupy Azoty Zaksy Kędzierzyn-Koźle David Smith, swoje dokładali też Aaron Russell i Torey Defalco. Ten ostatni w minionym sezonie klubowym zebrał wiele pochwał za grę w Indykpolu AZS Olsztyn, co zaowocowało transferem do Asseco Resovii Rzeszów. W sobotę nie miał jednak litości dla stojących po drugiej stronie siatki kolegów z PlusLigi i nowego klubu. To właśnie jego punktowa zagrywka dała Amerykanom pierwszą piłkę setową w secie otwarcia. Wcześniej kilka razy błysnął Kamil Semeniuk czy środkowi Mateusz Bieniek i Jakub Kochanowski, a Grbić popisał się intuicją. Tuż po tym jak zdecydował się na podwójną zmianę, to punkt na wagę remisu 21:21 zdobył wprowadzony kilka sekund wcześniej Łukasz Kaczmarek. Ale to był koniec zaciętej walki ze strony jego drużyny. W końcówce zabrało jej zdecydowania i czujności.
Bardzo podobnie wyglądała kolejna odsłona. Szkoleniowiec mistrzów świata próbował zmian, ale nie przynosiły zbytnio efektu. Polacy 11 własnymi błędami ułatwili zadanie przeciwnikom, którzy ponownie w decydującym momencie okazali się lepsi w detalach.
I choć oczywiście takie słabsze końcówki nie dają powodu do radości kibicom biało-czerwonych, to najbardziej martwi to, co stało się z drużyną w trzecim secie. Byli wówczas równie nieporadni jak w czwartej odsłonie czwartkowego pojedynku z Irańczykami. Grbić podczas przerw apelował do nich o wyczyszczenie głów i mądrą grę, ale bezskutecznie. Nie stawiali niemal oporu Amerykanom, a ci w szybkim tempie powiększali przewagę. Defalco szalał w polu serwisowym, a biało-czerwoni byli bezradni.
Sama porażka z tak mocnym przeciwnikiem jak ekipa z USA generalnie wstydu nie przynosi, choć Polakom przydarzyła się po raz pierwszy od 2018 roku. Ale przede wszystkim przegranie seta do 13 i to w tak słabym stylu nie przystoi mistrzom globu. Ich nieporadność z trybun w Bolonii oglądały zaś tego dnia tak zasłużone postacie światowej siatkówki jak choćby Argentyńczyk Julio Velasco i Włoch Lorenzo Bernardi.
O ile obie drużyny ryzykowały mocną zagrywką, to korzyść przynosiło to tylko jednej. Amerykanie zepsuli 11 serwisów i mieli 9 asów, a u biało-czerwonych było ich - odpowiednio - 16 i 4. Rywale lepiej radzili też sobie w bloku.
Polacy nie zagrają więc po raz drugi z rzędu w finale LN. W niedzielę o trzecie miejsce powalczą z Włochami lub Francuzami. Kwestia podium w tych rozgrywkach jest teraz jednak sprawą drugorzędną. Podstawowe pytanie brzmi, czy nierówna gra w turnieju finałowym w Bolonii to jedynie zimny prysznic, który może się im przydać przed rozpoczynającymi się za nieco ponad miesiąc mistrzostwami świata, czy też to głośniejszy alarm.