Gwiazdy oglądały nieporadność Polaków. To nie przystoi mistrzom świata. Apele Grbicia na nic

Agnieszka Niedziałek
Grający jak dobrze naoliwiona maszyna Amerykanie dość brutalnie odarli polskich siatkarzy ze złudzeń i wybili im z głowy nadzieje na awans do finału Ligi Narodów. W pierwszych dwóch setach półfinału w Bolonii decydujące były błędy mistrzów świata w końcówkach, w trzecim zupełnie się pogubili i zostali zdeklasowani. A pewnym symbolem ich niemocy w ostatniej partii było pięć asów Toreya Defalco.

Dokładnie 10 lat temu Polacy otwierali szampana w Sofii, świętując jedyny w historii triumf w Lidze Światowej, poprzedniczce Ligi Narodów. Wiadomo już, że teraz w Bolonii to nie oni sięgną po butelki z tym trunkiem, bo wciąż nie uporali się z nierówną grą. Wciąż, bo przeplatające się wzloty i upadki w trakcie spotkania to od pewnego czasu już, niestety, ich znak rozpoznawczy. A solidny i równo spisujący się rywale, jakimi są Amerykanie, nie marnują takiej okazji.

Zobacz wideo Grbić nie obiecuje zwycięstwa nawet w meczu towarzyskim. „A co dopiero mówić o Lidze Narodów czy mistrzostwach świata"

Kurek tym razem nie nękał Amerykanów. Christenson wrócił i dowodził

Ostre falowanie biało-czerwoni zaliczyli też m.in. w czwartkowym ćwierćfinale z Irańczykami. Wówczas największy kryzys doparł ich w czwartym secie, ale zdołali się pozbierać przed tie-breakiem. Mimo zwycięstwa o tamtym pojedynku na pewno woleliby jak najszybciej zapomnieć Bartosz Kurek i Marcin Janusz. Obaj zagrali wówczas znaczniej poniżej swoich możliwości.

Kurek w przeszłości kilkakrotnie dał się mocno we znaki reprezentantom Stanów Zjednoczonych. Wystarczy przypomnieć choćby pełen dramaturgii półfinał mistrzostw globu sprzed czterech lat, w którym atakujący polskiej kadry był pierwszoplanową postacią. Liderem był również prawie miesiąc temu, gdy w fazie interkontynentalnej LN biało-czerwoni pokonali w Sofii Amerykanów 3:1. Na początku sobotniego meczu 34-letni zawodnik posłał asa i tchnął nadzieję w serca polskich kibiców, ale na swoje rozkręcenie się w ataku kazał czekać do drugiej partii.  W kolejnej znów większość prób była bezowocna.

Generalnie siatkarze Nikoli Grbicia zarówno w pierwszej, jak i w drugiej odsłonie grali dobrze, ale tylko do czasu. W końcówkach zaś oddawali pole przeciwnikom. Tymi ostatnimi dowodził już tym razem Micah Christenson. Należącego do ścisłej światowej czołówki rozgrywających zawodnika zabrakło w poprzednim spotkaniu tych drużyn. Polacy próbowali utrudnić mu zadanie odrzucającą od siatki zagrywką, ale i tak pewnie dyrygował grą swoich kolegów z zespołu, którzy byli bardzo skuteczni w ataku.

Nie zawodził będący jedną z kluczowych postaci Grupy Azoty Zaksy Kędzierzyn-Koźle David Smith, swoje dokładali też Aaron Russell i Torey Defalco. Ten ostatni w minionym sezonie klubowym zebrał wiele pochwał za grę w Indykpolu AZS Olsztyn, co zaowocowało transferem do Asseco Resovii Rzeszów. W sobotę nie miał jednak litości dla stojących po drugiej stronie siatki kolegów z PlusLigi i nowego klubu. To właśnie jego punktowa zagrywka dała Amerykanom pierwszą piłkę setową w secie otwarcia. Wcześniej kilka razy błysnął Kamil Semeniuk czy środkowi Mateusz Bieniek i Jakub Kochanowski, a Grbić popisał się intuicją. Tuż po tym jak zdecydował się na podwójną zmianę, to punkt na wagę remisu 21:21 zdobył wprowadzony kilka sekund wcześniej Łukasz Kaczmarek. Ale to był koniec zaciętej walki ze strony jego drużyny. W końcówce zabrało jej zdecydowania i czujności.

Wróciła całkowita nieporadność. Apele Grbicia na nic

Bardzo podobnie wyglądała kolejna odsłona. Szkoleniowiec mistrzów świata próbował zmian, ale nie przynosiły zbytnio efektu. Polacy 11 własnymi błędami ułatwili zadanie przeciwnikom, którzy ponownie w decydującym momencie okazali się lepsi w detalach.

I choć oczywiście takie słabsze końcówki nie dają powodu do radości kibicom biało-czerwonych, to najbardziej martwi to, co stało się z drużyną w trzecim secie. Byli wówczas równie nieporadni jak w czwartej odsłonie czwartkowego pojedynku z Irańczykami. Grbić podczas przerw apelował do nich o wyczyszczenie głów i mądrą grę, ale bezskutecznie. Nie stawiali niemal oporu Amerykanom, a ci w szybkim tempie powiększali przewagę. Defalco szalał w polu serwisowym, a biało-czerwoni byli bezradni.

Sama porażka z tak mocnym przeciwnikiem jak ekipa z USA generalnie wstydu nie przynosi, choć Polakom przydarzyła się po raz pierwszy od 2018 roku. Ale przede wszystkim przegranie seta do 13 i to w tak słabym stylu nie przystoi mistrzom globu. Ich nieporadność z trybun w Bolonii oglądały zaś tego dnia tak zasłużone postacie światowej siatkówki jak choćby Argentyńczyk Julio Velasco i Włoch Lorenzo Bernardi.

O ile obie drużyny ryzykowały mocną zagrywką, to korzyść przynosiło to tylko jednej. Amerykanie zepsuli 11 serwisów i mieli 9 asów, a u biało-czerwonych było ich - odpowiednio - 16 i 4. Rywale lepiej radzili też sobie w bloku.

Polacy nie zagrają więc po raz drugi z rzędu w finale LN. W niedzielę o trzecie miejsce powalczą z Włochami lub Francuzami. Kwestia podium w tych rozgrywkach jest teraz jednak sprawą drugorzędną. Podstawowe pytanie brzmi, czy nierówna gra w turnieju finałowym w Bolonii to jedynie zimny prysznic, który może się im przydać przed rozpoczynającymi się za nieco ponad miesiąc mistrzostwami świata, czy też to głośniejszy alarm.

Więcej o: