Andrea Anastasi prawie nieprzerwanie przez ostatnie 11 lat był związany z polską siatkówką. W latach 2011-13 jako trener męskiej reprezentacji, a od 2014 roku pracował w klubach PlusLigi - najpierw pięć lat w Treflu Gdańsk, a następnie trzy w Projekcie Warszawa. Teraz wraca do ojczyzny, gdzie dołączył do Sir Safety Perugii. W czołowej ekipie Serie A szkoleniowcy nie są w stanie zagrzać dłużej miejsca. Poprzednikiem Włocha był prowadzący od niedawna biało-czerwonych Nikola Grbić, a przed nim pracował tam Vital Heynen, ówczesny trener Polaków. Serb spędził w klubie z Italii tylko sezon, a Belg niespełna dwa.
Andrea Anastasi: Myślę, że tak. Kiedy taki klub oferuje ci pracę, to jak możesz powiedzieć "nie"? Trzeba skorzystać z takiej szansy, absolutnie. I tak też zrobiłem.
Wiele.
Oznaczało to opuszczenie Polski po tych wszystkich latach, a to mój drugi dom. Gdańsk, Warszawa. Stolica Polski to dla mnie wyjątkowe miejsce. Mam tam wielu przyjaciół, zostawiłem moje serce w tym mieście i w tym kraju. Do tego wspaniali kibice. To było najtrudniejsze przy tej decyzji. Ostatni sezon był ciężki, a przystąpiliśmy do niego po jednym z najlepszych w historii klubu. Ale tak samo było w Jastrzębskim Węglu. W ogóle topowe kluby PlusLigi miały teraz problemy. Perugia jest zaś pod jednym względem jak Jastrzębski Węgiel - prezesi dość często zmieniają trenerów. Skupiam się jednak na drużynie, z którą będę pracował.
Dwa lata temu klub skontaktował się ze mną, ale byłem związany kontraktem z klubem z Warszawy, więc nawiązanie współpracy było niemożliwe (w 2019 roku trenerem włoskiej ekipy został ówczesny szkoleniowiec reprezentacji Polski Vital Heynen - przyp. red.). Teraz było inaczej - miałem wiele ofert, ale nie podpisałem żadnej umowy. To ważne. Gino jest specyficzną osobą. Jest bardzo zmotywowany i wkłada w to wszystko mnóstwo energii oraz wielkie pieniądze. Ale myślę, że nie muszę skupiać uwagi na tym, co się dzieje dookoła klubu. Teraz presja towarzyszy każdej drużynie, wszyscy chcą wygrać i zagarnąć dla siebie wszystko, co najlepsze. Muszę koncentrować się na mojej pracy, by podołać temu wyzwaniu. Tego chcę.
Całkowita racja. To ogromne wyzwanie i duży projekt. Czuję, że w tym momencie kariery jestem gotowy się tego podjąć. Skończyłem pracę w Warszawie i mogłem zdecydować, czego teraz chcę i co mogę robić. Przede mną duża odpowiedzialność, ale postaram się jej sprostać. To nie jest też dla mnie pierwsza taka sytuacja. W reprezentacji Włoch i Polski presja cały czas jest na najwyższym poziomie. Chcę teraz wykorzystać moje doświadczenie, które jest dodatkową wartością.
Po śmierci mamy miałem trudny czas. To był ciężki tydzień, kiedy nie myślałem o sprawach zawodowych tylko starałem się uporać z tym, co się działo wokół mnie. Musiałem się wyciszyć. Perugia odezwała się niespełna dwa tygodnie temu. Najpierw dyrektor sportowy Goran Vujevic rozmawiał z moim menedżerem. W piątek Gino zdecydował, że jestem właściwą osobą i pozostała kwestia finalizacji sprawy i podpisania kontraktu. W poniedziałek miałem umowę na stole i zostało mi podjąć ostateczną decyzję. Nie byłem nadmiernie podekscytowany, raczej spokojny. Bo rozmawiałem wcześniej z wieloma klubami i w przypadku wielu z nich nie było konkretnej oferty, a jedynie negocjacje. Niektóre złożyły propozycję, ale czekałem. Śmierć mamy sprawiła, że podchodziłem do tego na spokojnie. Wtedy zgłosiła się Perugia i pomyślałem "Czemu nie?". Będę miał świetną drużynę, wspaniałych zawodników, to wielka szansa. Dam z siebie wszystko.
Nie patrzyłem na to w ten sposób. Ludzie mówili mi "Wreszcie wracasz", ale dla mnie to nie było priorytetem. Zdecydowałem się na Perugię, bo to świetny klub, a Serie A to jedna z lig, w której chciałem pracować. Włoska liga jest świetna, polska również. Do Rosji nie chcę iść, z wielu powodów. Perugia to niesamowity klub. Jak jesteś trenerem piłkarskim i zgłasza się do ciebie Real Madryt, to nie mówisz "Nie, nie chcę". Każdy czołowy szkoleniowiec chce tam pracować. Tak to widzę.
Nie mam teraz małych dzieci, które potrzebują mnie w domu (śmiech). To byłoby zupełnie co innego.
Dawno temu. Na początku listopada poprosiłem Piotra Gacka o spotkanie, by dowiedzieć się czegoś na temat mojej przyszłości w klubie. W grudniu odbyło się kolejne i od mojego menedżera usłyszałem, że nie ma planu przedłużenia ze mną umowy z wielu powodów, których nie potrafię zrozumieć. Władze klubu szykują prawdopodobnie nowy projekt, szanuję to. Tak więc wtedy zrozumiałem, że nie ma już dla mnie miejsca w Warszawie.
Chciałbym podkreślić, że z nikim nie podpisałem kontraktu, a do tego czasu żadna ze stron nie może być niczego pewna.
Tak. Z Darkiem Gadomskim (prezesem Trefla - przyp.red.) mieliśmy jednak inne pomysły na budowanie drużyny. Rozstaliśmy się jednak w zgodzie, po prostu mieliśmy inne wizje. Rozmawiałem też sporo z klubem z Bełchatowa. Niewiele mogłem tam zrobić - zarówno drużyna, jak i sztab szkoleniowy były już gotowe. Skra to świetny klub. Gdy pojawiła się zaś propozycja z Perugii, to postanowiłem, że chcę się podjąć tego wyzwania i postanowiłem podpisać umowę.
Rozmawialiśmy o zawodnikach, owszem. Przedstawiłem swoje pomysły i starałem się skierować działania klubu w tym kierunku. Ważne było dla mnie pozyskanie kilku graczy, ale okazało się to niemożliwe.
To się okaże. Może pani zadzwonić do mnie w listopadzie i zobaczymy, jaka wtedy będzie sytuacja (śmiech).
Z pewnością jest ryzykowna. W tego typu klubie musisz być stale zmotywowany, troszczyć się o to, co się dzieje dookoła i mieć w sobie gotowość do działania. Ale to świetna praca.
Jeszcze nie, ostatnio był zajęty podczas turnieju Ligi Narodów w Kanadzie. Ale porozmawiam z nim. Przyjaźnimy się.
Tak. Uważam, że zrobił świetną robotę w Perugii. To wspaniały trener. Trzeba pamiętać, że pod koniec sezonu kłopoty miał Wilfredo Leon, a on robi różnicę w poziomie zespołu. Moim zdaniem w klubie nie chciano zmieniać Nikoli. On jest szanowany i kochany. Gino Sirci po prostu nie lubi, gdy pracujący u niego trener prowadzi też drużynę narodową. To wszystko. Nie chodziło o wyniki.
Co możesz w takiej sytuacji zrobić jako szkoleniowiec? Nic. Miałem teraz ciężki sezon w Warszawie pod względem kłopotów ważnych zawodników. Piotr Nowakowski miał problemy z barkiem i nie był w pełni gotowy do gry. Tak samo drużyna z Bartkiem Kwolkiem w składzie i bez niego to dwie zupełnie różne rzeczy. Ale takie już jest życie w świecie sportu. W 2000 roku wywalczyłem razem z reprezentacją Włoch brązowy medal olimpijski. Ze składu z powodu urazów wypadli wcześniej Andrea Giani i Lorenzo Bernardi, którzy byli wówczas w świetnej formie i należeli do ścisłej światowej czołówki. Moja drużyna zdobyła więc brąz na igrzyskach bez dwóch najlepszych siatkarzy na świecie i to był świetny wynik. Ale cały czas myślałem potem, że gdybym miał ich do dyspozycji, to może wywalczylibyśmy złoto. Wracając więc do sprawy Wilfredo, nie jest łatwo rozwiązać taką kwestię, gdy mowa o liderze drużyny.
Obecnie rozmawiamy na ten temat. W tej chwili mogę jedynie powiedzieć, że jest możliwość, iż ktoś jeszcze dołączy do zespołu.
Przepraszam, ale mogę się wypowiadać tylko na temat zawodników, których pozyskanie klub oficjalnie ogłosił (Sirci kilkakrotnie potwierdził to już w wywiadach, ale Perugia nie wydała jeszcze komunikatu - przy.red.).