Polki w nocy ze środy na czwartek polskiego czasu w Bossier City powitała świecąca pustkami Brookshire Grocery Arena. Z jednej strony trudno się dziwić: ich mecz z Kanadyjkami był przedostatnim spotkaniem dnia i to takiego, w którym Amerykanki, czyli gospodarz, odpoczywały. Ale to przecież obiekt, który może pomieścić aż 14 tysięcy widzów i można tylko żałować, że ceny biletów jak na siatkówkę kobiecą były dość wysokie - wejściówki kosztowały od 35 do 55 dolarów.
Zawodniczki Stefano Lavariniego nie mogły zatem liczyć na głośny doping. Musiały się też mierzyć z jet lagiem i nietypową dla nich porą rozegrania spotkania: gdy wychodziły na boisko, w Polsce wybiła północ, a gdy kończyły grać, minęła już 2:00. Ci kibice, którzy oglądali mecz w kraju, mogli być jednak zadowoleni po zwycięstwie 3:1 (20:25, 25:22, 25:23, 25:20).
Choć Polki faktycznie rozpoczęły mecz jakby ospale. Stefano Lavarini składem przesadnie nie zaskoczył: był duet Katarzyny Wenerskiej na rozegraniu z Olivią Różański przeniesioną z przyjęcia na atak, Agnieszka Kąkolewska z Kamilą Witkowską na środku, w przyjęciu Martyna Łukasik i Zuzanna Górecka, a na libero Maria Stenzel. Eksperymentu z obsadą prawego ataku, do którego zmusza Włocha nieobecność Malwiny Smarzek i Magdaleny Stysiak, ciąg dalszy. Do tego kolejna szansa na zgranie się z drużyną Wenerskiej i kluczowe, jak się później okazało, punkty zespołu w postaci Kąkolewskiej i Łukasik.
- Nie możemy czekać. Zawsze nadarza nam się tylko jedna szansa w danym momencie. Nie możemy grać trzy godziny - mówił podniesionym głosem na jednym z czasów w pierwszym secie Lavarini. - Musimy wykorzystywać nadarzające się szanse. Grajcie! - motywował swoje zawodniczki Włoch. Podczas całej partii wiele razy po akcjach tylko rozkładał jednak bezradnie ręce, gdy widział, że jego zawodniczki czasem nie nawiązują nawet walki z Kanadyjkami.
Polki oddawały punkty rywalkom za darmo nieskutecznymi atakami i bardzo długo nie mogły się odnaleźć na boisku. I to pomimo wspomnianych przez Lavariniego nadarzających się okazji, bo jego zawodniczki przyjmowały nie najgorzej. Ale to skuteczność ataku zawodziła na całej linii i nie pozwalała Polkom grać w swoim stylu.
Pierwszy set przegrany do 20 okazał się bolesną, ale cenną lekcją dla zespołu. Polki sfrustrowane swoją grą zawzięły się i chyba postanowiły sobie, że ten mecz wygrają za trzy punkty. Druga partia odmieniła wynik, ale jeszcze nie ich grę. Były lepsze od Kanadyjek i wyrównały stan meczu, ale zdobywanie punktów swoim nazwiskiem firmowała praktycznie wyłącznie Agnieszka Kąkolewska. A do skutecznych ataków dokładała jeszcze bloki i dobrą współpracę w obronie.
Po trzecim secie dołączyła do niej Martyna Łukasik. Przez dwa sety wzięła na siebie ciężar gry i ataków. Efekt? Z 27 procent skuteczności w ataku i tylko czterech skończonych piłek po drugim secie, doszła do 17 zdobytych punktów na koniec meczu. Polki dzięki nim grały dynamicznie i nie wyglądały już na pogubione tak, jak na początku spotkania. Żeby powiedzieć, że są zgrane długo trzeba będzie jeszcze poczekać, ale przeciwko Kanadzie szybko się pozbierały i pokazały, że nie chcą wpadek.
Wiadomo było, że po powrocie do kadry w roli jej liderki będziemy widzieli Joannę Wołosz. Podczas pierwszego meczu w Bossier City rozgrywająca dostała jednak jeszcze trochę odpoczynku i w trakcie spotkania tylko machała z uśmiechem do kamery, pozdrawiając kibiców. Dlatego jeśli ktoś miałby ją zastąpić, jeśli zespołowi brakowałoby takiej postaci, to wspomniane Kąkolewska i Łukasik właśnie pokazały trenerowi Lavariniemu, że o to nie musi się martwić.
Największy problem włoskiego szkoleniowca po pierwszym meczu w USA się nie zmienił: to wciąż pozycja atakującej. Olivia Różański z biegiem meczu poprawiała swoje statystyki i skończyła z dwunastoma punktami, z czego dziewięć to skończone piłki w ataku. Ale delikatnie mówiąc, nie była najpewniejszą postacią polskiej drużyny. Wchodząca w jej miejsce Weronika Szlagowska też nie błysnęła.
Można to zrzucić na kwestię zgrywania się z drużyną i początek długiego sezonu, ale trener Lavarini nie będzie szukał usprawiedliwień. Prawda jest taka, że na mecz z Brazylią nie ma w kadrze zawodniczki, o której wie, że na prawym ataku nie zawiedzie. I dlatego to niemal pewne, że będzie musiał dalej eksperymentować. Może nie jak szalony naukowiec, wystawiając w ataku Joannę Wołosz, ale na pewno rzadko widząc różnicę pomiędzy pozycją przyjmującej i atakującej. Do tego Polki będą się musiały przyzwyczaić i niektórym na pewno nie będzie łatwo.
Dla Olivii Różański gra na ataku to przecież nowość. - Jest mi ciężko, bo nie grałam dotąd na ataku. Wiem, że potrzebna jest nam atakująca, bo mamy sytuację, jaką mamy, więc staram się wypełniać swoje zadania. Ale to nowa sytuacja i kluczowa pozycja na boisku. To dla mnie wyzwanie i trochę presji na pewno przy takiej roli dla mnie dochodzi - mówiła Sport.pl już po sparingach z Niemki granymi tydzień przed turniejem w USA. Na tej pozycji trudno byłoby także grać nieobecnej w Bossier City, a trenującej w Szczyrku, Martynie Czyrniańskiej. - No nie bardzo się widzę na prawym ataku, ale jeśli dostanę okazję tam zagrać, to dam z siebie wszystko - zapewniała nas po meczu z Niemkami w Nysie.
- Trener jasno nam powiedział, że będzie próbował różnych rotacji i wariantów. Mówił otwarcie, że czekamy na Magdę (Stysiak), ale mamy taki potencjał na skrzydłach, że będziemy próbować ją zastąpić. Mentalnie trener nas przygotował i zdajemy sobie sprawę, że dzięki tej zmianie pomagamy nie tylko sobie, ale także całej drużynie - tłumaczyła Weronika Szlagowska. - Wszystkie przyjmujące muszą być gotowe na to, że będą potrzebne w ataku. Jeżeli trener uzna, że tego potrzebuje, to ja jestem na zmianę otwarta. Zrobię wszystko, żeby to dobrze funkcjonowało - mówiła za to Martyna Łukasik. - Podczas każdego treningu wrzucał na atak wiele dziewczyn i patrzył, jak to funkcjonuje. Nie zna nas jeszcze aż tak dobrze, ale to nie powinno mu przeszkodzić w dokonaniu dobrego wyboru. Wierzę w to, że sobie poradzi - dodała zawodniczka Chemika Police.
- To kluczowa sprawa. Dostosowywanie zawodniczek do nowej pozycji zabiera dużo czasu i poświęcenia. A nie mamy wiele czasu, nie mamy potrzebnych do tego treningów. To tak, jakbyśmy fruwali we mgle. Ale mam kilka pomysłów, zespół daje mi możliwości i czuję, że dziewczyny chcą pomóc. Bez balansu na najważniejszych pozycjach nie wypracujemy innych rzeczy, więc to rzeczywiście bardzo ważna kwestia i muszę próbować różnych rozwiązań - tłumaczył nam Stefano Lavarini.
Łukasik w dyspozycji z meczu z Kanadą w ataku? Szlagowska z szansami w większym wymiarze czasowym? Czyrniańska, niedawno wybrana odkryciem sezonu w polskiej lidze, błyszcząca jako nadzieja polskiej kadry? A może konsekwencja i stawianie na Różański, która wreszcie odpali na prawym ataku? Nie można też zapominać o Zuzannie Góreckiej, która w meczu z Kanadą momentami radziła sobie na lewym skrzydle całkiem nieźle (7 z 9 zdobytych punktów), choć do jej stałej, optymalnej dyspozycji wiele jeszcze brakuje.
Stefano Lavarini wykorzysta i sprawdzi zapewne większość, jeśli nie wszystkie z tych wariantów. Trzeba mu na te testy pozwolić, bo to także próba rozwinięcia różnorodności w tej kadrze. Zawodniczki u Jacka Nawrockiego mogły narzekać na brak świeżości, brak pewności siebie przed kluczowymi meczami i niewiele poszukiwania dla nich nowej jakości w grze. Oczywiście, sytuacja była inna, ale tym łatwiej zrozumieć Włocha, który będzie sporo w grze polskiej drużyny mieszał.
Jednak jeśli ma powstać z tego idealna mikstura, to niech miesza bez względu na wyniki. Mecz z Kanadą pokazał jednak, że można i mieszać, i dowieźć wynik. Starać się zgrywać zespół, poszukiwać nowych rozwiązań, a jednocześnie zaspokajać głód wygrywania, którego w tej reprezentacji nigdy za wiele. Dlatego w meczach z Brazylijkami, Koreankami i Niemkami słowem-kluczem będzie wyrozumiałość. Ale oby obok niej stanął nie niedosyt, a satysfakcja po pozytywnych wynikach.