Lavarini dla Sport.pl: Wkrótce porozmawiamy o tym, jak inne kadry boją się Polek, a nie tylko mnie

Jakub Balcerski
Nowy trener polskich siatkarek pracuje ciągle i wszędzie: przed meczami, w samolocie, ogląda wideo z zagraniami rywalek Polek, potem dyskutuje o przyszłości swojego klubu. Jak sam mówi, żyje siatkówką przez 24 godziny i siedem dni w tygodniu. Na boisku często trzeba mu przypominać o uśmiechu, bo robi się zbyt poważny. - Lubię zespoły, które grają agresywnie. Punktują, nie czekając na błąd rywalek - tłumaczy nam Stefano Lavarini i w długiej rozmowie opowiada, jak ma wyglądać jego reprezentacja Polski.

Za Stefano Lavarinim debiutanckie mecze w roli trenera polskich siatkarek. W rozmowie ze Sport.pl opisuje swoją filozofię, opisuje, co zobaczył w drużynie po pierwszych treningach, jak pracuje i co czeka jego kadrę podczas Ligi Narodów.

Zobacz wideo Rewolucja czy ewolucja u polskich siatkarzy? Kurek: Zobaczymy na boisku. Kadra to nie przedszkole

Jakub Balcerski: Przed panem i kadrą dużo podróżowania i pierwsze mecze o stawkę. Czuje się pan pewny siebie po tym, co zobaczył na treningach i w trakcie przygotowań?

Stefano Lavarini: Pewny siebie byłem już, zanim zacząłem tę przygodę z polską reprezentacją. Byłem przekonany, że to będzie piękny okres i że ten zespół ma wielkie możliwości rozwoju w kolejnych miesiącach. Nawet jeśli mamy przed sobą wiele pracy, teraz pojawiły się mecze o stawkę i to one będą kształtowały jakość naszej siatkówki. Naszym głównym celem jest wywalczenie awansu na igrzyska w Paryżu. Liga Narodów oznacza punkty w rankingu FIVB, które mogą w tym pomóc. Zatem musimy zacząć grać w dobrym stylu od samego początku, żeby je gromadzić. Po pierwszych dwóch meczach towarzyskich z Niemkami miałem w głowie wiele rzeczy, które musimy poprawić, dostosować, ale czułem, że znalazłem dobry punkt wyjścia do podążania za celami. Zawodniczki są zainteresowane tym, co planuję, chcą podążać za moimi sugestiami i stylem gry, jaki mamy do stworzenia. Dlatego nic się nie zmieniło, nadal jestem pewny siebie.

Jaki zespół widział pan na pierwszych treningach? Coś konkretnego przykuło pana uwagę?

Zobaczyłem oddaną pracy, zaangażowaną i zdyscyplinowaną grupę. To był pierwszy obrazek. Wiele czasu minie, zanim poznam dobrze wszystkie zawodniczki, zanim będę wiedział, czym się charakteryzują. Teraz skupiam się na znalezieniu odpowiedniego balansu. Musimy grać w nieco innym systemie i używać przyjmujących w roli zawodniczek na prawym skrzydle, co utrudnia sprawę.

W Polsce przez lata jako najsłabiej obsadzoną pozycję uważano lewe skrzydło. A teraz nowy trener przychodzi i musi z lewego skrzydła zrobić jeszcze prawy atak. Chyba nie trafił pan na najłatwiejsze zadanie.

W pewnym sensie ułatwia nam to pracę nad lewym skrzydłem. To na nim będzie skupiała się gra i w normalnej sytuacji jasne byłoby, że znacznie więcej piłek będziemy posyłać do atakującej. Że ta pozycja będzie ważniejsza. A teraz musi być właśnie ten balans, musimy podzielić i piłki i to, która zawodniczka, w którym momencie będzie najważniejsza. Jestem przekonany, że to da także sporo korzyści przyjmującym.

Kiedy przychodził pan do Polski, zobaczyłem na Twitterze Jeleny Blagojević (Serbka grała u Lavariniego przez trzy lata jako kapitan Foppapedretti Bergamo - przyp.) zdjęcie, na którym trzyma się pan za kąciki ust i zachęca zawodniczki, żeby się uśmiechnąć. Jest jakaś historia za tym gestem?

To jeden z najlepszych obrazków z całej mojej kariery. Głównie przez relację z Jeleną, bo to wspaniała zawodniczka i świetnie się rozumieliśmy. Ale jest też dość charakterystyczny, bo podczas meczów zazwyczaj jestem poważny i zapominam o uśmiechu. Czasami niektórzy nawet narzekają, że za mało się uśmiecham. Jelena to jednak siatkarka, która na boisku ma czasem wyraz gorszy ode mnie, tak się skupia. W momencie, kiedy zostało zrobione to zdjęcie, wściekła się na sędziego, czy sytuację na boisku. I tak wyszło, że to ja, ten poważny, przypomniałem jej o uśmiechu. Jestem wdzięczny, że zdecydowała się go udostępnić na moje powitanie w polskiej kadrze, bo świetnie przedstawia naszą relację.

Polskie zawodniczki już zobaczyły ten gest?

Może będzie mi potrzebny, bo też czasem wydają się poważne. Ale chodzi w nim głównie o to, żeby celebrować chwilę. Skupić się na jakimś bardzo ważnym, miłym momencie, który szkoda byłoby przegapić. I dziewczyny od pierwszego dnia pokazują mi, że bardzo chcą, żeby nasza współpraca wyglądała jak najlepiej, a jej efektem były sukcesy. Na tej drodze ten gest będzie niezbędny. Ale żeby przypominać o uśmiechu zawodniczkom, sam muszę o nim pamiętać. A przekonacie się, że dla mnie to nie takie proste.

Jaka jest trenerska filozofia Stefano Lavariniego?

Lubię zespoły, które grają agresywnie. W tym sensie, że za każdym razem próbują zdobyć punkt, stają się szalone w poszukiwaniu rozwiązań w poszczególnych akcjach. Punktują, nie czekając na błąd rywalek. Jednocześnie musi być w nich odpowiedni balans, organizacja. Każdy powinien wiedzieć, jaką ma pozycję i co dokładnie ma robić, za co być odpowiedzialnym. Nie jestem jednak trenerem, który ma określony system, pod który ustawia każdy zespół i nie widzi od tego wyjątków. Nie patrzę też na wielkie indywidualności. Poznaję zawodniczki i staram się stworzyć zespół od podstaw w oparciu o ich charakterystykę. Potem zajmuję się tą wspomnianą agresją i balansem. To chyba opis, którego możecie używać.

Poznaliśmy pana trochę od sportowej strony. A spróbujemy jeszcze od prywatnej: przed wami dużo latania pomiędzy turniejami Ligi Narodów. Co najczęściej robi pan na pokładzie samolotu?

Po prostu pracuję.

24 godziny i siedem dni w tygodniu?

Mniej więcej. Odkąd podpisałem kontrakt z polską federacją mam tak jakby dwa etaty - pracuję w reprezentacji i w klubie. Nawet jeśli masz mecz, albo trenujesz od trzech do sześciu godzin dziennie i tak pracujesz cały czas. Bo musisz być pod telefonem, być gotowym na ewentualne problemy, z którymi przyjdą do ciebie asystenci, czy zawodnicy. A w każdym wolnym momencie zajmuję się drugą pracą. Kiedy byłem w klubie we Włoszech, to wolny czas poświęcałem przeznaczałem na przygotowania do przyjazdu do Polski. Oglądałem mecze, analizowałem statystyki, rozmawiałem z wieloma osobami. Chciałem być gotowy. Teraz często jest na odwrót: kiedy mam chwilę wolnego w czasie pracy z kadrą, to skupiam się jeszcze na klubie, bo jest coś do ustalenia, przedyskutowania na nowy sezon.

Wracając do pytania o lot: zazwyczaj biorę laptopa, włączam muzykę i oglądam zagrania naszych rywali, staram się je analizować. Kiedy przestanę, będę sobie siedział i myślał, pewnie nadal o siatkówce.

A jaka muzyka umila panu czas?

Bardzo różna. Uwielbiam muzykę, więc słucham wielu gatunków i artystów. Choćby włoskie piosenki z lat 60., ale także takie, które poznałem podczas pracy w Brazylii. Ostatnio często do nich wracam. To miłe wspomnienia, bardzo lubię ich czucie muzyki i całą kulturę. Miałem teraz taki okres, gdzie potrzebowałem portugalskich słów i tych rytmów. Ale za kilka dni może mi się zmienić na kubańskie, albo hard rock, czy heavy metal. Więc to oczywiście ważne, ale dostosowuję się do każdej, którą z jakiegoś powodu wybiorę.

W Lidze Narodów właśnie rozgrywacie dwa mecze w jeden dzień. W USA to po prostu mniej niż 24 godziny, ale dla polskich kibiców to najpierw pobudka o północy na Kanadę, a potem powrót do śledzenia kadry o 21:00 przeciwko Brazylii. Wszystko w czwartek, 2 czerwca. Szalone tempo?

Ha, nie zauważyłem tego. W zeszłym roku graliśmy Ligę Narodów w Rimini, u mnie we Włoszech, więc byłem przyzwyczajony do pory i codziennego grania. W tym przypadku to się już zmienia, bo jesteśmy w różnych miejsach i tu wyszło dość interesująco.

Zmęczy was już pierwszy tydzień tego grania na różnych kontynentach, z jet lagiem, długimi podróżami i wciąż bez zgrania pomiędzy zawodniczkami?

Liga Narodów jest trudna pod każdym względem. I sportowo i organizacyjnie. Może jednego dnia nie zagrasz meczu, ale myślisz o pracy cały czas. Na siłownię jest cała kolejka drużyn, nie masz innych terminów niż te wyznaczone przez organizatorów. Wszystko jest tak jakby zaprogramowane i to może męczyć. A tak będzie do końca. Może jest różnica w stosunku do zeszłego sezonu, bo dwa turnieje są przedzielone tygodniem przerwy i dlatego masz chwilę, żeby się przeorganizować, dostosować do warunków. My wykorzystamy to w bardzo konkretny sposób: na zgrupowanie w Seulu, z którego dotrzemy na Filipiny. Chcemy gromadzić energię, więc powrót do Polski tuż po pierwszym turnieju nie miałby sensu. Dlatego dziękuję związkowi, że zgodził się, żebyśmy zostali za granicą. To bardzo nam pomoże. W Korei raczej nie będziemy odpoczywać, tylko pracować, ale będziemy nieco mniej zmęczeni. Może zyskamy tym trochę przewagi nad innymi.

A będzie czas, żeby Stefano Lavarini został przewodnikiem po Seulu? Chyba dobrze zna pan to miasto po tym, jak przez dwa lata prowadził pan kadrę Koreanek?

Tak, to dla mnie zresztą bardzo emocjonalny powrót. Od zakończenia igrzysk w Tokio nie wróciłem do Korei, bo wraz z moim sztabem polecieliśmy prosto do Włoch, żeby pracować przy klubie z Novarry. To zatem pierwszy raz, kiedy odwiedzę Seul i tak bliski mi kraj, bo wcześniej było dużo zamieszania z kwarantanną i za każdym razem po wjeździe musiałbym ją znowu przechodzić. Zeszłego lata miałem chyba dwadzieścia dni w zamknięciu, więc to chyba wystarczająco. Na pewno wrócą wspomnienia, bo te miesiące spędzone w Korei były dla mnie bardzo dużym, ważnym wyzwaniem pełnym sukcesów.

Emocje pojawią się zatem pewnie także na boisku w USA, gdzie jeszcze przed wylotem do Korei pierwszy raz zagra pan ze swoim byłym zespołem.

Już raz to przeżyłem, bo jako trener Koreanek grałem przeciwko reprezentacji Brazylii pełnej zawodniczek, które prowadziłem tam jako trener w klubie z Minas. To normalne, że odchodzimy i zmieniamy kierunki rozwoju, przerywamy pracę w danym miejscu dla nowych wyzwań. I takie przypominanie sobie o przeszłości daje poczucie przeżywania tych wspomnień na nowo. Mecz z Koreą znów zapewni mi coś w tym rodzaju, będzie wyjątkowy.

Znamy wasz kalendarz na praktycznie cały sezon. Oczywiście teraz najważniejsza jest Liga Narodów, ale meczem sezonu możemy na razie określać spotkanie z Turcją na mistrzostwach świata, zaplanowane na 1 października. Kiedy poznaliśmy jego termin, na Twitterze pojawiło się sporo tureckich kibiców, którzy pamiętają porażkę z pana Koreą podczas igrzysk w Tokio. Wygląda na to, że stał się pan ich traumą po tym meczu, jak się pan z tym czuje?

Cóż, to przeszłość. Ale pamiętam, że w tym ćwierćfinale igrzysk Turcja podchodziła do nas trochę jak do najłatwiejszego rywala. Miała prawo, bo faktycznie większość osób stawiała na nie, ale stało się inaczej. To dlatego teraz fani łączą sobie moją wygraną z nimi w Tokio z tym, że znów zagramy przeciwko sobie podczas MŚ, ze mną już w roli trenera Polek. Traktuję to jednak tylko jako wspomnienie. Tamten mecz nie jest teraz ważny, bo to Polki muszą się stać przyczyną, dla której Turczynki będą miały problem ze zdobywaniem wówczas nawet pojedynczych punktów.

Czyli to Polki będą nową traumą dla Turczynek?

Tak, mam nadzieję, że wkrótce porozmawiamy o tym, jak inne kadry boją się Polek, a nie tylko mnie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA