Polacy dokonali niemożliwego. "Poza zasięgiem wszystkich na świecie"

- Kamil Semeniuk przypominał mi reprezentację Polski, która zdobyła mistrzostwo świata w 2018 roku. Ich mowa ciała miała jasny przekaz - jesteśmy nie do pokonania. U niego było tak samo - mówi Sport.pl Marcin Prus. Były siatkarz Zaksy Kędzierzyn-Koźle chwali też całą dawną drużynę, która drugi raz z rzędu wygrała Ligę Mistrzów. - Napisała historię najprawdopodobniej poza zasięgiem prawie wszystkich klubów na świecie - ocenia.

27 punktów i 74-procentowa skuteczność w ataku w trzysetowym meczu - statystyki Kamila Semeniuka z finału Ligi Mistrzów nieustannie robią wrażenie. 25-letni zawodnik już w sezonie 2020/21 błyszczał w barwach Grupy Azoty Zaksy, ale wtedy był określany jako utalentowany gracz z potencjałem. Po obecnym urósł do miana jednego z najlepszych przyjmujących świata. W niedzielnym pojedynku z Itasem Trentino kilku graczy ekipy z Kędzierzyna-Koźla zaprezentowało się bardzo dobrze, ale chwilami był to teatr jednego aktora.

Zobacz wideo ZAKSA po przerwie odzyskała tytuł mistrza Polski. "Tajemnicą jest to, że ta drużyna ma świetną atmosferę"

Odpowiednio poukładana głowa

Przez ostatni rok Semeniuk nabrał doświadczenia i przywykł do regularnej gry o wysoką stawkę. Na przemianę, jaka w nim zaszła pod względem mentalnym, zwraca uwagę m.in. Marcin Prus.

- Kamil przeszedł ogromną metamorfozę. Kiedyś - zdenerwowany na samego siebie, z wyrzutami kierowanymi we własnym kierunku. Dziś - kontrola mowy ciała, pewność ruchów oraz świadomy przekaz w stronę przeciwnika, że o minionej akcji szybko zapomina, a za kilka sekund jest kolejna, która jest zawsze najważniejsza - podkreśla były kadrowicz, a obecnie psycholog sportu.

Zachowanie wschodzącej gwiazdy przypomina mu reprezentację Polski, która cztery lata temu obroniła tytuł mistrzów świata. 

- Ich mowa ciała miała jasny przekaz - jesteśmy nie do pokonania. I taką postawę zauważyłem też u Kamila. Mimo niepowodzeń nie załamywał się. Jako psycholog sportu i trener mentalny mogę go wskazać jako przykład zawodnika z odpowiednio poukładaną głową, by odnosić zwycięstwa - zaznacza.

Przyjmujący nie jest jednak samotną wyspą w Zaksie. Przez ostatnie miesiące wiele pochwał zebrał również m.in. rozgrywający Marcin Janusz.

- Należą mu się duże słowa uznania. Udowodnił, że w pełni zasługuje na miejsce w reprezentacji. Rozdzielał piłki pewnie, ze stoickim wręcz spokojem. Miał też ułatwione zadanie, gdyż jego koledzy świetnie radzili sobie w przyjęciu - analizuje Prus.

Janusz był w ostatnim sezonie jedną z kilku nowych postaci w ekipie z Kędzierzyna-Koźla. W dużym stopniu zmienił się nie tylko skład zespołu, ale także trener i prezes klubu. Mimo to drużyna po raz drugi z rzędu wygrała prestiżową Ligę Mistrzów.

- Napisali historię, która będzie najprawdopodobniej poza zasięgiem prawie wszystkich klubów na świecie. Zespół ten dokonał niemożliwego. Podobną niemożliwością było zdobycie przez naszą kadrę dwa razy z rzędu mistrzostwa świata - podsumowuje ekspert.

Koniec z "udaje się"

On był zawodnikiem klubu z Opolszczyzny w latach 1997-02, czyli podczas pierwszego okresu dominacji na krajowym podwórku. Zespół, pod nazwą Mostostal-Azoty, odnosił wtedy też pierwsze sukcesy w europejskich pucharach. W 2000 roku zajął trzecie miejsce w Pucharze CEV, a trzy lata później tę samą lokatę wywalczył w Lidze Mistrzów. Prus wskazuje, że wiele się zmieniło od tamtego czasu.

- Wtedy o takich triumfach jak te, które są teraz dziełem Zaksy, można było tylko marzyć. Nasza reprezentacja nie miała wówczas większych sukcesów, a wzorce zachowań czerpało się z zagranicy. Podziwiało się wręcz włoskie zespoły - marketing, zarządzanie klubem, organizację zajęć. Dziś wszystko się zmieniło. Nasza kadra jest potęgą, a klub taki jak ZAKSA stanowi wzór do naśladowania - podkreśla były środkowy.

Jak dodaje, oba te okresy różni podejście do sukcesu. - Teraz jest więcej pewności siebie i nastawienia, że to wszystko nie jest dlatego, że "udaje się", tylko jest efektem wieloletniej, dobrze wykonanej pracy - zastrzega.

ZAKSA jako czwarta drużyna w historii Ligi Mistrzów (najbardziej prestiżowe rozgrywki pucharowe w Europie funkcjonują pod tą nazwą od sezonu 2000/01) obroniła trofeum. Co najmniej trzy kolejne edycje wygrały tylko dwa kluby - Itas Trentino (2009-11) i Zenit Kazań (2015-18). Czy zespół z Kędzierzyna-Koźla ma potencjał, by do nich dołączyć?

- Mając na uwadze kwestię wspomnianego efektu wieloletniej pracy, będę wyczekiwał kolejnego triumfu Zaksy. A co się stanie, to czas pokaże - zaznacza Prus.

Obserwując siatkarzy swojego byłego klubu w finale LM, dostrzegł koncentrację, świadomość celu i - mimo długiego sezonu - ciągły głód gry. 

- Itas najprawdopodobniej liczył zaś na to, że "nic dwa razy się nie zdarza" i przeciwnicy oddadzą zwycięstwo jeszcze przed jego rozpoczęciem meczu. Na szczęście, nic takiego się nie wydarzyło. Można było dostrzec u chłopaków z Zaksy ogromną radość z tego, co robią i wiarę w to, że to, co niewykonalne dla innych, jest możliwe do zrealizowania. Ich przekonanie, że mimo wielu trudności można powtórzyć historyczny wyczyn, dostrzegalne było podczas każdego pojedynczego zagrania - wspomina dawny siatkarz.

Akcja, która ustawiła finał LM

Jego zdaniem kluczowa dla losów finału LM była...druga akcja meczu. Zespół z Włoch miał wówczas pierwszą szansę w ataku, ale Krzysztof Rejno - zastępujący w podstawowym składzie kontuzjowanego Norberta Hubera - zablokował na środku Serba Srecko Lisinaca.

- Moim zdaniem ten blok ustawił wszystko. Wydaje się, że to tylko jedna, nic nieznacząca piłka. Jednak na poziomie mentalnym wydarzyła się rzecz, która niczym taran weszła do głów chłopaków z Trentino. Przekonanie o łatwo wygranym meczu uleciało w niebyt. Świadomość tego, że nie wygrywa się swojej pierwszej akcji dźwięczy zawodnikowi w uszach przez całe spotkanie. Odbija się to również rykoszetem na innych graczach w zespole - przekonuje ekspert.

Według niego pewność w grze po stronie kędzierzynian deprymowała przeciwników, a liderzy Trentino - 37-letni Matej Kazijski i młodszy o 17 lat Alessandro Michieletto - nie wytrzymali presji.

- W Zaksie zaś, mówiąc kolokwialnie, „żarło" wszystko. Nie zmartwiło mnie nawet dwukrotne przekroczenie linii przez Kamila Semeniuka. Buzująca adrenalina rwała go do przodu. Kroki były minimalnie dłuższe niż te stawiane w meczu o niższą stawkę. Chłopaków nosiło i to było dostrzegalne gołym okiem. Krzysio Rejno miał wyjątkowo trudne zadanie, a krążący w żyłach kortyzol nie ułatwiał mu tego. Zachował jednak pełną koncentrację, która jest niezbędna w meczach o wielką stawkę i udowodnił, że nie jest tylko zmiennikiem Norberta, ale pełnowartościowym graczem, któremu należy się szacunek - ocenia Prus.

W finale LM sprzed roku ZAKSA również zmierzyła się z Trentino i wtedy wygrała 3:1. Były siatkarz uważa, że tamto spotkanie i niedzielne były bardzo różne z uwagi na położenie kędzierzynian.

- Drużyna Nikoli Grbica była pretendentem, a siatkarze Gheorghe Cretu zdobywcami Pucharu Europy sprzed roku. Sama świadomość, że broni się tak cennego trofeum, już jest nie lada wyzwaniem. Która ZAKSA jest lepsza? Żadna nie jest lepsza lub gorsza. Obie są mistrzami Ligi Mistrzów - podkreśla.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.