Norbert Huber przekonał się ostatnio na własnej skórze, że los bywa złośliwy. Latem przeszedł do Grupy Azoty Zaksy Kędzierzyn-Koźle i rozgrywał w jej barwach najlepszy sezon w karierze. Razem z nią zdobył Puchar Polski oraz awansował do finału w ekstraklasie i Lidze Mistrzów. W trakcie rywalizacji play off o mistrzostwo kraju 11 maja doznał kontuzji ścięgna Achillesa. Konieczna była operacja, którą przeszedł kilka dni temu. Teraz przed 23-letnim środkowym długa i żmudna rehabilitacja. Klubowi koledzy zapowiedzieli, że postarają się dla niego wygrać oba finały i słowa dotrzymali.
Reprezentant Polski razem z kolegami 14 maja świętował zdobycie tytułu mistrza kraju. Pierwotnie planował też wybrać się do Lublany, by w niedzielny wieczór z trybun dopingować swój zespół w pojedynku z włoską ekipą Itas Trentino. Lekarz jednak odradził mu długą podróż do Słowenii w tak krótkim czasie po zabiegu.
- Muszę powiedzieć, że z mojej perspektywy oglądanie meczu w telewizji jest jeszcze gorsze niż obserwowanie go z trybun na żywo. Z niecierpliwością odliczałem godziny i minuty do rozpoczęcia. Ale jak się już zaczęło, to czekałem na prezentację zespołów. Chciałem się przekonać, jak to wszystko wygląda w telewizji, bo słyszałem, że ma być "grubo" i tak chyba było - ocenia Huber.
Dodaje też, że przez większość spotkania zachował opanowanie, ale w trakcie zaciętej końcówki trzeciego seta poderwał się na nogi.
- Poza tym oglądałem ten mecz raczej ze spokojem, bo miałem też rozpalonego grilla, którego musiałem nadzorować - relacjonuje dokładnie siatkarz.
Nie kryje, że pojawił się u niego żal, iż tak ważny pojedynek swojej drużyny obserwuje jedynie w roli widza, do czego nie jest mu łatwo się przyzwyczaić. Stara się jednak pogodzić z rozwojem wypadków.
- Na pewno w głębi serca jest mi szkoda, że mnie tam nie było, ale sytuacja jest taka, jaka jest i nie mam na to wpływu. Tak poza tym jest to po prostu takie dziwne - do tej pory miało się duży wpływ na wynik, a teraz nie ma się tej siły sprawczej. To ciężkie i trudne, ale takie jest życie sportowca - stwierdza.
Po zakończeniu finału LM środkowy odbył wideorozmowę z Wojciechem Żalińskim i innymi zawodnikami Zaksy, którzy czekali w Lublanie na dekorację. Potem razem z nimi - wciąż wirtualnie - stanął na podium. Z klubowymi kolegami był także w stałym kontakcie w dniach poprzedzających ten prestiżowy mecz.
- Wiedziałem, jak to wyglądało od środka, jak chłopaki się czuli. Mimo że podczas pierwszego treningu po przylocie na miejsce szło im jak po grudzie, to następnego dnia było już dużo lepiej, a w dniu meczowym wyglądali bardzo dobrze - wspomina.
Huber przyznaje, że przed niedzielnym pojedynkiem obstawiał, iż przeciwnicy wygrają pierwszego seta i będzie to ich jedyna zdobycz.
- Nie trafiłem z wynikiem, nie było nawet tej marchewki dla rywali. Jestem bardzo zadowolony. To niesamowita chwila dla nas - dla Zaksy i dla wszystkich, którzy wspierają ten klub. Chwilo trwaj, można powiedzieć - podsumowuje.
Głównym bohaterem kędzierzynian był w tym spotkaniu Kamil Semeniuk. 25-letni przyjmujący zdobył aż 27 punktów i miał 74-procentową skuteczność w ataku. Uwijał się też w obronie, zdarzyło mu się również wystąpić raz w roli rozgrywającego.
- Jestem pod ogromnym wrażeniem jego gry. Miał bardzo duży wkład w nasze zwycięstwo, ale wszyscy pozostali koledzy grali bardzo dobrze i widać, że taktyka przygotowana przez sztab została zrealizowana. Przyjmujący Trentino momentami nie prezentowali się dobrze ani przy odbiorze zagrywki, ani w ataku. Nie byli skuteczni, a my dobrze broniliśmy. Ogólnie to chyba zagraliśmy perfekcyjny mecz - siatkarsko i taktycznie - analizuje kontuzjowany kadrowicz.
Gdy nawiązujemy do słów graczy Zaksy, którzy wcześniej deklarowali, że w finale zagrają dla niego, to podkreśla on, iż siła tej ekipy nie tkwi wyłącznie w elementach siatkarskich, ale także w zespołowości.
- Na przestrzeni całego sezonu pokazaliśmy, że oprócz siatkówki mamy też inne aspekty, które sprawiają, że jesteśmy najlepszą drużyną w kraju i w Europie - podkreśla.
Huber, choć nie był na miejscu z zespołem, to i tak udzielał się przy planowaniu świętowania tuż po finale.
- Pomagałem kolegom logistycznie odnośnie tego, co mieli robić po meczu. Mogli po prostu swobodnie "popłynąć", tylko żeby zdążyli w poniedziałek na samolot - dodaje humorystycznie.
Jak się okazało przed południem w Słowenii, warunek ten został spełniony.
Sam środkowy jeszcze przed rozpoczęciem niedzielnego pojedynku w mediach społecznościowych i w wywiadach zapowiadał, że triumf Zaksy uczci Prosecco.
- To był trochę żart, bo nie mogę sobie teraz pozwolić na zbyt dużą ilość alkoholu. Raczej go unikam. Ale jak chłopaki wrócą z gorącej Lublany, to może zdegustuję jakiś lokalny trunek - przyznaje rekonwalescent.