Klub z cienia medalistą PlusLigi. Konarski: Marzyłem, by choć raz wygrać ze Skrą Bełchatów

- Czym Skra mi się naraziła, że tak dobrze grałem przeciwko niej o brąz? No właśnie niczym! Może tylko tym, że to jedyny klub, który w trakcie mojej gry w PlusLidze nie złożył mi oferty - śmieje się w rozmowie ze Sport.pl Dawid Konarski, który pomógł Aluronowi CMC Warcie zdobyć pierwszy w historii medal mistrzostw Polski. I dodaje: - Już jako junior marzyłem, by choć raz z nimi wygrać.

Droga Aluronu CMS Warty Zawiercie po historyczny medal była trudna i wyboista. Klub, który dopiero od pięciu lat rywalizuje w PlusLidze, pozyskał przed sezonem m.in. Serba Urosa Kovacevica, Argentyńczyka Facundo Conte oraz Dawida Konarskiego i jasne było, że mierzy w podium. Później zaczęły się problemy - przez kilka tygodni zespół musiał sobie radzić m.in. bez obu rozgrywających, a podczas rywalizacji o brąz stracił występującego na tej pozycji w podstawowym składzie Miguela Tavaresa oraz Kovacevica. Liderem, który na ostatniej prostej poprowadził zespół do gwarantującej debiut w Lidze Mistrzów wygranej, okazał się Konarski. Mimo dobrej postawy atakujący nie został w tym roku powołany do reprezentacji Polski i w połowie kwietnia ogłosił pożegnanie z kadrą.

Zobacz wideo ZAKSA po roku przerwy odzyskała tytuł mistrza Polski. "Tajemnicą jest to, że ta drużyna ma świetną atmosferę"

Agnieszka Niedziałek: Odczuwa pan wciąż skutki poślizgnięcia się podczas świętowania tuż po wywalczeniu brązowego medalu?

Dawid Konarski: Moje ciało nie odczuło tego zbytnio, udało się jakoś zamortyzować. Najważniejsze, że szampan został cały. Wyszło śmiesznie, ale na szczęście nic poważnego się nie stało. Jeszcze tego by brakowało, by przy celebracji sobie coś zrobić. Chociaż zdarzały się takie przypadki w sporcie.

Anita Włodarczyk w 2009 roku radość z rekordu świata w rzucie młotem okupiła skręceniem kostki.

To prawda. Piłkarz Legii Bartosz Kapustka z kolei w ubiegłym roku zerwał więzadło w kolanie, gdy podskoczył z radości po strzeleniu bramki w eliminacjach Ligi Mistrzów. Zdarzają się różne rzeczy, więc cieszę się, że u mnie obyło się bez konsekwencji.

Ale jest co świątować. W pana przypadku to już szósty medal mistrzostw Polski, ale dla Aluronu CMC Warty Zawiercie pierwszy w historii.

Wszyscy jesteśmy zadowoleni, że zakończyliśmy ten długi i ciężki sezon medalem. Nie powiem, że do złota brakło niewiele, bo Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle dość wyraźnie z nami wygrała w trzecim meczu półfinałowym, ale przygotowaliśmy na play-off formę, jakiej sobie życzyliśmy. Chcieliśmy dobrze zagrać od ćwierćfinału do ostatniego spotkania i myślę, że nam się to udało. Walczyliśmy na tyle, na ile mogliśmy. Pokonaliśmy Asseco Resovię Rzeszów i PGE Skrę Bełchatów, do tego minimalna porażka z Zaksą. Daliśmy w tym sezonie z siebie wszystko.

Zacięty półfinał z kędzierzynianami sprawia, że pozostał pewien niedosyt?

Nie. Wiadomo jak to jest u sportowców. Pierwszy mecz wygrany 3:1, wszyscy się w miarę dobrze czuli, ale potem ponowne kłopoty żołądkowe wyłączyły z gry Miguela Tavaresa. Następnie były inne problemy i nie udało się pokonać zespołu, który ostatecznie został mistrzem. Zebraliśmy się na walkę o brąz i daliśmy z siebie maksimum, a te spotkania po przegraniu półfinału nie są łatwe. Tym bardziej że rozegraliśmy o jeden mecz więcej w półfinale niż Skra, więc czasu na odpoczynek i regenerację mieliśmy mniej. Trzy tie-breaki w rywalizacji z ekipą z Bełchatowa też były wyczerpujące, więc tym bardziej cieszy, że nasza drużyna – budowana oczywiście z aspiracjami, by nawiązać walkę o medale – zostawiła w tyle takie zespoły jak Resovia czy Skra.

Powiedział pan po ostatnim meczu, że niektórzy kibice mogą być zszokowani, że to Aluron wywalczył brąz. Klub jednak pozyskał przecież przed sezonem kilka mocnych nazwisk i był wymieniany w gronie ekip, które mają walczyć o podium.

Jak ktoś tak na to patrzył, to nie był na koniec zaskoczony czy rozczarowany. Obstawiam, że większość osób myślała jednak, że najlepsza trójka będzie trochę inaczej wyglądała. Ja - podpisując przez sezonem jako jeden z ostatnich kontrakt w Zawierciu - wiedziałem, jaka drużyna się szykuje i że jeżeli wszystko się dobrze zgra i będziemy zdrowi, to będziemy w stanie powalczyć z każdą ekipą.

Poza panem przed sezonem do zespołu dołączyło sporo nowych graczy, głównie doświadczonych. Ułatwiło to etap zgrywania się?

Docieraliśmy się może nie przez całą rundę zasadniczą, ale na pewno przez jej pierwszą część. Mieliśmy całkowicie odmienioną drużynę. Z podstawowego składu zostali tylko Michał Żurek i Maximiliano Cavanna. Ten drugi zaczął w wyjściowej "szóstce", ale potem Miguel grał trochę częściej. Mieliśmy więc praktycznie pięciu czy sześciu nowych zawodników na parkiecie. Nie jest łatwo w ciągu jednego sezonu szybko się zgrać z nowymi rozgrywającymi i zdobyć medal. Myślę, że po jakimś czasie tym bardziej to docenimy. Władze klubu z Zawiercia stworzyły praktycznie nową drużynę, a przyniosło to od razu fajny efekt.

Trudne chwile też się zdarzały. W pewnym momencie wyłączeni z gry byli obaj rozgrywający, których awaryjnie zastępował Uros Kovacevic. Ten ostatni doznał kontuzji podczas walki o brąz i musiał wcześniej zakończyć sezon.

Szkoda Pucharu Polski - w przegranym ćwierćfinale z Resovią wystąpiliśmy bez czterech podstawowych zawodników. Ja w ogóle nie pojechałem, Uros na rozegraniu, więc trudno było rywalizować. Z tymi rozgrywkami na pewno przedwcześnie się pożegnaliśmy. Przez trzy tygodnie czy nawet miesiąc nie mieliśmy żadnego rozgrywającego. Słabo to wyglądało, nie szło praktycznie trenować. Myślę, że każdy taki kłopot nas scalał – była naprawdę pełna mobilizacja. Tak samo było pod koniec, kiedy straciliśmy Urosa. Ze względu na te okoliczności bardzo cieszymy się z tego medalu. Dużo drużyn miało swoje kłopoty, ale miałem wrażenie, że o problemach w Zawierciu w sumie było cicho, a o katarze w Jastrzębiu mówiła cała Polska.

Początek roku to najtrudniejszy moment Aluronu w tym sezonie?

Zdecydowanie. Trudno się wychodzi na mecze bez rozgrywającego. To nie jest III liga, że chodząc w kółko może jakoś byśmy to nadrobili. Mimo że Uros czasami dobrze wystawiał, to do rozgrywających jeszcze mu trochę brakuje.

W każdym z trzech wygranych meczów o brąz został pan MVP spotkania. Niektórzy żartowali, że chyba Skra musiała się czymś narazić Dawidowi Konarskiemu, bo gra wyjątkowo dobrze przeciwko niej. Co więc zrobiła panu ta drużyna?

No właśnie nic! Może to dlatego, że to jedyny klub, który przez cały okres moich występów w PlusLidze nie złożył mi oferty. A tak poważniej, to jak przychodziłem jeszcze jako junior na halę Łuczniczka w Bydgoszczy i przyjeżdżał naszpikowany gwiazdami zespół z Bełchatowa, który demolował wtedy właściwie wszystkich w lidze, to zawsze miałem takie marzenie, by w końcu z nimi choć raz wygrać. Początkowo oni nawet wystawiali drugi skład, a i tak nas "pakowali". Od pierwszego zwycięstwa, które odnieśliśmy w Łuczniczce, zawsze mi siedziało w głowie, że jak mierzę się ze Skrą, to jest supermecz i fajnie będzie z nimi wygrać. Cieszę się, że to się aż do teraz utrzymało.

A abstrahując od dodatkowej motywacji, to czuł pan, że najlepsza forma przyszła na najważniejszą część sezonu?

W poprzednim szansa na czołową ósemkę uciekła mi dość szybko. W tym w fazie zasadniczej zdobywaliśmy kolejne punkty i w pewnym momencie było już wiadomo, że na pewno będziemy w play off. Myślę, że każdy z nas nie mógł się tego doczekać – nie tylko ja. Dla niektórych chłopaków to był pierwszy taki występ w karierze. Na takie mecze się bardzo czeka - kiedy jest już walka o coś i przegranie jednego czy drugiego spotkania sprawia, że kończysz sezon. To zawsze dodatkowa motywacja i skacze się te kilka centymetrów wyżej. Po to też pracowaliśmy przez cały okres przygotowawczy i w fazie zasadniczej, by na tą ostatnią część rozgrywek być przygotowanym fizycznie. Myślę, że nam się to udało. Były pojedyncze sprawy takie jak wspomniane zatrucie Miguela i kontuzja Urosa, ale takie rzeczy się po prostu zdarzają.

Po urazie Kovacevica poczuł pan, że musi na siebie wziąć w większym stopniu odpowiedzialność za zdobywanie punktów?

Może gdzieś z tyłu głowy to miałem. Wiedziałem, że Piotrek Orczyk nam pomoże, ale też zdawałem sobie sprawę, że jak nie ma Urosa, to będę dostawał więcej piłek i muszę zrobić wszystko, żeby jak najbardziej pomóc drużynie. Ale nawet przy świetnej grze jednego zawodnika trudno cokolwiek wygrać w siatkówce, potrzebna jest cała drużyna w "gazie". Skra po fazie zasadniczej miała nad nami 13 punktów przewagi i tylko w jednym spotkaniu na 26 nie zdobyła żadnego punktu, więc pokazywali naprawdę równą formę. Na sześć naszych meczów z nimi w tym sezonie pięć skończyło się tie-breakiem, więc widać jak zbliżony był to poziom.

Wspomniał pan wcześniej o sezonie 2020/21, w którym z Cerrad Eneą Czarnymi Radom zajął  dopiero 12. miejsce. Wpłynęło to na pana poczucie własnej wartości?

Nie. Wiedziałem, jak gram i podchodziłem do tego spokojnie. Tak jak nikt po jednym dobrym sezonie nie jest mistrzem świata, tak i po jednym złym nikt nie oducza się grać w siatkówkę. Na pewno odbijało się to na kwestiach finansowych związanych z kontraktem, nie da się tego ukryć. Po takim sezonie nie dostaje się - że tak powiem - okazji życia, ale sportowo zdawałem sobie sprawę, że spokojnie mogę dać radę. Tamten sezon w Radomiu był jedynym, kiedy nie grałem w fazie play off i teraz tym bardziej mnie mobilizowało, że mogę w niej ponownie wystąpić.

Dobra postawa w ostatnich miesiącach zaowocowała licznymi propozycjami z innych klubów?

Nie mogę podać szczegółów. Ujmijmy to w ten sposób, że wszystko jest na dobrej drodze, bym dalej grał w siatkówkę, a udane występy miały przełożenie na zainteresowanie moją osobą.

Po dobrym sezonie nie ma pan poczucia, że może zbytnio pośpieszył się, ogłaszając miesiąc temu zakończenie reprezentacyjnej kariery?

Nie. Nikola Grbic nadal się ze mną nie skontaktował, więc dalej nie widzi mnie w tej reprezentacji. Myślę, że to było jedyna słuszna decyzja. Nie robię się też coraz młodszy. W tym roku mistrzostwa świata, w przyszłym mistrzostwa Europy, a za dwa lata igrzyska. Nie wiem, jak się wtedy będę czuł. Na razie pod względem fizycznym jest dobrze, ale trener, który ma umowę do 2024 roku, nie widzi dla mnie miejsca w kadrze, a przy podejmowaniu decyzji nie wyobrażałem sobie, by w późniejszym okresie sprostać temu. Uznałem też, że trzeba również trochę odpocząć i pobyć z rodziną, która akurat niedługo mi się powiększy, oraz zregenerować się przed kolejnymi sezonami ligowymi. Bo w przyszłym w ekstraklasie będzie 16 ekip, grania coraz więcej, a przerw coraz mniej. Więc czas na naładowanie baterii na pewno się przyda.

Grbic w ogóle się z panem nie kontaktował?

W ogóle.

Niedługo po wyborze na trenera reprezentacji Polski zapowiadał, że będzie rozmawiał z doświadczonymi kadrowiczami...

Nie mam do niego jako tako żalu o brak powołania, bo to jego decyzja, kogo chce mieć w drużynie. Ale nie mam za sobą jednorazowego występu w narodowych barwach, tylko parę ładnych lat grania i myślałem, że będzie chociaż telefon czy SMS typu: "Dzięki Dawid, ale nie widzę cię w drużynie". I tyle. Przecież nie musi się tłumaczyć, ale takie czekanie na powołania i dowiedzenie się tą drogą nie było przyjemne.

Do końca czekał pan z nadzieją czy przy braku wcześniejszego kontaktu ze strony Serba stopniowo coraz bardziej brał pod uwagę, że nie znajdzie się na tej liście?

Myślałem, że raczej na niej będę, bo mieliśmy dobry sezon z klubem. Powołania ogłaszano po tym, jak awansowaliśmy do półfinału w PlusLidze. Rozmawiałem z innymi chłopakami - do niektórych trener Grbic dzwonił, do innych nie. Okazuje się, że nawet część z tych, którzy zostali powołani, też nie miała wcześniej z nim żadnego kontaktu, więc myślałem: "no dobra, to pewnie nie zadzwoni, ale gdzieś na tej liście się znajdę". Było inaczej. Postanowiłem więc, że czas najwyższy zawiesić reprezentacyjne buty na kołku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.