Fornal kopnął krzesło, Jastrzębski się frustrował, ale to ZAKSA ma ogromne problemy

Jakub Balcerski
Trzeci mecz finałowy nie zakończył rywalizacji o złoty medal PlusLigi. Mistrza Polski nie poznaliśmy, ale spotkanie było napakowane wydarzeniami. Szczęściem Jastrzębskiego Węgla i wielkim meczem Rafała Szymury, a także dramatem Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Gospodarze nie tylko przegrali 1:3 (24:26, 25:20, 23:25, 22:25), ale kontuzji doznał ich kluczowy zawodnik - Norbert Huber.

W Kędzierzynie wszyscy oczekiwali, że to już teraz. Że to 11 maja Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle zostanie mistrzem Polski po raz dziewiąty w historii klubu. Świętowanie muszą jednak przełożyć co najmniej do soboty. 

Zobacz wideo BBTS Bielsko-Biała awansowało do PlusLigi

Pytanie, które może ich niepokoić: czy w ogóle przyjdzie im świętować? Jastrzębski Węgiel na boisku emanował pewnością siebie i w trzecim odcinku finałowej rywalizacji okazał się lepszy. Jastrzębianie mówią: wreszcie. Choć to nie pierwszy raz, kiedy dobrze radzą sobie, gdy grają pod presją. A przed środą większej się im dostarczyć nie dało. 

Za duża presja na ZAKS-ie? Meczu wyczekiwał cały Kędzierzyn. "Dzisiaj muszą wygrać"

Choć od samego przyjazdu do Kędzierzyna-Koźla wszędzie czuć było także presję, jaka ciążyła na ZAKS-ie. "Dzisiaj muszą wygrać" - stwierdził męski głos z jednego ze stolików jednej z lokalnych restauracji. "Taki jesteś pewny?" - odpowiedziała towarzyszka kibica ZAKSY. "Czemu miałbym nie być?" - usłyszała w odpowiedzi kibica kędzierzynian. To kluczowa sprawa: ZAKSA prowadzi 2:0 w finałowej rywalizacji i do tytułu został im jeden krok. Ale bezsprzecznie ten najtrudniejszy.

- Jeździłem po całym kraju, gdy kibicowała im jeszcze garstka osób. 4-5 osób. Piękne czasy, mnóstwo kapitalnych grajków. Jak mój ulubieniec, Marcin Prus. Choć, wiadomo, mniej sukcesów - wspominał jeden z kędzierzyńskich taksówkarzy, odwożąc nas do hali Azoty. - A teraz? Nikt, kogo nie ma tu na dwa-trzy dni przed meczem w pełni nie odczuje, jak to miejsce żyje takimi meczami. Większość ludzi na ulicy zna całą pierwszą "szóstkę". Wątpię, że taki klimat siatkarski wytwarza się gdziekolwiek indziej. Dziś ludzie przyjdą z pracy, szkoły, coś zjedzą i ruszają na halę. Będzie pełna i głośna - zapewnił.

Nie pomylił się. Mogła robić wrażenie oprawa meczu, gra świateł sygnalizująca początek prezentacji, czy wyjście zawodników na boisko, ale nic nie mogło się równać z dopinigiem kilku tysięcy gardeł wypełnionej po brzegi hali Azoty. Atmosfera finału? Niepowtarzalna. A presja, czy nie za duża? To miało pokazać show na boisku.

"Rozmowa wychowawcza" podziałała na Clevenota. Jastrzębie od razu wywarło presję

Początek? Ewidetnie dla gospodarzy. Jastrzębie miało ogromne problemy w przyjęciu, a na lewym skrzydle zawodził mistrz olimpijski Trevor Clevenot. Po małej "rozmowie wychowawczej" z libero Jakubem Popiwczakiem i przyjmującym Tomaszem Fornalem, Francuz uspokoił nerwy i zaczął jednak poprawiać się z każdą kolejną akcją.

A ZAKSA coraz bardziej na własnej skórze odczuwała, że to nie będzie taki łatwy mecz. Przed spotkaniem na spokojniejszych wyglądali zawodnicy gości. Nicola Giolito biegał ze swoimi zawodnikami w garniturze, pokazując im kolejne ćwiczenia, a oni rozluźnieni co jakiś czas pomiędzy sobą żartowali, spoglądali z uśmieszkami - wyglądali na pozytywnie nastawionych do meczu, który mógł zadecydować o tym, że sezon się dla nich zakończy. I to tylko srebrem. Na boisku można było odnieść inne wrażenie: że to ZAKSA była bardziej skupiona, ale i spięta.

Kędzierzynianie od stanu 10:10 już nie objęli prowadzenia w pierwszej partii. Popełniali za dużo prostych błędów, żeby grać na równi z rywalem z Jastrzębia. Dużo gorzej przyjmowali, co od razu sprawiało, że nie mogli dużo grać środkiem, swoim wielkim atutem. W ataku prezentowali się dobrze - ze skutecznością na poziomie 65 procent, ale to goście byli przez tego seta silniejsi. Grali równo, byli świadomi, że tylko tak będą w stanie przeciwstawić się ZAKS-ie. I nawet w bardzo słabej końcówce, gdy ZAKSA zdołała wyrównać na 24:24, dwa kolejne punkty zdobyli zawodnicy Nicoli Giolito. Wywarli większą presję na rywalu i lepiej rozpoczęli spotkanie, wygrywając pierwszego seta.

ZAKSA odpowiedziała w wielkim stylu. Huber usiadł jak szef, Kaczmarek pewny jak typowy "Zwierzu"

Po stronie ZAKSY nie było widać przesadnej frustracji wynikiem. Bardziej chęć poprawy w konkretnych elementach. Kędzierzynianie musieli grać bardziej różnorodnie w ataku. W pierwszym secie Marcin Janusz kierował piłki jedynie do Norberta Hubera na środek, do oraz Kamila Semeniuka i Łukasza Kaczmarka. Skuteczność tych zagrań była, jak już wspomnieliśmy, dobra, ale zbyt mały wachlarz możliwości przekładał się na rozczytywanie gry Marcina Janusza w kluczowych momentach. Do tego brakowało stworzenia wyraźnej różnicy - choćby blokiem, czy zagrywką.

I jak na zawołanie, jakby Gheorghe Cretu przekazał dokładnie takie uwagi zespołowi, a ten go posłuchał, ZAKSA swoją grę powoli usprawniała. Od kierowania piłek do Aleksandra Śliwki i Davida Smitha. U tego drugiego zawodziła skuteczność, bo skończył tylko jedną z pięciu piłek, ale już samo tworzenie niewiadomych przy rozgrywaniu piłki przez Marcina Janusza sprawiło, że ZAKS-ie grało się o wiele swobodniej.

Drużyna trenera Cretu wręcz w pełni kontrolowała drugiego seta. Już przy prowadzeniu 12:7 po czteropunktowej serii kędzierzynian Norbert Huber rozsiadł się na ławce rezerwowych i spokojnie, z uśmiechem obserwował to, co działo się na boisku. Jak szef. Za to od stanu 16:15 ZAKSA nie dopuściła do siebie jastrzębian na bliżej niż dwa punkty. Różnicę robiła zagrywka - przyjęcie spadło gościom z 53 do 39 procent, a także pewność zawodników ZAKSY. Asa serwisowego potrafił wyciągnąc wspomniany Huber, który pobudzał po nim resztę kolegów cieszynką. Do tego silny atak po długiej akcji pełnej dobrej gry w obronie z obu stron dokładł Łukasz Kaczmarek. I chwilę później to był już typowy "Zwierzu" - z zaciśniętą pięścią, okrzykiem i zderzejący się klatkami piersiowymi z Kamilem Semeniukiem. ZAKSA w tej partii była lepsza we wszystkich elementach, a pewność siebie doprowadziła ją do wygranej aż pięcioma punktami - 25:20.

Fornal uderzył w krzesło, Cretu kazał "wrzucić na luz", ale to Jastrzębski zyskał przewagę

ZAKSA przerwała dobry rytm gry rywali. Ci od początku kolejnej partii wydawali się wytrąceni z równowagi. Nie odstawali wyraźnie od rywali, ale wciąż przegrywali. Zawodził ten, który miał prowadzić jastrzębian do gonitwy za ZAKSĄ w finałowej rywalizacji - Tomasz Fornal. W drugim secie skończył tylko jedną piłkę. Jego każdą zagrywkę rywali czytali bez problemów. Trzeciego też rozpoczął fatalnie i Nicola Giolito postanowił zmienić go z Rafałem Szymurą. Reakcja Fornala? Kopnięcie z całej siły w jedno z krzeseł tworzących ławkę rezerwowych tak, że to się aż przewróciło. Przyjmujący nie wytrzymał i odreagował swoją frustrację.

Po drugiej stronie sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Gheorghe Cretu zdawał sobie sprawę, jak kluczowe będzie utrzymanie spokoju po stronie swoich zawodników. Zatem po każdym nawet najmniejszym odruchu frustracji, czy poddenerwowania w ZAKS-ie Cretu podchodził do linii boiska i pokazywał zawodnikom, żeby "wrzucili na luz" i zajęli się grą. Nawet gdy z prowadzenia 11:8 robił się remis 16:16, ZAKSA nie reagowała nadmierną wściekłością.

Znów tak, jak w pierwszym secie, doszło do wyrównanej końcówki. A w niej trzeba przede wszystkim szukać i wykorzystywać swoje szanse. Wydawało się, że jako pierwsza taką znalazła ZAKSA. Po jednym z ataków kędzierzynian w aut zatrzęsła się siatka i Łukasz Kaczmarek był przekonany, że to jastrzębianie popełnili błąd. Gospodarze nie mieli już jednak możliwości sprawdzenia akcji, ale wtedy atakujący ZAKSY wziął sprawy w swoje ręce. Zaczął wywierać presję na sędziach i zrobił na nich takie wrażenie, że to sędzia poprosił o challenge akcji. Na nic zdały się wyraźne protesty rozgrywającego Jastrzębskiego, Bena Toniuttiego. Tylko utwierdzały arbitra w przekonaniu, że coś było nie tak. W końcu zmieniono decyzję, a punkt przyznano ZAKS-ie. Wydawało się, że to popchnie ich do wygrania seta, a jastrzębian podłamie. I choć drużyna Gheorghe Cretu objęła prowadzenie przy stanie 23:22, to chwilę później najlepszy fragment spotkania zagrał Jastrzębski Węgiel. Zdobył trzy punkty z rzędu, wieńcząc seta asem Trevora Clevenota.

Dramat Hubera i ZAKSY, wielkie chwile Szymury. Deja vu z poprzedniego finału

Po stronie ZAKSY przestało dobrze funkcjonować przyjęcie - zwłaszcza w przypadku Erika Shojiego. Brakowało rozgrywającego bardzo słabe spotkanie środkowego Davida Smitha, ale także chyba najsolidniejszego gracza tego sezonu - Kamila Semeniuka, który skończył tylko jedną z pięciu piłek na lewym skrzydle. Podczas przerwy przed czwartą partią trener Cretu zebrał wokół siebie zawodników ZAKSY na krzesłach i jakby zdawał się przemawiać: Panowie, to kluczowy moment tego finału. Nie meczu, całego finału.

Bo faktycznie na wygranym secie na 2:1 Jastrzębie mogło zbudować wiarę w zwycięstwo w środowym meczu. A jeśli udałoby się wygrać jeden mecz, to czemu nie całą rywalizację finałową? Zawodnicy Jastrzębskiego, których Nicola Giolito trzymał na boisku nie dostarczali ZAKS-ie argumentów do odwrócenia wyniku meczu. Zwłaszcza rosnący z akcji na akcję i seta na set mistrzowie olimpijscy, Trevor Clevenot i Stephane Boyer na skrzydłach. Ale grzechem byłoby nie pochwalić wprowadzonego za Tomasza Fornala Rafała Szymury. 57 procent skuteczności w przyjęciu, agresywna zagrywka i bezbłędność w czterech piłkach, które dostał w ataku. ZAKSA musiała mieć deja vu. Doskonale pamiętała przecież finał sprzed roku, w którym to właśnie Szymura, wchodząc jako zmiennik, odmienił losy spotkania. Teraz włączył w sobie ten sam tryb.

W czwartym secie ZAKSA walczyła już jednak o przetrwanie, o podtrzymanie szans na skończenie walki o złoto tu i teraz w Kędzierzynie. To sprawiało, że rosła ich determinacja. Jastrzębie też nie chciało odpuścić i walka toczyła się na noże - maksymalna różnica pomiędzy drużynami wynosiła trzy punkty i dotyczyła tylko pierwszej fazy partii. Teraz miała być jatka, siatkarski hardcore, na który zasłużył ten finał. Ale wydarzyło się coś, co odcięło tlen ZAKS-ie. Po jednej z akcji na boisko upadł Norbert Huber, który od razu złapał się za prawą nogę i zwijał się z bólu. Przez kilka kolejnych akcji po tym zdarzeniu nawet ci najskuteczniejsi zawodnicy kędzierzynian, jakby doznali zaćmienia.

Jeden człowiek miał jednak szeroko otwarte oczy. Po stronie jastrzębian wielkie chwile przeżywał Rafał Szymura, który kończył piłkę za piłką. To on dał gościom wynik 23:22 i Jana Hadravę na zagrywce. ZAKSA znalazła się pod ścianą, w wielkiej pułapce. I dwie znakomite zagrywki Hadravy bez przyjęcia kędzierzynian wystarczyły.

ZAKSA padła na boisko, jastrzębianie pewni siebie po zwycięstwie

Jastrzębianie wygrali seta 25:22 i cały mecz 3:1. To sprawia, że pozostają w grze i mogą jeszcze odwrócić wynik finałowej rywalizacji. Teraz będą pewni siebie, napędzeni. A ZAKSA przez dłuższą chwilę załamana, jak kilka minut po ostatnim gwizdku. Wszyscy zawodnicy padli na boisko, a ich miny były nietęgie.

Trudna może się wydawać też sprawa kontuzji Norberta Hubera. Jeśli to coś poważnego, to informacje śledzi już nie tylko Gheorghe Cretu, ale także Nikola Grbić pod kątem początku sezonu reprezentacji Polski. Sam Cretu po spotkaniu pozostał spokojny. Zbił piątki z zawodnikami i poszedł porozmawiać ze sztabem. Dla niego jeszcze nic się tu nie zakończyło.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.